Rozdział 21

22 5 0
                                    

Kartki nie było nigdzie, ani w zeszycie, ani na stole, a te dwie opcje były najbardziej prawdopodobne.
Malcajdyn zaczęła jej szukać po całym pokoju. Zajrzała w każdy kąt, nawet w te miejsca które od razu można było odrzucić.
No nic, pomyślała.
Widocznie będzie musiała zacząć pisać wszystko od nowa, może to i dobrze. Tamtą pracę pisała tak jakby chciała ją jak najszybciej skoczyć, a przecież nie o to chodziło.
Dzięki zajęciom Łazego mogła ćwiczyć język oraz kulturę które w przyszłości mógł jej się do czegoś przydać.
Otworzyła zeszyt na pustej stronie i w tym momencie zauważyła.
Na środku zeszyty tam, gdzie wydawało jej się, że znajduje się, jej praca znalazła podartą część po kartce.
A więc to tak, pomyślała.
To ta mała wiedźma ją wydarła. Nie może znieść, że jest od niej lepsza.
Biedna mała głupia dziewczynka, ale ona ją załatwi.
Już na spacerze dostrzegła złość w jej wzroku. Jakoś unikała z nią rozmowy, a odpowiadała tylko wtedy kiedy matka jej rozkazała.
Teraz to ona ją rozwścieczy.
Napiszę pracę o niebo lepszą od poprzedniej, taką nad którą nie będzie się zachwycał tylko Łazy, ale i ona sama.
Od razu przystąpiła do pracy.
Nie miała dużo czasu na stworzenie arcydzieła.

Kolejne dni mijały cicho. Amanda odzywała się do niej tylko wtedy kiedy musiała, ale najczęściej unikała z nią bezpośredniego kontaktu.
Malcajdyn nie mogła powiedzieć, że nad tym ubolewała.
Teraz była w końcu okazja przystąpić do planu o przyspieszeniu ślubu tych dwojga.
Musiała tylko zwinnie wszystko zaplanować.
Po pierwsze trzeba było znaleźć kogoś, kogo obarczy się morderstwem, a do tego miała idealnego kandydata.
Tomb, główny rycerz króla Koi nada się do tego jak nikt inny.
Zajmuje się, tą sprawą więc łatwo miałby zataić swoje ślady.
Musiała szybko wrobić go w morderstwo damy dworu i nawet już wiedziała, jak to zrobi.
Dziewczyna wymknęła się niezauważona z komnaty pod postacią Malcajdyn, by w ciemnych piwnicach zamku stać się po prostu Mitjen.
Miło było znów być przez chwilę sobą.
W swoim zawodzie nie lubiła przebywać długo w obcej postaci, ponieważ zbyt szybko przyzwyczajała się do roli i bała się, że może stać się częścią jej kiedy porzuci pracę.
Rola Malcajdyn nawet jej odpowiadała.
Dziewczyna na wysokim stanowisku trzeźwo myśląca, jedynie co nie podobało jej się w tej kobiecie to to, że nie mogła mówić szczerze tego co myśli, bo ona zawsze tak robiła.
Jako Malcajdyn była zależna od Królów, jako Mitjen wolna.
Prawdą było to, że służyła w gildii, ale chodziło jej o to jaka była prywatnie i jaką dała się znać tym których szanowała.
Chodź, takich było, nie wielu nie mogła powiedzieć, że nie było ich wcale.
Na myśl o gildii zatęskniła za swoim mistrzem.
Jego brakowało jej najbardziej.
Musiała uspokoić swoje myśli i zacząć patrzeć trzeźwo.
Teraz jest w piwnicy i nie pora na głupie rozmyślenia.
Wyjęła z torby szary długi rulon i rozwinęła go.
Był tak długi, że kiedy rozłożył się, cały o mało nie zakrył jej nóg.
Dziewczyna zaczęła się przyglądać i obserwować wyznaczoną czerwoną trasę.
Szara kartka była mapą podziemnych piwnic.
Mitjen zaznaczyła na niej miejsce, gdzie zamordowała Dijiśin oraz drugie pomieszczenie w którym zostawiła swoje rzeczy. Dokładnie zamalował miejsce na którym znajdowały się jej ubrania, aby niczego nie zgubić, przecież nie mogła tak ważnych przedmiotów trzymać przy sobie w pokoju.
Gdyby zostawiała, rzeczy u siebie zapewne wścibska Amanda od razu by je znalazła i wtedy musiałaby ją zabić, a przecież dziewczyna była potrzeba do wykonania reszty zadania.
Wybrała najbardziej opuszczoną kwaterę do której już od dawna nikt nie zaglądał
Wszystko było zakurzone, a śmierdziało, tu tak jakby co najmniej zdechł kot.
Mitjen otworzyła drzwiczki które głośno za skrzypiały. Nie było się czego obawiać, po piwnicach nikt się nie kręcił.
Dziewczyna wyciągnęła z góry swój plecak i otworzyła go, aby, wyjąć to co było jej potrzebne.
Znalazła swój kostium łotrzycy który był jej koniecznie potrzebny, aby przy tym zadaniu nikt jej nie rozpoznał.
Ściągnęła z siebie swoją szykowną suknię i zawiesiła na wieszak który zabrała z pokoju.
– Tak – powiedziała sama do siebie.– Ta sukienka pasuje tu tak jak ja do pałacu.
Rzeczywiście miała rację. Piękna niebieska suknia z aksamitu pośród pajęczyn i kocicy kup nie wyglądała zbyt dobrze, ale przecież musiała ją gdzieś zostawić.
Patrząc w jej stronę przypomniała sobie kiedy to jako małe dziecko rozmyślała nad tym, że mogłaby być królewską córką. Nosiłaby wtedy takie kreacje i mieszkała w zamku w którym każdy byłby, gotowy oddać za nią życie oraz musiałby się, liczyć z tym co mówi.
Byłaby, bogata a jej ojciec rządziłby światem.
Dotknęła sukienki i nagle cały zachwyt historyjką prysł.
– I kim bym wtedy była? Zwykłą panienką która boi się, że kiedy tylko rycerz odsunie się, z jej towarzystwa zostanie jej wbity sztylet w plecy. Czy tak bym skoczyła? Może wtedy nie byłoby mnie tak jak Dijiśin, bo jakiś barbarzyńcy zleciłby łotrzycy morderstwo, a może byłabym Amandą. Księżniczką piękną, ale nie szanującą ludzi, chowającą twarz pod maską. Nie – odsunęła szybko rękę. – Taka, bym, być nie chciała.
Przesunęła ręką po nożu który trzymała w ręku i pomyślała, że to jest coś, co kochała.
Mordowanie. Większość ludzi brzydziła się tym uczuciem, ale ona upajała się tym tak jak niektórzy pochwałą.
Naciągnęła na twarz maskę, aby nikt jej nie rozpoznał i zatrzasnęła drzwi piwnicy zamykając w nich Malcajdyn.

Łańcuch żywiołówWhere stories live. Discover now