......

20 4 0
                                    

  Mały chłopiec siedział nad stawem i wrzucał kamienie do wody.
Wysuwał z pięści cały czas po jednym i starał się przebić swój poprzedni rzut.
Wiatr wiał z północy z tak wielkim podmuchem, że czasami musiał przytrzymywać za swój kaptur, aby nie spadł mu z głowy.
Jak na taką pogodę ubrał się dość nie typowo.
Na dworze było, zimno natomiast on miał na sobie tylko deszczowy płaszczyk a do tego krótkie spodenki.
Gdyby pani Her zobaczyła, go w tej chwili na pewno już doniosłaby o tym jego ojcu.
Jako książę powinien o sobie dbać, a już na pewno nie wypadało mu tak po prostu opuszczać zamku bez żadnej wiadomości.
Chłopiec jednak nie zamierzał przestrzegać zasad panujących na zamku.
Nigdy nie ciągnęło go do władzy i wcale nie zależało mu na tym kim był.
Równie dobrze mógłby mieszkać tu, w lesie między dzikimi zwierzętami. Oczywiście najpierw musiałby nauczyć się z nimi walczyć, bo jak na razie miał słabe pojęcie o władaniu mieczem.
Kiedy wiatr dotykał, jego gołych nóg chłopak starał się je rozmasować i ogrzać poprzez pocieranie dłońmi.
Na jaki czas dawało mu ciepło i wystarczało na to, aby dalej spędzał czas nad stawem.
Lubił tu przychodzić, ponieważ tylko w tym miejscu mógł się, poczuć właśnie tak jak chciał.
Od zawsze pragnął wybrać się na jakąś niebezpieczną przygodę i zazdrościł swojemu bratu Kalfefinowi, że ojciec pozwala mu już podróżować.
Żałowała, że jest najmłodszy z całego rodzeństwa. Tak bardzo chciałby już podrosnąć i móc robić to, na co miał ochotę.
Nie cierpiał czasu spędzanego na zamku, ponieważ te chwile kojarzyły mu się z więzieniem. Nie czuł tam żadnej radości. Jedyne co czekało go na zamku to zajęcia z nauczycielami oraz czas poświęcony na zabawę, ale zawsze z ludźmi starszymi od niego, ponieważ na zamku nie było innych dzieci.
Otlu zdawał sobie sprawę z tego, że na pewno któryś ze strażników lub reszty pracowników ma dziecko w jego wieku. Nawet raz zapytał jednego z ochrony ojca czy ma może syna w jego wieku, ale ten tylko się roześmiał, natomiast ojciec pogonił go do pokoju i zaznaczył, że przecież może się bawić ze swoimi opiekunkami.
Księciu nie pozostało nic innego jak wzruszyć ramionami i wrócić do pokoju, do swoich jakże porywających zajęć.
Czasami wyglądał przez okno pokoju i obserwował, jak inne dzieci bawią się ze sobą. Było ich mnóstwo. Dziewczynki i chłopcy wspólnie biegający po trawie i wymyślający coraz to nowsze zabawy. Niektórych nauczył się już na pamięć, chociaż nigdy się w nie nie bawił. Jedynie kiedyś namówił do tego swoją służbę, a po paru minutach uznali, że to beznadziejne i znów pozostał sam.
Z rodzeństwa najbardziej lubiła spędzać czas z Kalfefinem. On zawsze miał jakieś dobre pomysły. Jeździł z nim konno, uczył go strzelać z łuku i zabierał tam, gdzie nikt inny nie chciał go zabrać.
Również kochał przesiadywać obok Niran kiedy to grała na wiolonczeli.
Uważał, że ma prawdziwy talent, a jej muzyka pozwala mu przenieść się do innego świata. Wiedział, że również dla niej to była zawsze odskocznia, ale rzadko o tym rozmawiali.
Jeśli chodzi, o rozmowy chłopak w ogóle nie wyrywał się do tego pierwszy.
Wydawał się być samotnikiem i prowadzić tryb życia odludka, ale to nie do końca była prawda.
Owszem lubił być sam, ale tylko dlatego, że nigdy nie trafił na bratnią duszę. Wiedział, że gdyby tylko zjawił się ktoś, kto rozumiałby, jego potrzeby od razu zacząłby z nim przyjaźń, ale to niestety było niemożliwe, bo gdzie miał, kogoś poznać skoro przez cały czas siedział zamknięty w pałacach.
Czasami kusiło go, aby uciec przed siebie i już nigdy tam nie wracać. Zawsze jednak powstrzymywał go strach przed tym, że przecież nigdy nie żył sam w dziczy. Zapewne wystarczyłby jeden dzień, a chłopak już nie doczekałby świtu.
Musiał się pogodzić z tym, że jego życie już na zawsze pozostanie nudne.
Teraz kiedy Koi miał poślubić księżniczkę Amandę, tym bardziej zdawał sobie sprawę jak kiedyś w przyszłości będzie wyglądać jego życie.
Kiedy chciał wysunąć kolejny kamyk i rzucić nim do wody poczuł, że jego zaciśniętą pięść jest pusta. Pozostały jedynie brudne liście, które przyczepiły się do mokrych rąk.
Otlu zanurzył ręce w wodzie i obmył je. Potem wytarł się o swoje spodnie i ruszył dalej.
Widząc zwisającą gałąź, która praktycznie dotykała jego głowy, złapał się jej i odpychając się, nogami poleciał do przodu.
Kochał tego typu zabawy.
W takich momentach czuł się naprawdę wolny i strasznie żałował, że na wieczór będzie musiał wrócić do domu.
Kiedy tylko była okazja wymykał się z zamku i przychodził, gdzie się dało, aby tylko nie być u siebie.
Pomimo tego, że pogoda nie była zbyt piękna, on czuł się, tak jakby właśnie świeciło słońce, a temperatura wskazywała co najmniej trzydzieści stopni.
Książę przeskakiwał z liany na lianę, aż wreszcie wylądował u celu.
Zatrzymał się przy wielkim drzewie.
Jego kora w niektórych miejscach była tak wklęsła, że chłopak mógł się wygodnie na niej usadowić.
Zawsze w tym miejscu obserwował zamek Serymsak i wyobrażał sobie, że on jako leśny pan narzuca im swoją wolę.
Kazałby, im pozwalać dzieciom na zabawy z kim tylko chcąc i zapewnił więcej atrakcji.
O takim świecie mógł sobie tylko pomarzyć. Nie było opcji, żeby ojciec wyraził zgodę, aby chłopak mógł wyjść do zwykłych mieszczan. Otlu naprawdę nie wymagał wiele, uważał, że może nawet iść tam z ochroną, aby tylko zgodził się na spotkanie z innymi dziećmi.
Kijaron pozostawał nieugięty i nie przystawał na propozycję syna.
Książę jak zwykle musiał wykorzystać do tego swoją spryt.
Przebierała się za włóczęgę i kiedy tylko mógł, opuszczał, zamek ruszając do dzieci.
Niestety nigdy nie miał szans im dorównać, przez dworskie zwyczaje był, z wszystkich do tyłu co tylko zniechęcało resztę do niego.
Nigdy nie znalazł tam kogoś takiego jak on, ale mimo to chciał, siedząc czas ze swoimi rówieśnikami.
Wiedział, że gdyby ojciec dowiedział się, co wyprawia, na pewno ukróciłby jego przygody. Miał szczęście, że jeszcze nigdy nikt go nie przyłapał i zawsze po prostu uważano, że błąka się, gdzieś po zamku nie stawiając się, tam gdzie powinien.
Nie miał przydzielonej ochrony, która kroczyłaby, za nim krok w krok dlatego mógł sobie na więcej pozwolić.
Siedząc, na drzewie usłyszał cichy pisk.
Nie mógł postąpić inaczej jak podejść do krzaku, z którego dobiegały odgłosy i sprawdzić kto się za nim znajduje.
Przecież taki pisk nie mógł być wydobywany przez dorosłego niedźwiedzia, albo wilka.
Nie było się czego obawiać, a ciekawość nie pozwoliła mu zostawić sprawy bez wyjaśnienia.
Poza tym przecież jakieś dzikie zwierzę mogło potrzebować jego pomocy.
Może to jakaś mała sarenka zgubiła mamusię i odłączyła się od stada.
Nie wypadałoby zostawić jej teraz samej.
Otlu poczuł się jak bohater z książek, który ratuje swoją damę przed smokiem lub innym groźnym stworzeniem.
Zeskoczył z drzewa i przemieszczając się, na lianie ruszył na ratunek.
Im bardziej się zbliżał, tym głos był coraz bardziej charakterystyczny.
Przypominał już konkretne zwierzę, ale chłopiec nadal nie potrafił go odgadnąć.
Jednego był pewien. Na pewno jest, małe tak jak przypuszczał na początku.
Kiedy znalazł się, już na ziemi szedł za głośnym piskiem.
Dotarł do wysokich krzaków, które upolowały zwierzę.
Była to kolczasta fioletowa róża, tak zwana róża viola, która rosła pomiędzy innymi zielonymi krzewami.
Otlu trochę się zawiódł, że będzie musiał sobie pokaleczyć ręce, ale w końcu jak ratunek to ratunek, trzeba się było czymś wykazać.
Jego wyobraźnia była tak bujna, że ze zwykłego krzaka stworzył sobie Rosicę.
Czyli mięsożerną roślinę, która była gotowa zjeść każdego, od małego stworzonka po dorosłego Sera.
Otlu nigdy na żywo nie widział Rosic, czego oczywiście bardzo żałował, ale czytał, o nich w książkach dlatego nie miał wielkiej trudności z jej wyobrażeniem.
- No chodź tu do mnie — starał się wywołać stworzenie z pułapki, ale ono nadal tylko piszczało.
Powoli zaczął, rozsuwać liście krzewu starając się ominąć kolce róży.
Krzak zdawał się być bardzo głęboki i wyglądało na to, że książę będzie musiał wejść w jego głębię.
- Nic ci nie zrobię, nie jestem kłusownikiem, naprawdę możesz mi zaufać.
Chłopak zbliżał się, coraz bliżej aż w końcu dotarł do końca krzaka.
Gałąź, którą starał się, przytrzymać wysunęła się mu z ręki i uderzyła go w twarz.
Pechem było to, że to właśnie gałąź kolczastej róży wylądowała, na jego twarzy zostawiając mu ślad wbijających się kolców.
Chłopak za syczał, ale starał się nie wydobywać wyższych głosów, aby jeszcze bardziej nie przestraszyć stworzenia.
Przecież od kolców jeszcze nikt nie umarł, po prostu się porysował i tyle.
Już kompletnie przestał zwracać uwagę na to czy może się pokaleczyć.
Przecież i tak kiedy będzie wracał i wynosił, ze sobą zwierzę nie będzie miał szans na osłanianie twarzy.
Jakoś będzie musiał wytłumaczyć w domu, dlaczego wygląda tak, a nie inaczej, przecież nie może się przyznać, że tak po prostu wyszedł do lasu.
Od razu nie rozpoznał stworzenia, ponieważ zwierzę siedziało zakopane pod lisicami, a jedyne co było widoczne to mały ryjek.  

Łańcuch żywiołówWhere stories live. Discover now