G. Schlierenzauer & T. Morgenstern part III

906 80 12
                                    

Leczenie było... Ciężkie. Nie wiem czy trudniejsze dla mnie, czy dla Thomasa, bo musiał mnie znosić.

Spodziewałem się, że będzie lepiej. Naprawdę sądziłem, że ból będzie lżejszy.

Były dni, że nic mnie nie bolało, spędzałem ten czas praktycznie tylko z Lily, ale wiem, że Tomi nie miał mi tego za złe. Wiedział jak bardzo zależy mi na jego córce, i że nie chcę żeby jakkolwiek odczuła to, że jestem chory. Chciałem żeby dziewczynka jak najdłużej żyła w nieświadomości, ale wiedziałem, że jeśli mój stan zamiast się poprawiać będzie się pogarszał, to będziemy musieli powiedzieć jej całą prawdę.

Po dobrych dniach nadchodziły te gorsze. Leżałem wtedy w łóżku i dosłownie zwijałem się z bólu.
Gdy lekarz ostrzegał mnie, że może pojawić się ból stawów, nie sądziłem, że będzie tak przeszywający. Nie byłem w stanie się ruszyć.

Ten stan nie trwał zazwyczaj zbyt długo, ale i tak Lily spędzała te dnie u swoich dziadków, nie chciałem, aby oglądała mnie w takim w stanie. Morgenstern całkowicie mnie rozumiał.
Lily chociaż jest tylko dzieckiem, też wiedziała, że jest ze mną źle, mam wrażenie, że to dlatego nie mówiła ani słowa skargi.

Potem Thomas wracał do mnie. Zawsze kładł się ze mną i przytulał mnie mocno, a ja płakałem z bólu leżąc w jego ramionach.

A dziś nadszedł dzień najgorszy jak do tej pory. Thomas pojechał zawieźć Lily do swoich rodziców, którzy wiedzieli o mojej chorobie.

Nie miałem już siły. Byłem zdesperowany. Chciałem żeby w końcu przestało mnie boleć.

Powoli, bo wszystko mnie bolało, wyszedłem z sypialni i zszedłem do kuchni. Tam z szafki wyjąłem leki przeciwbólowe i wziąłem ich całą garść, a potem drugą.

Kompletnie nie myślałem o tym, że mogłem, i wziąłem, za dużo. Zorientowałem się, że przedawkowałem, gdy zaczęło mi się kręcić w głowie. Chciałem iść do sypialni, położyć się. Zasnąć i obudzić się bez bólu, ale gdy byłem na schodach upadłem. Nie miałem siły wstać, a potem straciłem przytomność.

Kiedy otworzyłem oczy, pierwsze co zobaczyłem to biel.

Czysta, rażąca, cholernie przerażająca biel.

Po chwili zorientowałem, że to szpitalny sufit. Rozejrzałem się. Zobaczyłem Thomasa siedzącego na krześle przy moim łóżku. Opierał łokcie i kolana i miał twarz ukrytą w dłoniach. Wyglądał na załamanego.

- Gdzie Lily? - wyszeptałem, a on drgnął. Chyba go przestraszyłem.

- Teraz się o nią martwisz? - warknął. Wstał i stanął w nogach mojego łóżka. - Co ty, kurwa, chciałeś zrobić?! Gregor!!! - krzyknął na mnie.

- Nie chciałem się zabić - powiedziałem. Nienawidzę, gdy podnosi na mnie głos. - Przysięgam. Nie chciałem się zabić... Nie zrobiłbym tego przez wzgląd na ciebie i Lily.

- To co to, do cholery, było?! - nadal mówił podniesionym głosem.

- Możesz na mnie nie krzyczeć? - wyszeptałem. Thomas westchnął głośno i usiadł na łóżku tuż przy mnie.

- Przepraszam, po prostu... - złapał mnie za rękę. - Naprawdę myślałem, że chciałeś się zabić.

- Nie chciałem... Ja... Chciałem żeby przystało już boleć... Nie mam już siły, Tomi - wyszeptałem. Czułem jak w moich oczach zbierały się łzy. - Nie mam już siły walczyć... Chcę żeby to się skończyło - mówiłem. Thomas przytulił mnie do siebie mocno, a ja przestałem powstrzymać łzy. - Naprawdę nie mam siły walczyć - płakałem w jego ramię.

- Musisz. Musisz, kochanie... - odsunął się i wziął moją twarz w dłonie. - Najgorsze już za tobą - starł łzy z moich policzków. - Teraz będzie już tylko lepiej - pogłaskał mnie po twarzy.

- Obiecujesz? - szepnąłem.

- Obiecuję - przytulił mnie. - Obiecuję, kochanie - pocałował mnie w głowę.

- Kocham cię - wymamrotałem w jego szyję.

- Wiem, skarbie - pogłaskał mnie po głowie. - Wiem... Ja ciebie też kocham.

- Więc gdzie jest Lily? - odsunąłem się od niego.

- Na korytarzu. Z twoją mamą.

- Zadzwoniłeś do niej? Po co?

- Bo powinna wiedzieć.

- Przyprowadzisz Lily? - poprosiłem.

Wstał z łóżka i podszedł do drzwi. Wyjrzał na korytarz, a po chwili do sali wpadła burza blond loków z różowej sukience, czyli Lily Morgenstern.

- Wujku!!! - wskoczyła na łóżko i przytuliła mnie.

- Cześć, skarbie - objąłem ją. - Ślicznie wyglądasz, księżniczko.

- A ty nie - uderzyła mnie w ramię. - Nie lubię, gdy jesteś chory... Kiedy wrócisz do domu?

- Niedługo, skarbie.

- Dlaczego jesteś chory? - zapytała. Spojrzałem na Thomasa, a ten tylko wzruszył ramionami.

Co ja miałem powiedzieć kilkuletniej dziewczynce?

Że, kurwa, umieram, bo mam raka?!

- Wiesz, skarbie... Czasem tak jest, że ludzie poważnie chorują i...

- Umrzesz? - spytała wprost. - Zostawisz mnie i tatę?

- Nie. Nie zostawię - przytuliłem ją mocniej, a ona objęła ramionami moją szyję. - Kochamy was. Nigdy was nie zostawię.

- Na pewno? - upewniła się.

- Na pewno. Obiecuję.

- Jak nie dotrzymasz słowa - odsunęła się i popatrzyła na mnie zaskakująco poważnie jak na małą dziewczynkę - to się na Ciebie obrażę. I nigdy więcej się nie odezwę.

- Dotrzymam, skarbie - pocałowałem ją w głowę i spojrzałem w oczy Thomasa, który uśmiechał się delikatnie.

One shots | ski jumpingWhere stories live. Discover now