Rozdział 55. Nigdy więcej quidditcha

403 19 10
                                    

Następnego dnia, idąc na eliksiry Miriel wpadła na pewien pomysł. Zamierzała iść do pokoju życzeń, gdzie Malfoy zostawił książki, które przeszukiwali i sama znaleźć jakieś informacje. Ale może by tak zapytać Slughorna po lekcji czy zna jakieś eliksiry, które są strikte używane w takich sytuacjach?

Okazał być się to jednak niezbyt dobrym pomysłem, bo nie wiedziała, jak nakreślić mu sytuację. Dodatkowo nie miała pojęcia, jaki to był wąż, ani jaki jad. Bądź klątwa. Nie wiedziała czy to w ogóle był wąż. Animag? Widziała na pewno, że krył się za tym sam Voldemort. Ale co poza tym? Nie, to beznajdziejny pomysł.

Przez myśl jej przemknęło, że Snape ma większą wiedzę na ten temat. Ale są trzy powody, dla których nigdy do niego nie pójdzie prosić o pomoc. Po pierwsze nienawidzi Gryfonów. Po drugie jest powiązany z zadaniem Malfoya - jak i również zapewne samym Voldemortem. Dlaczego Dumbledore mu ufa? A po trzecie, idąc do niego, naraziłaby się na pewną śmierć, a nie wyleczenie. Pomógł by Czarnemu Panu bez dwóch zdań. Jednak mimo to coraz bardziej kusiło ją, by iść do Dumbledore'a. Czas ją gonił. Naprawdę chciała iść do kogokolwiek z dorosłych, ale coś ją powstrzymywało. To coś jej nie pozwalało. Mąciło jej umysł, odpychało od tego pomysłu. Tylko dlaczego dała radę powiedzieć to wszystko Malfoyowi?

Weszła do klasy i zajęła swoje miejsce. Zadzwonił dzwonek i rozpoczęła się lekcja.

- Przepraszam za spóźnienie, panie profesorze. - Do sali wszedł Harry, a Slughorn, jakby w ogóle tego nie usłyszał. Nadal kontynuował swój monolog.

Dziwne, pomyślała Miriel. Odkąd Harry nagle stał się mistrzem eliksirów, Slughorn nie przestawał się nim zachwycać na każdej lekcji. Z drugiej strony i to było strasznie dziwne, bo Potter nigdy nie był wybitny z eliksirów, a teraz jest lepszy nawet od Granger. Coś jest definitywnie na rzeczy. Ponadto coś musiało się stać, że Slughorn przestał zwracać na niego uwagę.

Wszyscy zabrali się za robienie eliksiru ze strony dwudziestej czwartej, więc i Miriel zabrała się za przygotowanie. Spojrzała na Malfoya, który siedział obok niej. Wyglądał na wyjątkowo nerwowego tego dnia. Ręce mu się lekko trzęsły, odmierzając składniki.

Po lekcjach Miriel miała ochotę wyrwać się z zamku. Pogoda była całkiem ładna, jak na luty. Śnieg praktycznie zniknął i świeciło blade słońce. Niebo było pokryte cienką warstwą chmur.

Tak więc po obiedzie Miriel udała się samotnie na błonia. Jej przyjaciółki wolały zostać w szkole. Było o wiele zimniej niż myślała, ale na szczęście przygotowała się na to, zakładając dodatkową warstwę ubrań. Wzięła ze sobą podręcznik i notatki z obrony przed czarną magią, by się pouczyć w spokoju.

Zamierzała iść nad jezioro posiedzieć pod ogromnym bukiem, lecz wpadła na inny pomysł. Stadion quidditcha był pusty. Nikt nie miał treningu, a widok z góry na błonia i jezioro jest cudowny. Ruszyła tak więc w stronę stadionu i po chwili siedziała już na trybunach wysoko nad ziemią.

Widok stamtąd był naprawdę ładny. Jezioro pięknie się mieniło w świetle bladego słońca, które było coraz niżej na horyzoncie. O tej porze roku ściemniało się bardzo szybko. Otworzyła książkę i wzięła się za naukę. Tutaj o wiele lepiej szło jej przyswajanie informacji. Wzięła głęboki wdech przyjemnego, chłodnego powietrza.

Po około godzinie, gdy chmury na niebie zaczęły przyjmować różowo-fioletową barwę, usłyszała głos. Na szczęście nie był to głos w jej głowie. Oderwała wzrok od książki i spojrzała w dół. Na stadionie stało siedmiu graczy quidditcha. Każdy miał miotłę w ręce i prawodpopodobnie przygotowywali się do trening. Wszyscy przyodziani w srebrno-zieloną szatę. Miriel musiała ominąć moment, w którym wchodzili do szatni. Każdy z nich wsiadł na miotłę i poleciał ku górze.

𝐘𝐨𝐮 𝐚𝐥𝐰𝐚𝐲𝐬 𝐡𝐚𝐯𝐞 𝐚 𝐜𝐡𝐨𝐢𝐜𝐞 | Draco Malfoy  Where stories live. Discover now