Rozdział 44

15 4 0
                                    

  Las nie wydawał się stanowić wielkiej przeszkody do podróży. Malcajdyn tym razem wybrała prostą drogę, taką, aby dała sobie z nią radę młoda księżniczka.
Wiedziała przecież, że Amanda nie chadza na co dzień po lesie, a więc przeciskanie się przez chaszcze oraz odczucia uderzających gałęzi w twarz nie były dla niej wskazane.
Cały czas podążały piaszczystą ścieżką. Niekiedy nadążały się na drodze nieproszone chwasty, które uderzały ich w nogi.
Dziewczyny były okryte długimi szatami, a więc żadne rośliny nie mogły im zaszkodzić.
Malcajdyn szła przodem jako prowadząca wyprawę.
Amanda podążała tuż za nią, ale nieco wolnej.
Jej wzrok kierował się w stronę dźwięków lasu, za wszystkimi szmerami liści, za pajęczyną, którą skąpała jeszcze poranna rosa. Podziwiała, wszystko żałując, że nie może zatrzymywać się na chwilę, aby obserwować prawą i lewą stronę, ale wiedziała, że nie powinna nawet tego proponować. Nie chciała pozłościć przyjaciółki. Zdawała sobie sprawę, że skoro Malcajdyn zależało, aby dotarły, na czas to ona powinna zaangażować się jeszcze bardziej. W końcu to jej zależy na spotkaniu się z Koim.
Tak naprawdę bardziej niż na spotkanie się z księciem chciała zobaczyć świat poza murami. Nie taki jaki może dostrzec, kiedy jedzie z rodziną i służbą na wizytację. Z Malcajdyn mogła poznać wszystko od drugiej strony, niby takie same, ale jednak zupełnie inne.
– Wiem, że jesteś pierwszy raz w lesie, ale nie mamy czasu, aby się zatrzymać. – rzuciła Malcajdyn nie odkręcała się w stronę księżniczki.
Widocznie potrafiła czytać również w myślach, pomyślała dziewczyna, albo po prostu aż tak dawała po sobie poznać, że jest tym, wszystkim zaczarowana.
– To już nie długo. Kiedy będziemy, na miejscu będziesz miała czas na kręcenie się i obserwacje.
– Malcajdyn ?
– tak
– Dziękuję ci.
Zapadła chwilowa cisza i na moment dama skupiła się tylko na jej głosie.
– Bez ciebie nigdy by się to nie udało.
– To mój obowiązek, robić wszystko, żebyś ty była szczęśliwa. – odpowiedziała ze skromnością.
– Wiem, i widzę, jak bardzo się angażujesz. Nie spodziewałam się, że kiedyś to powiem jakieś swojej damie dworu, ale posiadanie ciebie przy boku to prawdziwy zaszczyt. Jesteś dla mnie nie tylko damą dworu, ale i przyjaciółką, siostrą..
– Kochanką? – rozśmiała się Malcajdyn, po czym i Amamda wybuchnęła śmiechem.
– Może nie przesadzajmy, nie to miałam na myśli. Wiesz, o co mi chodzi.
– Wiem. – odpowiedziała, zatrzymując się, w końcu.
Amanda podeszła nieco bliżej.
– Ty jedyna sprawiałaś, że poczułam, jak moje serce mięknie. Przez ten czas, który spędziłyśmy, razem zauważyłam w sobie dużą zmianę. Nie jestem już chyba taką zgorzkniałą księżniczką jak kiedyś. Przynajmniej tak mi się wydaje. Dzięki tobie czuję się lepsza. Zaczynam zauważać swoje błędy. Kiedy potrzebuje, zwrócić się do kogoś z problemem ty zawsze jesteś otwarta, aby go wysłuchać. Mam nadzieję, że nie spotka cię nic okropnego i już zawsze będziesz przy mnie.
Malcajdyn wpatrywała się w nią, kiedy mówiła to wszystko na jej temat. W pewnie sposób zrobiło jej się żal księżniczki. Nie poczuła, że mięknie, ale pomyślała o tym, jak bardzo Amanda jej nie znała. Powiedziała tyle dobrych słów na temat Malcajdyn, czy naprawdę była tak idealna jako ta postać ? A co powiedziałby o Mitjen? Czy też polałoby się tyle dobrych słów ? Czy zrozumiałby to, dlaczego zabija ? Dlaczego musi wykonywać swoje zadania ? Czy w ogóle prawdziwą ją dało się polubić i czy istniała prawdziwa ona?
W swoim życiu miała już tyle oblicz, że czasami zapominała, które jest prawdziwe. Ciężko było, zrozumieć jej samą siebie dlatego wiedziała, że ktoś obok miałaby z tym jeszcze większy kłopot.
Jak można polubić kogoś, kto sam nie wie, kim jest?
Chociaż w głowie miała, zupełnie inne myśli nie mogła wyłonić ich na zewnątrz. Pozostało zachować grę do końca.
– To bardzo miłe co o mnie powiedziałaś. – odpowiedział z udawaną radością. – Miałam nadzieję, że dasz mi się ze sobą zaprzyjaźnić i teraz widzę, że udało mi się tego dokonać. Chociaż początki nie należały do łatwych. – skrzywiła lekko brwi i uśmiechnęła się do niej.
– Jeszcze raz za wszystko cię przepraszam. Rodzice zawsze starali się wychować mnie na człowieka, a nie księżniczkę, jednak jako że byłam, jedynaczką chyba trochę na za dużo sobie pozwoliłam i nie zrozumiałam tego, co chcieli mi przekazać.
– A księżniczka nie jest człowiekiem? – zapytała.
– Patrząc na to, co czasami robię chyba nie, człowiek by się tak nie zachował.
Malcajdyn uśmiechnęła się z litością we wzroku i zbliżyła się jeszcze bliżej. Wzięła jej dłoń w swoje dłonie i spojrzała głęboko w oczy. – Człowiek to człowiek, nie zawsze jest idealny, tak samo jak elf, czy ork. Wszyscy jesteśmy tylko istotami, które popełniają błędy, dlaczego więc księżniczka miałaby być idealna?
Amanda uśmiechnęła się, czując, jak słowa przyjaciółki trafiają do jej serca.
– Nigdy nie uważaj, że jesteś zła, ja zawsze to sobie powtarzam. – wypuściła jej dłonie i ruszyła, do przodu zachęcając księżniczkę do dalszej podróży.
Amanda, chociaż tak bardzo chciała jeszcze zostać przez chwilę w tym miejscu, nie protestowała. Ruszyła, stawiając kroki tuż za nią.
Zbliżały się do wymierzonego celu.
Malcajdyn wiedziała, że jest to już ostatnia chwila, żeby, zapytać Amandę wprost, o co chodzi z jej dziwnym przypadkiem.
Zastanawiała się jak ją sprytnie podejść, aby nie odebrała jej natarczywie. Musiała znaleźć sposób, aby dziewczyna potrafiła się przed nią otworzyć.
Idąc wzdłuż ścieżki cały czas obmyslala swój plan.
Kiedy wreszcie przyszło jej do głowy, w jaki sposób ją podejść zaczęła rozmowę.
– Mówiłaś, że jesteśmy przyjaciółmi.
– Bo to prawda. – odpowiedział głos za jej plecami.
– Czyli jako przyjaciółka mogę wyjawić ci swoją tajemnicę, a ty nikomu jej nie przekażesz?
– Oczywiście, tak robią przyjaciółki, możesz mi ufać.
Szkoda, że ty nie możesz zaufać mi, pomyślała, ale nie wypowiedziała tego na głos.
– Od jakiegoś czasu czuję w sobie coś dziwnego, nienaturalnego.
– Masz na myśli..?
Malcajdyn odkręciła głowę do tyłu i zauważyła, jak Amanda łapie się za brzuch.
– Nie, nic, z tych rzeczy. – zareagowała szybko. – To coś zupełnie innego. Też jest we mnie, ale to nie bierze się z mojego brzucha, to raczej wypełnia całe moje ciało.
– przejechała dłonią po swojej tali. – nie wiem, jak ci to wyjaśnić, ale czuję się z tym źle i potrzebuje pomocy. Boję się, że nikt mnie nie zrozumie, ale ty... – spojrzała na nią, po czym opuściła głowę.
– Tak ?
– Ty chyba czujesz się podobnie.
– Co masz na myśli ?
Malcajdyn zdążyła zauważyć, że dziewczyna dobrze wie, do czego zmierza, ale boi się powiedzieć o tym pierwsza.
– Chodzi mi o to, że od jakiegoś czasu czuję w sobie żar. On rozpala mnie od wewnątrz, ale to nie jest żaden efekt podniecenia. To nie jest nawet spowodowana pogodą. Ten żar, ten ogień... Ja naprawdę nie wiem, jak to określić, ale czuję, że odkąd pojawiłam się, w waszym mieście to jeszcze bardziej narasta. Tak jakby mój żywioł spotkał swój odpowiednik.
Amanda zatrzymała się i złapała za serce przerażona. – A więc nie jestem jedyna. – wyszeptała.
– Słucham? – Malcajdyn udała, że nie słyszy, chociaż dobrze wiedziała, co powiedziała dziewczyna.
– Ja też to czuję. Od dawna, rozpala mnie ogień. Nie potrafię z nim walczyć, nie wiem, skąd się wziął, ale mnie przeraża.
– Ale kiedy to się stało? Ja mam go sześciu lat. To się wydarzyło, kiedy wpadłam do ogniska. Chciałam przez nie przeskoczyć, a wtedy ogień okiełznał moje ciało. Nie wiedziałam co się, dzieje, ale najdziwniejsze było to, że nie czułam bólu. On jakby wchłaniał się w moje ciało.
– Co ? – Amanda zdziwiła się ogromnie. – Na mnie ogień działa inaczej. Nie wchodziłam w niego, ale wiem, że kiedy się denerwuje, on mnie wypełnia. Szybko się pocę i robię czerwona, a czasem....
– Słyszałam ryk, który wydobył się z twojego gardła.
Amanda złapała się za twarz.
– Nie bój się. Nikomu nie powiem, jestem twoją przyjaciółką, pamiętasz. – uśmiechała się serdecznie.  

Księżniczka poczuła, jak coraz bardziej blednieje. – Nie wątpię w to, ale ja naprawdę nie potrafię tego wyjaśnić. Z nikim o tym nie rozmawiam, bo boję się, że mnie nie zrozumieją. Nie chcę być uznana za wariatkę.
– Rozumiem cię. – wziął jej dłoń i zaczęła ją lekko gładzić. – Ze mną jesteś bezpieczna. Nie pozwolę cię nikomu skrzywdzić.
– Boję się, boję się, że pewnego dnia nie skontroluje ognia i wyrządzę komuś krzywdę. Krzyknę, a z moje twarzy, która zmieni się, w paszczę potwora wydobędzie się ogień, który spali kogoś żywcem.
Jej ciało całe się trzęsło, a z oczy leciały jej łzy.
Malcajdyn rozłożyła ręce i pozwoliła dziewczynie rzucić się w jej ramiona. Amanda od razu skorzystała z oparcia.
Malcajdyn głaskała jej włosy i uspokajała ją swoim kojącym głosem. Starała się jej wytłumaczyć, że nie ma się czego obawiać.
– Boję się, że zbliżając się, do kogoś zbyt blisko jestem dla niego zagrożeniem. – wyłkała
– Możesz być ogniem. Możesz płonąć, a ja się ciebie nie boję. – Malcajdyn otarła jej łzy z oczu. – Pamiętaj, że ja jestem raczej odporna na ogień, a jeśli nie to trudno. Czasem warto zaryzykować.
– Jak w legendzie o pani słońca i panu księżyca? – zapytała, przebijając przez smutną twarz lekki uśmiech.
– Dokładnie jak w tej legendzie.
Amanda wtuliła się w nią jeszcze bardziej, a Malcajdyn poczuła coś dziwnego. Jej twarde serce przeżyła nagła fala strzał. Poczuła, jak rozpływa się, robiąc się bardziej delikatne. To dziwne uczucie, jakim obdarzyła, ją Amanda było przyjemne, ale niebezpieczne. Jako łotrzyca nie mogła sobie pozwolić na coś takiego. Co by powiedział jej mistrz?
Szybko odsunęła od siebie Amandę i uśmiechnęła się serdecznie. – No, a teraz przestań płakać i chodź do swojego ukochanego. Nie możesz przecież przyjść zlana łzami.
Dziewczyna przetarła, brudną rozmazaną twarz robiąc jeszcze większe plamy.
No trudno, pomyślała Malcajdyn. Tak to już musi wyglądać.
Skoczyły swoją rozmowę i ruszyły dalej w głąb lasu.
Malcajdyn zastanawiała się jeszcze czy Amanda mówi jej całą prawdę. Czy na pewno nie wie, skąd się to u niej wzięło ?
Na razie musiało jej to wystarczyć. Jeśli naciśnie, mocnej może ją przestraszyć, a jeśli mówiła prawdę i usłyszy, zarzuty stwierdzi, że Malcajdyn jej nie ufa.
Dowie się, czy nie dowie, teraz musiała skupić się na dotarciu do barbarzyńców.
Były już coraz bliżej celu.

Łańcuch żywiołówWhere stories live. Discover now