Rozdział 61. Nieśmiertelność

417 18 1
                                    

Z samego rana Miriel udała się do profesora Snape'a po eliksir. Do jego gabinetu zapukała równo z dzwonkiem na pierwszą lekcję.

- Proszę. - Ledwo usłyszała niski, chłodny głos. Otworzyła ostrożnie drzwi i zajrzała do środka.

- Dzień dobry - mruknęła. - Przyszłam po...

Nie dokończyła jednak zdania, bo Snape już wstał i sięgnął po dość duży flakon wypełniony mętnym płynem.

- Przekaż to pani Pomfrey. Będzie ci wydzielać odpowiednie porcje. Została poinformona - rzekł Snape, który najwyraźniej chciał się jak najszybciej pozbyć Miriel.

Podał jej eliksir i zanim choćby zdążyła powiedzieć "dziękuję", zatrzasnął jej drzwi przed nosem. Bardzo Snape'owo z jego strony, pomyślała Miriel i ruszyła korytarzem. W lochach było bardzo zimno. Przyspieszyła więc i skręciła w stronę schodów, gdzie usłyszała kroki. Nagle w korytarzu pojawił się Malfoy, wracając pośpiesznie w stronę dormitorium, jakby czegoś zapominał. Zauważył Miriel i zatrzymał się jak wyryty. Stał tak parę sekund, po czym ruszył w kierunku Miriel z dość groźną miną.

- Gdzie byłaś? - zapytał zły, stając twarzą w twarz z Miriel, która nie miała pojęcia, dlaczego chłopak jest zdenerwowany. Wpatrywał się w nią tak, jakby co najmniej zniknęła na pół roku i nikomu nie powiedziała, gdzie jedzie.

- Ja... Byłam w skrzydle szpitalnym. Wiedziałabyś, gdybyś chociaż raz tam zajrzał - odparła Miriel, która sama się zdenerwowała, że blondyn nawet nie zainteresował się jej stanem zdrowia.

- Byłem tam dwa razy - rzekł z wyrzutem, nie odrywając od niej zirytowanego spojrzenia. - I cię nie było.

- Naprawdę? - zdziwiła się. Nie przypuszczała, że chłopak był w stanie to zrobić. Myślała, że obejdą go z obojetnością te wszystkie plotki krążące na jej temat.

- Tak. Myślałem, że... coś się stało - dodał, przenosząc na chwilę spojrzenie ponad jej głowę. Nie chciał jej spojrzeć już w oczy, jakby to wyznanie było wstydliwe.

- Na razie nic się nie stało - odparła obojętnie.

- Co masz na myśli przez "na razie"? - zapytał, z powrotem patrząc na nią, tym razem zaskoczony. - Kiedy stamtąd wychodzisz?

Miriel rozglądnęła się dookoła, upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu i podeszła krok bliżej.

- Musiałam iść do Dumbledore'a... Było naprawdę źle. W skrócie okazało się, że nie ma antidotum na ten jad, a raczej klątwę. Dał mi to Snape, by spowolnić jego działanie - odrzekła, pokazując mu flakon w dłoni. - Ale podobno Firenzo może mi pomóc. Jeszcze nie wiadomo, ale magia elfów może mnie uratować. Wszystko się okaże.

Malfoy nic nie odpowiedział. Jego mina nie wróżyła nic dobrego. Kryło się za nią przerażenie, ale i pewnego rodzaju troska, w którą Miriel nie mogła uwierzyć. Może jej się coś przewidziało?

- Czyli... Umrzesz? - zapytał, a jego głos brzmiał dziwnie surowo i bezbarwnie, jakby spodziewał się najgorszego, a jego myśli się brutalnie ziściły.

- Możliwe, ale jeszcze nie wszystko stracone - odparła, ściskając mocniej w dłoniach eliksir. Swoje spojrzenie wbiła w ziemię.

Nie miała pojęcia dlaczego jest taka spokojna, mówiąc mu o tym, że prawdopodobnie umrze. Nie bała się śmierci. Przestała się jej bać. Było to bardzo dziwne uczucie, którego nie była w stanie opisać. Jedyne czego się bała to o wszystkich innych. Reakcje jej rodziny i przyjaciół. Jak Malfoy zareagowałby na to? Byłoby mu choć trochę przykro? Zżarło by go poczucie winy?

𝐘𝐨𝐮 𝐚𝐥𝐰𝐚𝐲𝐬 𝐡𝐚𝐯𝐞 𝐚 𝐜𝐡𝐨𝐢𝐜𝐞 | Draco Malfoy  Where stories live. Discover now