Rozdział 73. Panika

318 10 0
                                    

Następnego dnia Miriel obudziła się w okropnym humorze. Nie mogła przestać myśleć o rodzicach, a eliksir na uspokojenie, który dostała wczoraj w skrzydle szpitalny, stracił całkowicie działanie. Bała się, że śmierciożercy znów znajdą jej rodziców, ale tym razem uda im się ich porwać. Była to tak okropna, męcząca i przerażająca myśl, że Miriel nie była w stanie się skupić i normlanie funkcjonować.

Od samego rana czuła ból brzucha, duszności, zawroty głowy oraz miała wrażenie, że jej serce wyskoczy z piersi. Niepokój, jaki nie opuszczał jej nawet na chwilę, wysysał z niej wszystkie pozytywne myśli.

Ostatnią wtorkową lekcją była obrona przed czarną magią. Miriel modliła się, by lekcja minęła szybko, by mogła wrócić w końcu do swojego dormitorium. Miało to jednak swoje minusy, bo na lekcjach mogła zająć swój umysł. W samotności pogrąży się tylko w panice. Miała jednak już dość ludzi na dzisiaj. Beth i Maddy zaczęły ją denerwować ciągłym pytaniem czy wszystko okej i jak się czuje. Odpowiedź była oczywista.

Gdy dzwonek w końcu zadzwonił, zebrała swoje rzeczy i wraz z przyjaciółkami wyszła z sali. Była teraz przerwa obiadowa. Nie miała ochoty jeść, lecz została zmuszona przez Maddy, która zagroziła, że zaciągnie ją tam siłą.

- Mam nadzieję, że będzie coś dobrego do jedzenia - powiedziała Beth, by przerwać ciszę między ich trójką.

- Tak, też tak sądzę - powiedział Seamus, idąc parę kroków przed nimi, pogrążony w rozmowie z Deanem.

- No, ale niestety. Rodzice tak czy inaczej byli bardzo dumni z tego, że byłem w drużynie - odpowiedział Dean.

Na wzmiankę o rodzicach Miriel poczuła ukłócie strachu.

Jej rodzicie. Jedyna rodzina, jaka jej pozostała. Matka i ojciec. Babcia już odeszła. Co jeżeli odejdą i oni? Co jeżeli ich znajdą? Co jeżeli Voldemort zabije ich osobiście? Może zginą w walce? Może jej mama tak naprawdę nie wydobrzeje? Może już zostali zaatakowani w Świętym Mungu? A co jeżeli naprawdę zginą? Zostanie sama. Sama na tym świecie. Gdzie zamieszka? Gdzie pójdzie? Jak się sama utrzyma? Całkiem sama do końca życia.

Takie myśli zaczęły kłębić się w jej głowie. Poczuła ucisk w klatce piersiowej, jakby ten strach ścisnął jej płuca, nie dopuszczając do nich powietrza.

Były już w połowie marmurowych schodów prowadzących do Wielkiej Sali. Czuła jednak, że może tu dłużej przebywać.

- Idę do łazienki - rzuciła do Maddy i Beth. - Zaraz wrócę.

Odwróciła się i zaczęła przeciskać przez tłumy ludzi. Nie patrzyła na nikogo, myślała tylko o tym, by znaleźć się w łazience. Sama. Czuła, że miedzy ludźmi brakuje jej powietrza. Nie mogła oddychać. Musi się stąd wydostać. Zamek nagle stał się o wiele mniejszy, przytłaczający.

- Patrz jak łazisz! - warknęła Parkinson, którą Miriel potrąciła niechcący, biegnąc pośpiesznie po schodach. Nie zwróciła na nią uwagi.

Udało jej się przepchać przez tłum i po chwili szła już pustym, chłodnym korytarzem na pierwszym piętrze w stronę najbliższej łazienki. Czuła się nieswojo. Nadal było jej duszno i nie mogła złapać tchu. Przecież nie ma już tłumu ludzi? O co chodzi?

Wbiegła do łazienki i zatrzasnęła za sobą drzwi, a przed oczami miała cały czas obraz ciał swoich nieżyjących rodziców. Leżeli w ich rodzinnym domu, a ich niewidzące, martwe spojrzenia utkwione były w suficie.

- Nie, nie, nie - szeptała sama do siebie z sekundy na sekundę coraz bardziej przestraszona. - To się jeszcze nie stało.

Ale może. Może stać się w każdej chwili. Co jeżeli już coś się stało? Znowu. Nie mogę ich stracić. Już jedną osobę straciłam, pomyślała.

𝐘𝐨𝐮 𝐚𝐥𝐰𝐚𝐲𝐬 𝐡𝐚𝐯𝐞 𝐚 𝐜𝐡𝐨𝐢𝐜𝐞 | Draco Malfoy  Where stories live. Discover now