Rozdział 79

33.4K 2K 154
                                    

-A Brian cię wkurza?

-Jak nikt inny.

-Czemu?

-Bo nie chce mi dać spokoju, odpuścić. Jakby mu na czymś zależało.

-Bo zależy. - powiedział z powagą.

-Ciekawe na czym.

-Nie na czym, tylko na kim. Zależy mu na tobie Kendall. On cię kocha. - Mówił nie przerywając kontaktu wzrokowego. Odwróciłam speszona wzrok, wpijając go w podłogę, by po chwili go podnieść i powiedzieć.

-Czemu niby mu na mnie zależy? Tak nagle coś do mnie poczuł? Nie bądź śmieszny.

-Gdybym był śmieszny, płakałabyś ze śmiechu bardziej niż jak dziewczyny, gdy daję im kosza. - puścił mi oczko, na co cicho się zaśmiałam. - Ale Kendall serio, może nie wygląda na takiego. Te całe serduszka i romantyczność jest dla Briana tak jak dla mnie fizyka, ale jeśli chce, to możesz się aż zdziwić.

-Cóż, ale chyba się nie przekonam. - machnęłam od niechcenia ręka. Nagle w przedpokoju zaczął dzwonić telefon domowy. Zapomniałam całkiem, że mamy to urządzenie w domu. Wstałam zrezygnowana z miękkiej kanapy i podniosłam słuchawkę.

-Halo?

-Um, hej, tu Brian, sory że dzwonie na domowy, ale nie miałem twojego numeru i znalazłem ten w książce telefonicznej.

-Wow, szukałeś w kilkukilogramowej ksiązce mojego numeru do domu? - uśmiechnęłam się nieznacznie, chociaż on tego nie widział.

-Wiesz ile się tego naszukałem? - prychnął. - A chciałem od Zayna, to nie odbiera,

-Ma ważniejsze rzeczy na głowie niż ty Briani.

-Kendall, proszę nie mów tak do mnie, wiesz że nienawidzę jak Madison tak do mnie się zwraca. - westchnął przez słuchawkę.

-I dlatego wiem, jak cię to wkurza. A tak w ogóle po co dzwonisz? - spytałam, a przy okazji strzepnęłam rękę Harrego, który zaczął grzebać po półce ze zdjęciami. - Harry, zostaw to bo rozbijesz.

-Harry jest u ciebie?

-Tak, odwiózł mnie, bo miałam troszkę niemiłe spotkanie z Madison. O co chciałeś zapytać? - wytłumaczyłam i powtórzyłam moje pytanie.

-Nie, już nic, cześć. - odpowiedział szybko i się rozłączył. Patrzyłam chwilę na czerwoną słuchawkę, a po chwili ją odłożyłam. Obdarzyłam Styles'a dezorientującym spojrzeniem.

-Co się stało?

-Brian chciał mnie o coś zapytać, ale jak powiedziałam twoje imię to się rozłączył. - wzruszyłam ramionami. - Ten człowiek jest strasznie bipolarny. Raz dzwoni do ciebie, co tam słychać i w ogóle, a zaraz się rozłącza bo wspólny znajomy jest u mnie w domu. Chore.

-Nie chore tylko urocze. Zazdrosny jest. - uśmiechnął się szeroko, ukazując przy tym szerg bieluśkich zębów.

-Zazdrosny? Proszę cię, po pierwsze, nie powinien być, bo nie jesteśmy razem i nie będziemy. A jeśli nawet, to nie powinien być zazdrosny o przyjaciela, przecież cię zna bardzo dobrze.

-Szczerze to ja mu się nie dziwię, jakbym się tyle starał co on o ciebie i tu taki jego kumpel ją nagle odwozi do domu, to też bym się wkurzył. - wstał z miejsca, zmierzając do drzwi. - Ja już będę wracał, nie wiadomo, czy Horan nie wymyśli tu przyjść by mnie zabić.

-Dobra. Dzięki wielkie Harry jeszcze za uratowanie tyłka w tej toalecie i za podwózkę.

-Spoko, nie ma sprawy.

-A tak w ogóle, co ty tam robiłeś? Powinieneś mieć wtedy lekcje. - popatrzyłam na niego, mrużąc oczy. Chłopak nerwowo podrapał się po karku. - No wiesz, może to głupio zabrzmieć..

-Chciałeś pieprzyć jakąś dziewczynę? - próbowałam zgadnąć, albo może bardziej stwierdzić, znając chłopaka.

-Może się zdziwisz, ale nie.

-Tylko nie mów, że nie chciałeś iść na lekcję historii. - zaśmiałam się z jego miny. Kontynuowałam. - Przecież pan Flack, mąż twojej ukochanej matematyczki jest równie przemiłym człowiekiem co jego żona.

-Taa, powie się do kogoś ,,zamknij się" czy ,,idioto" to już pisze uwagę za klnięcie. A szkoda, że nie usłyszał jeszcze jak mogę klnąć, szczególnie jego i jego chore lekcje. - pokręciłam z rozbawieniem głową. Pożegnaliśmy się z chłopakiem, a gdy wyszedł zamknęłam dokładnie drzwi. Rzuciłam okiem na ścienny zegar wiszący nad kuchenką, który wskazywał już 4 po południu. Szybko ten czas minął. Przeszłam do kuchni, w celu zrobienia czegoś dobrego, jako mój dzisiejszy obiad. Wyciągnęłam z szafki makaron na spaghetti, a z lodówki sos pomidorowy oraz inne składniki. Zaczęłam robić danie.

Po jakiejś godzinie usiadłam przy stole w jadalni, zajadając się moim wyczynem kulinarnym. Było nawet zjadliwe, aż się sama zdziwiłam, bo naprawdę rzadko gotowałam.

Jedząc spaghetti myślałam, żeby odwiedzić dziś mojego tatę w szpitalu. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Wstawiłam brudne naczynia do zmywarki. Pognałam do swojego pokoju, by przebrać ciuchy na jakieś wygodniejsze. Od razu do moich rąk trafiły czarne dresy i zwykła, biała koszulka. Na nogach dalej miałam swoje białe huarache, które były bardzo wygodne i nie miałam powodu, by je dzisiaj zmieniać.

Zeszłam do przedpokoju, biorąc jeszcze moją czarną torebkę na jedno ramię z Nike, wkładając do niej telefon oraz portfel.Niestety tym razem musiałam pojechać autobusem do szpitala, gdyż Zayn pojechał samochodem z Maddy.

Wyszłam z domu, zamykając drzwi i szybkim krokiem zmierzając na przystanek autobusowy, który znajdował się jedynie kilkadziesiąt metrów od mojego domu. Na miejscu musiałam poczekać jeszcze 10 minut, aż nadjedzie czerwony autobus. Minuty mi się niemiłosiernie dłużyły, a gdy w zasięgu mojego wzroku pojawił się pojazd, już przygotowałam się do wejścia. Wchodząc, zajęłam miejsce zaraz przy drzwiach. Wpatrywałam się w obraz mijającego miasta. Gdy zauważyłam już biały, duży budynek wstałam z miejsca i wysiadłam z autobusu.

Już miałam wchodzić, gdy nagle ktoś na mnie gwałtownie wpadł. Upadłam na podłogę, a po chwili stając, otrzepując kurz ze spodni spojrzałam na osobę z którą się zderzyłam.

-Jak ty łazisz Kendall! - wrzasnęła Madison. Co ona tu robi?

-Jak widzisz idę. Więc z łaski swojej, zejdź z drogi. - syknęłam.

-Ani mi się śni. - prychnęła, a mi zachciało się śmiać. - Co się tak śmiejesz?

-A nic. Przypomniała mi się twoja historia powstania. Wiesz jak powstałaś? Bo chyba nie, więc ja ci wytłumaczę. Idzie sobie Bóg przez drogę i się potknął, powiedział ,,O KURWA" a słowo ciałem się stało i teraz tu stoisz przede mną i drzesz mordę. - powiedziałam i już miałam wejść ale dziewczyna mocno mnie złapała, sprawiając że znów przewróciłam się.

-Weź się ogarnij już Madison, nie mam czasu na pogaduszki z tobą, jeśli bym chciała rozmowy z tobą, to bym poszła do burdelu, a nie przed szpitalem. - westchnęłam i wstałam z ziemi.

-Dam ci spokój, jak zostawisz Brianiego.

-To już miej pretensje do niego, a nie do mnie. A tak w ogóle to jesteśmy przyjaciółmi. I tak, bez korzyści, żebyś nie myślała, Bóg wie czego. - puściłam jej oczko.

-A jednak woli ciebie ode mnie i innych dziewczyn.

-Urok osobisty. - zachichotałam i weszłam do szpitala. Jednak nie zdążyłam jeszcze przejść przez wejście, gdy poczułam silne pieczenie na prawym policzku, a koło siebie Andersen z uniesioną, całą czerwoną ręką.

~~~~~~~~~

O kurna, już 700k *,* Jesteście boscy. Jak będzie milion (co nie będzie, ale cii) to deadnę normalnie, haha :D A wy uważacie, ze damy radę miliona nabić? :D 

Będziemy razem, zobaczysz. ✔Where stories live. Discover now