.....

15 5 0
                                    

- Nie — kręcił, głową nie wierząc w to, co przed chwilą usłyszał. -Nie. Nie możesz mnie wyrzucić. Jestem księciem Serymsak, a poza tym prawowitym następcą. To ja mam pierwszeństwo do tronu. Ja. - uderzał się, w pierś zaznaczając swoją pozycję.
Kijaron stał lekko przekrzywiony na lewej nodze i przysłuchiwał się Koiemu.
Zażenowanie nie schodziło mu z twarz.
Nawet teraz, zamiast przyjąć do zrozumienia to, co postanowił i odejść z honorem on unosił się dumą i próbował przekonać go, iż ma prawo zostać nadal z nimi.
- Nie możesz mnie wygnać. Może jesteś królem, ale mnie nie obowiązują twoje prawa. Ja tu zostanę. Nie odejdę. - zapierał się przy swoim.
- Odejdziesz, bo ja ci każe. Możesz, sobie mówić co chcesz, a nawet mnie błagać, a swojego zdania nie cofnę. Zbyt dużo szkód wyrządziłeś naszemu królestwu. Już dosyć.
- Nie! - ponownie krzyknął. - Nie będę cię o nic błagać, bo i nie mam o co. Nie odejdę, z królestwa tego możesz być pewien.
Nie potrafił opanować swojego wzburzenia. Cały czas był zdenerwowany, a jego ton i sposób mówienia chaotyczny.
- Skoro nie będziesz chciał opuścić Serymsak dobrowolnie, doczekasz się innej kary.
- Słucham ? - z ciszył swój głos prawie do szeptu
- To, co słyszysz. Jeśli nie opuścisz Serymsak jeszcze dziś, pod koniec dnia moi ludzi odprowadzą cię do celi, a potem wymierzymy odpowiednią karę.
- Co ? Co masz na myśli ? - tak naprawdę wiedział, o czym ojciec mówi, ale chciał jeszcze usłyszeć to od niego.
- Egzekucję. To będzie dla mnie trudne, ale nie pozostawisz mi wyboru. Nie chcę twojej śmieci i dlatego proponuję ci odejście, ale jeśli z tego nie skorzystasz to bądź pewien, że to zrobię.
Koi oburzył się tym, co usłyszał. Machnął swoją peleryną i podszedł bliżej ojca.
Chociaż Koi był dziwny, to Kijaron nie spodziewał się po nim ataku.
Nie byłby w stanie rzucić się na niego i zaatakować, a poza tym książę nie nosił przy sobie broni, on tak.
Gdyby Koi wykonał zbyt gwałtowny ruch, chwyciłby za miecz i wbił go prosto w serce. Na szczęście nie było potrzeby, aby dochodziło do aż tak poważnych interwencji.
- To ja jestem prawowitym królem. Słyszysz ! - krzyknął, mało nie wskazując mu do gardła. - Ja! Nikt inny nie zajmie mojego tronu, bo jest on przeznaczony jedynie mi.
Kijaron odsunął, głowę lekko do tyłu bojąc się, że kiedy syn mówił, tak gwałtownie może go opluć.
- Nie pozwolę sobie na takie traktowanie. To, co zrobiłem, tej dziwce nie było wcale niczym złym. Zasłużyła na to sobie. Pretensje powinieneś mieć jedynie do Kalfefina, ale przecież nie możesz go obwiniać. W końcu to twój ulubieniec.
To było już nie do pomyślenia. Nawet teraz, w obliczu śmieci dalej mówił tylko o władzy. Poza tym nadal nie zrozumiał, jak bardzo zawinił w tej sprawie.
- Jesteś żałosny. Ciesz się, że masz szansę na życie. Gdybyś nie był, moim synem nie miałbyś szans już na nic.
- O- koi zmarszczył lekko brwi, a na jego twarzy pojawił się kpiący uśmiech. - Więc może jeszcze powinienem ci podziękować ? Być wdzięcznym, że własny ojciec wygnał mnie z zamku i odebrał koronę ? Nie licz na to !
- Ja na nic nie liczę. Ja ci tylko karzę opuścić Serymsak bez niepotrzebnego rozlewu krwi. - powiedział ze stoickim spokojem.
- Nie ośmielisz się mnie ściąć — uśmiechał się, lekko stwarzając pozory, że jest pewien tego, co mówi, ale dobrze wiedział, że wcale tak nie jest. Ojciec dla kraju zawsze poświęcał wiele, czemu tym razem miałby oszczędzić jego skoro z jego winy odeszli Banfserzi.
- To jest moje ostatnie zdanie. Wynoś się z Serymsak póki czas. Skorzystaj z tego, że nie jesteś zakuty w kajdany i możesz odejść bez hańby. Nikt przed twoim odejściem nie dowie się, że zostałeś wygnany, oprócz moich ludzi.
Koi popatrzył się na niego z pogardą. - To nie jedynie ja poniosłem tu winę.
- Wiem. - odparł król. Opierając swoją twarz na ręku — Ja poniosłem największą, nie powinienem ci zaufać. Nie nadajesz się na króla i nigdy się nie nadawałeś, ale ja tak bardzo starałem się w to uwierzyć, że uczynię z mojego najstarszego syna następcę. Chciałem, żeby wszystko przebiegało według dawnych zasad. To ty byłeś prawowitym królem, ale teraz widzę, że nie jest, najważniejsze kto jest, pierwszy w kolejce do tronu tylko kto naprawdę się do niego nadaje.
Koi odsunął się od ojca. Nie mógł dalej stać przy swoim. Chociaż najchętniej co by zrobił to dalej krzyczał w jego twarz swoje, rację, ale dobrze wiedział, że ojciec jest uparty i kiedy już podejmie, jakąś decyzję nie zamierza jej zmienić. W tym momencie była odpowiednia chwila, aby się wycofać i odejść.
Chociaż mógł już sobie darować, nie potrafił tak po prostu odwrócić się i wyjść bez słowa.
- Zobaczysz, kiedyś będziesz żałował. - wysunął, palec w jego stronę grożąc mu na odchodne. Był już prawie tyłem, ale jeszcze przez ramię rzucał w jego stronę pogróżki.
- To ja byłem prawowitym następcą. Jedynie ja. Nikt inny nie nada się na króla lepiej ode mnie. Jeśli naprawdę pokładasz wiarę w Kalfefinie to, jesteś w ogromnym błędzie. On już nie wróci, uniósł się dumą i nie przyjmie żadnej twojej propozycji. A nawet gdyby powrócił, to nie spełni twoich oczekiwań jako król. - Czuł satysfakcję, bo wiedział, że to, co powiedział, ojcu było prawdą. Bez niego Serymsak upadnie. Był pewien, że wcale nie chodzi o Banfserzi, a o to, że kiedy stracą właściwego przywódcę, jakiego mieli, w nim upadną i nigdy się nie podniosą.
- Wyrzucając, mnie z królestwa popełniasz wielki błąd. Już nigdy nie będziesz miał kogo takiego jak ja.
- Możliwe- odpowiedział. - bo tak dziwnego Sera jeszcze u nas nie było.
Koi spojrzał się na niego z oburzeniem, ale nie skomentował krytyki na jego osobę.
- Straciłeś mnie nie tylko jako króla, ale i syna.
Kijaron opuścił lekko głowę. Tego właśnie żałował najbardziej.
Chociaż syn zachował się, jak wariat to dobrze wiedział, że jego odejście nie będzie mu obojętne. Był jego dzieckiem i nic nie mogło tego zmienić.
W historii wykonał wiele wyroków, ale jeszcze nigdy nie stosował żadnego na swoim członku rodziny.
Oddalenie syna, była dla niego trudne, ale musiał to zrobić. Skoro chciał, jeszcze uratować królestwo to nie pozostało mu nic innego, jak kazać odejść Koiemu z państwa.
Chciał to załatwić inaczej.
Swoje uczucia schował, głęboko do serca starając się zachować surową twarz.
Wiedział, że gdyby Koi żałował swojego zachowania i zaczął, błagać go o litość byłoby mu o wiele trudniej. Na jego szczęście książę nie wiedział, co to jest skrucha, wyprowadzając go w ten sposób z równowagi.

Łańcuch żywiołówWhere stories live. Discover now