Rozdział 77

32.9K 1.9K 114
                                    

-Nie dzięki... Co ci się stało w rękę? - zmienił temat. Patrzył na mnie dziwnym wzrokiem. Już miałam odpowiedzieć, gdy sobie wczoraj przypomniałam, że pisałam mu że ,,ja", czyli ta jego Kendall, oparzyłam sobie rękę.

-No bo wiesz... rękę sobie oparzyłam.

-Ciekawe, Kendall też wczoraj sobie oparzyła. - spoglądał na mnie niepewnie. Przełknęłam ślinę, siląc się na jakieś wytłumaczenie.

-Nie będziesz się śmiał? Była u mnie wczoraj i obydwie się wystraszyłyśmy burzy i wylałyśmy na siebie nawzajem herbaty, które piłyśmy. - skłamałam na jednym tchu, patrząc na jego reakcję. Chłopak wpatrywał się we mnie, za pewne szukając oznak kłamstwa, a po chwili pokiwał głową. Odetchnęłam z ulgą.

-Szkoda, że mi nie powiedziałaś, wpadłbym do was. - wyszczerzył się.

-Spokojnie, doczekasz się w piątek. - powiedziałam z niechęcią.

-Zazdrosna? - uśmiechnął się i delikatnie podśmiewał.

-Phii, ja? O ciebie? Nigdy! - powiedziałam i odwróciłam się, biorąc do ręki moją torbę. Przewiesiłam ją sobie przez ramię i wyczekująco stałam, aż pójdziemy. Chłopak tylko stał, oparty o kuchenną szafkę, podtrzymując się, by nie wybuchnąć śmiechem.

-A co ci tak do śmiechu? - zmrużyłam oczy.

-Tak słodko wyglądasz jak się obrażasz i gniewasz.

-Słodki zaraz będzie róż z sińca na twojej twarzy, jak dostaniesz strzała ode mnie. - powiedziałam z zaciśniętymi zębami. Cały czas wpatrywałam się w niego, oczekując jakiejkolwiek reakcji. Po chwili zorientowałam się, że chłopak znalazł się znacznie bliżej mnie, niż parę sekund temu. Spojrzałam na niego niezrozumiałym spojrzeniem, lecz z jego strony nic nie dostałam. Jedynie przybliżał się do mnie małymi krokami, nie odrywając ani na sekundę wzorku od moich oczu. Był już tak blisko, że stykaliśmy się klatkami piersiowymi. Brian złapał mnie w biodrach sunąc delikatnie dłońmi do góry. Nasze twarze dzieliły tylko centymetry, które w mgnieniu oka zamieniły się w milimetry. Gdyby któreś z nas ruszyło delikatnie głową, nasze usta by się automatycznie o siebie otarły. Już miało to nastąpić, gdy niespodziewanie drzwi od domu się otworzyły a w nich pojawiła się moja mama. Nienaturalnie odsunęłam się szybko od Briana, przewracając się i lądując na zimnych kuchennych płytkach. Chłopak zaczął się śmiać ze mnie, a moja rodzicielka, która nadal stała w drzwiach również nie kryła szerokiego uśmiechu.

-Przepraszam dzieciaki, jeśli wam w czymś przeszkodziłam... - zaczęła, ale jej przerwałam.

-Nie! W niczym nam nie przerwałaś, właśnie wychodzimy. - oznajmiłam i kątem oka popatrzyłam na Horana, opartego o marmurowy blat, który ciągle mnie denerwował tym głupim uśmieszkiem.

-A twój kolega to..? - zainteresowała się osobą mojego gościa.

-Brian Horan, jej przyjaciel. - przedstawił się.

-Tak, kojarzę cię... Ty chciałeś kiedyś utopić Kendall? - zaśmiała się mama, chociaż mi nie było ani trochę do śmiechu.

-Ohh, to stare dzieje, już sobie to kiedyś wyjaśniliśmy z Kendall, wszystko jest między nami ok. - przekonywał moją mamę, która potwierdzająco kiwnęła głową.

-A właśnie! Bo nawet nie powiedziałam co tu robię. Przyszłam po resztę moich rzeczy i zmykam.

-Ok, my i tak właśnie wychodzimy. Zaraz mamy lekcję, nie możemy się spóźnić. - oznajmiłam.

-Oczywiście moja mała kujonko. - mama ze mnie zażartowała.

-Nie jestem kujonką mamo. - powiedziałam spokojnie, powstrzymując się, żeby nie wybuchnąć, chociaż wiem, że mama nie miała nic złego na myśli.

-Chodź już Brian. - dodałam po chwili do chłopaka, a następnie zwróciłam się do mamy. - Cześć mamo!

-Cześć słonko! Do zobaczenia Brian! - pożegnała się z nami. Wyszłam z mieszkania, kierując się do cabrioleta Briana, stojącego na podjeździe. Trzymałam ręce skrzyżowane na piersiach, czekając na chłopaka. Gdy pojawił się obok mnie i odblokował pojazd od razu siadłam na miejsce obok kierowcy. Po chwili chłopak usiadł za kierownicą, uruchamiając auto i wjeżdżając na drogę?

-Co ty taka zła? - zapytał mnie.

-Nie jestem zła, po prostu się denerwuję tą olimpiadą z chemii. - skłamałam. Tak naprawdę byłam zła, ale na siebie. Bałam się tego spotkania w piątek.

-Przyznaj, że jesteś zła, bo twoja mama nam przerwała. - poruszył zabawnie brwiami, na chwilę odrywając wzrok od drogi.

-Patrz na drogę imbecylu. - upomniałam go. - Chciałbyś, haha. - zaśmiałam się jeszcze z jego toku myślenia, choć przyznam, to też mi się trochę nie spodobało. Tak brutalnie nam przerwano.

-Jak chcesz zawsze możemy to dokończyć, mamy czas.

-Niestety nie mamy głupku, za 3 minuty są lekcję.

-Już jesteśmy na parkingu księżniczko, więc się nie denerwuj. - uśmiechnął się szeroko i zaparkował koło drzewa, by cień ochładzał jego auto. Wspólnie wysiedliśmy z pojazdu, od razu zmierzając w kierunku wejścia do szkoły.. Już mieliśmy wchodzić, gdy znikąd pojawiła się Madison. Podbiegła do Briana, skacząc na niego i go mocno przytulając. Patrzyłam na to trochę zniesmaczona, aż w końcu weszłam do szkoły, słysząc dźwięk dzwonka. W oddali słyszałam jeszcze nawoływania chłopaka, które po prostu zignorowałam. Szybkim krokiem zmierzałam do sali chemicznej, w której powinien się lada chwila zacząć konkurs. Będąc już pod właściwymi drzwiami otworzyłam je i weszłam do klasy, w której znajdowało się na oko 20 osób. Siadłam w wolnej ławce i razem z innymi czekałam na nauczyciela. Po chwili do pomieszczenia wszedł pan Black w towarzystwie jakiegoś starszego mężczyzny w siwej brodzie i okularach takich, jak miał Harry Potter. Wyglądał miło, jak jakiś profesor, którym za pewne jest...

-Dzień dobry! Jak widzicie dzisiaj nie będę sam tu się wami opiekować w czasie tej Olimpiady Chemicznej, lecz będzie z nami profesor John Mattel Hudson, ceniony chemik. Na pewno spora większość go zna. - powiedział pan Black. Cała sala wpatrywała się w tą dwójkę, która po chwili zaczęła rozdawać arkusze zadań tłumacząc wszystko. Gdy wszyscy wiedzieli co i jak, zaczęliśmy pisać. Przed sobą mieliśmy całe 3 godziny męczarni z tymi kilkoma kartkami. Gdy już popatrzyłam na pierwsze zadanie, schowałam twarz w dłoniach, mówiąc że nie dam rady. Odrzuciłam od siebie tą myśl i zaczęłam pisać.W głębi serca liczyłam, że pójdzie mi dobrze.

***

Nawet nie wiedziałam kiedy minęły te 3 godziny i oddałam cały arkusz komisji. Zmęczona ruszyłam do łazienki, by umyć mokre od potu ręce. Kiedy się odwróciłam, by wytrzeć mokre ręce w ręcznik natychmiast odskoczyłam wystraszona, widząc za sobą Madison.

-Co taka wystraszona jesteś Kendall? - zaśmiała się dziewczyna.

-Przez tą twoją tapetę myślałam, że to duch, ale jak widzę to tylko ty. Dodatkowo cie tu nie powinno być. - wzruszyłam rękami. Już miałam iść, kiedy ta pociągnęła mnie mocno za nadgarstek, że upadłam na podłogę.

-Pamiętaj! Brian jest mój, tylko mój, a nie jakiejś dziwki, jak ty. - wyszydzała przez zaciśnięte zęby.

-Odezwała się świętoszka. - prychnęłam. - Odczep się ode mnie, bo sama jesteś dziwką, która na siłę wpycha się komuś w łóżko, choć nie jest się w ogóle zainteresowanym. - dodałam, na co ona wzmocniła uścisk.

-Nie waż się tak o mnie mówić! Jesteśmy stworzeni dla siebie, ja z Brianem i ty tego nie zmienisz. Nie powstrzymasz mnie! - krzyknęła.

-Kendall może, ale ja tego dopilnuję. - usłyszeliśmy męski głos.

~~~~~~~

Jeju, jeju... Tyle czasu bez rozdziałów, że aż spadliśmy na #21 miejsce ;-; Ale jakoś to naprawimy, hahaha. :D

Będziemy razem, zobaczysz. ✔Where stories live. Discover now