........

16 5 0
                                    

  Kalfefin dobiegł do swojego przyjaciela kiedy ten był już parę kroków od stajni.
Nie musiał zbyt długo biec, ponieważ Warinikie nie miał szans na wyprzedzenie go z córką u boku.
Dorównując im kroku ponownie zajął miejsce po jego drugiej stronie oferując swoje ramie jako podpory dla Tiau, ale ta tym razem dała mu do zrozumienia, że da sobie radę. Nie chciała nadużywać jego pomocy. Jeszcze będzie wiele okazji kiedy nie poradzi sobie sama, a wtedy na pewno będzie musiała skorzystać z jego podpory.
Chociaż wiedziała, że jest, niewinna czuła się głupio, że to z jej powodu książę musiał opuścić swoje rodzinne miasto. Zdawała sobie sprawę, że tam poza murami nie będzie im łatwo. Ona była już na to przygotowana parę lat temu.
Kiedy trafiła, do więzienia wiedziała, że po jego opuszczeniu nie będzie tu mile widziana. Nigdy nie myślała gdzie się potem uda, ponieważ wyjście z celi wydawało jej się czymś nieosiągalnym.
Dopiero kiedy dowiedziała się, że ma, ją opuścić tak naprawdę poczuła, że ma szansę na nowe życie. Trudne, ale przynajmniej na wolności.
Chociaż przesiedziała, parę lat w więzieniu to nadal nie przywykła do życia w celi.
Chciała podziękować za wszystko Kalfefiowi wyrazić mu co czuje i jak bardzo jest jej żal, że to z jej winy jego życie się zmieniło, ale nie mogła. Jej głos został jej brutalnie odebrany.
Łapała się na tym i jeszcze pewnej nie raz się złapie, że chciała coś powiedzieć i dopiero wtedy orientowała się, że przecież nie ma języka w gębie.
To okrutne uczucie kiedy cała wewnątrz chodzisz i starasz się przekazać komuś to, co odczuwasz, a nie możesz tego z sobie wyrzucić. Z czasem pewnie nauczy się zastępować to czymś innym, ale na razie czuła się pogubiona. Nie potrafiła odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
Stajnia, do której zmierzali, znajdowała się centralnie przed drzwiami pałacu.
Było to tylne wyjście specjalnie przeznaczone do udawania się rycerzy i Banafserzi w celu przygotowania koni na wojnę.
Olbrzymia brama licząca ponad dwanaście metrów niczym wejście dla olbrzyma.
Jej szerokość była w stanie pomieścić dziesięciu konnych dobrze uzbrojonych i wyposażonych w lance.
Z zewnątrz nie różniła się niczym od bramy wejściowej. Obie one były zbudowane z solidnego drewna o naturalnym brązowym odcieniu
Kiedy zadzierało się wzrok, aby, objąć ją całą wydawało się, że jest jeszcze większa.
Zamykały się na mechaniczną zasuwę, nad którą piecze miał całodobowy dozorca. To on zajmowała się otwieraniem i zamykaniem wejścia dla tych, którzy mieli prawo z niej korzystać.
Książę nie potrzebował żadnej przepustki ani pozwolenia na to, aby opuścić pałac, mógł się, poruszać swobodnie a co za tym szło jego towarzysze również.
Dozorca nie zadawał żadnych pytań.
Skoro Warinikie był, z nim nie było potrzeby interesować się sprawą, widocznie był mu do czegoś potrzeby.
Nie cały zamek żył sprawą jaka zaszła między dwoma braćmi a pobocznymi osobami. Kalfefinowi zdawało się, że dozorca może nawet nie wiedzieć o tym czego rzekomo dopuściła się Tiau.
Chociaż zajmował się pilnowaniem wejścia i powinni być na bieżąco informowany to kiedy ktoś nie przekazał, mu tego bezpośrednio nie doszukiwał się specjalnych informacji.
Był już stary i trochę przygłuchy.
Jego czarne włosy jak smoła wydawały się być tak tłuste, że gdyby położyć na nich ryby nie potrzeba byłoby dodawać oleju.
Wyglądał jak niechluj, przez jego chude włosy wystawało, ucho brudne jakby nie mył go przez parę dni.
Sam zapach, który niósł się, od niego był nie do wytrzymania. Jakby pomieszanie octu ze stęchłym ubraniem trzymanym gdzieś głęboko w piwnicy.
Ojciec lubił oszczędzić na swoich ludziach i to dosłownie. Nawet tam, gdzie trzeba, nie zatrudnił kogoś bardziej odpowiedzialnego. Uznał, że dozorca od strony stajni może być nieco mniej ogarnięty, bo przecież tedy nikt nie wchodzi.
I znów nasuwało się stwierdzenie najważniejsze, aby się pokazać.
Brama z drugiej strony była strzeżona przez rosłego Sera, w średnim wieku, o silnych i masywnych ramionach natomiast tu gdzie widzieli, tylko oni posadzono, obdartusa kierując się tym, że jest zaufany, ponieważ służy od wieków.
Kalfefin przewrócił tylko oczami. Wyrzucił, szybko wszystkie myśli nie zadręczając swojej głowy głupstwami.
To już sprawa ojca, jego to nie dotyczy.
Stadnina była, zakryta dachem z drewna a przejście łączące je z bramą było pokryte deskami ułożonymi przy sobie, lecz w małych odstępach tworząc, szpary pozwalające na wpadniecie promieni słońca.
Za przerw, jakie były, stworzone można było ujrzeć wszystko to, co działo się na zewnątrz.
Najczęstszymi gapiami, którzy zaglądali, do środka były dzieci. W dni powszednie nie było ich aż tak wiele, ponieważ nie miały na kogo się przyglądać natomiast kiedy zjeżdżali się, żołnierze siedziało ich tyle, że nie było wolnej szpary, aby zobaczyć coś innego niż ich twarze. Przepychali się między sobą, aby zobaczyć konie a na nic uzbrojonych wojowników.
Ich marzeniami było stać się kiedyś jednym z nich. W pogoni za szczęściem snuli marzenia, które w wielu przypadkach nie były aż tak realne.
Kalfefin pomyślał, że może to dobrze, iż nie mogły zaciągnąć się do żadnej z organizacji. Dla nich wojna była jak z bajki, polegała na tym, że wsiada na konie, założą zbroje i stoczą walkę ze skokiem jak w wielu historiach, które opowiadały im mamy na dobranoc, ale przecież wojna nie jest, taka jak ją ukazują. To prawdziwą rzeź, giną na niej wrogowie, ale też przyjaciele. Kalfefin życzył tym wszystkim dzieciom, żeby nigdy nie musiały stać się żadnych z nich.
– Dowódco !
Książę usłyszał krzyk. Te słowa mogły być kierowane jedynie do niego, nikt już nie zwracał się w ten sposób do Warinkie odkąd to on został wyznaczony na jego miejsce.
Niedługo i do niego nie będą się tak zwracać. Tytuł zostanie przyznany następnemu Serowi.
Kalfefin pomyślał, że jeszcze chyba nigdy nie było w historii Banafserzi tak szybkiego odejścia przywódcy, może chociaż w ten sposób zostanie zapamiętany. Nawet ci, którzy zginęli, na pierwszej wojnie swoją służbę odbyli o wiele dłużej niż on.
Zatrzymał się na moment, aby, zobaczyć kto też chce się z nim rozmówić.
Kiedy spojrzał, przed siebie zobaczył jednego ze swoich żołnierzy. Iszynaża przyjaciela, z którym zawsze się trzymał kiedy jeszcze nie był przywódcą. Musiał przyznać, że miał nadzieję, że to właśnie on obejmie po nim dowodzenie, ale nie chciał wyznaczać go bezpośrednio, aby nie zarzucono mu faworyzowania.
– O co chodzi ?
Warinikie również się zatrzymał. Nie chcieli iść sam do stajennego w obawie, że kiedy on poprosi, o konie może usłyszeć odmowę.
Ser wpatrywał się w niego przez chwilę niewypowiadająca żadnego słowa. Nie biegł, więc zaczerpnięcie tchu nie było mu potrzebne, ale mimo to coś powstrzymywało go przed otwarciem buzi.
Kalfefin nie miał czasu na czekanie, aż ten przypomni sobie o języku w gębie.
– Jeśli chcesz, coś powiedzieć to zrób to szybko. Tak jak przypuszczałem, mój plan się nie powiódł. Koi nie zgodził się, aby Warinkie z nami został, więc jak już słyszałeś, wiesz, że muszę opuścić Serymsak.
– Tak też myślałem, twój brat jest zbyt uparty, aby dać komuś szanse, zwłaszcza że teraz wierzy twojej siostrze. – potwierdził ze smutkiem przyjaciel.
– Nie mówmy już o tym. Wiem, że przegrałem i nie chce o tym więcej myśleć. Czas na pożegnanie był podczas mojego przemówienia, ale jeśli to ci nie wystarczyło, to zróbmy to jeszcze raz i daj nam odejść.
Specjalnie pożegnał ich wszystkich wtedy razem, aby zaoszczędzić sobie bólu, jakim było pożegnanie. To dlatego chciał odejść w tej chwili. Myśl o tym, że musiałby porozmawiać z przyjaciółmi, Niran, zwłaszcza z nią. Od razu wyobraził sobie jej zapłakane oczy. Nie chciałaby go pościć, a przecież on nie mógł tu zostać. Nie po tym co obiecał.
Może nie właściwie to rozgrzał, być może należały się jej wyjaśnienia. Zostawił ją samą, między tymi wszystkimi zakłamanymi Serami, ale przecież nie miał wyjścia. Nie mógł zabrać jej ze sobą, tam, gdzie szedł, nie było dla niej miejsca. Nie chciał za sobą ciągnąć innych. Dobrze wiedział, jaki czeka los tych, którzy opuszczają mury zamku i zaczynają życie na własną rękę, a szczególnie u boku z przestępcą.
Niran była silna, ale nie przygotowana na życie na zewnątrz. Każdy musiał iść swoją drogą, a jej nie kroczyła tą samą co jego.
Każde dodatkowe spotkanie rozrywało jego serce. Chciał się od nich wszystkich odciąć i znaleźć się już poza murami.  

Widok przyjaciela, z którym trenował, zaczynał początki jako Banafserzi wywołał w nim dodatkowe niechciane emocje.
To właśnie z nim umawiał się na o której godzinie widzą się na zbiórce, zawsze stał z nim w szeregu oraz walczył na miecze kiedy Warinkie kazał wybrać sobie przeciwnika do ćwiczeń.
Chociaż wszyscy Banafserzi byli, całością to oni stanowili duet. Każdy miał taką osobę, z którą rozumiał się lepiej niż z resztą w jego przypadku był nim Iszynaż.
Chociaż był dorosłym Serem, a jego rysy jeszcze bardziej podkreślały, powagę jego wieku to on nadal widział w jego oczach dawny śmiech i radość, jaką zawsze ze sobą niósł kiedy byli dziećmi.
Jego rodzina wywodziła się z Gieri Sejmak. Wyższej sfery Szlacheckiej mieszkającej bliżej zamku w wysokich domach o złotych dachach lekko zakrzywionych spuszczonych w stronę zachodnią. Zwykle tego typu Serzy zajmowali się finansami. Robili rozliczenia państwowe i pracowali w bankach tak zwanych Manjetu. Ich zadanie było odpowiedzialne i bardzo trudne, gdyż mieli do ogarnięcia wszystkich mieszkańców Serymsak.
Manjetu znajdowały się dwa.
Jeden mniejszy przy świątyni aniołów, oraz główny dwa kiletry od zamku.
Wysoki budynek sięgający na wysokość najwyższych koron drzew.
Zewnątrz przypominał trochę ratusz, gdyż jego konstrukcja była wzorowana na tamtej budowli, ale zachowano drobne różnice, aby, nikogo nie zmylać z tym co jest czym naprawdę.
U góry znajdowała się wieżyczka ułożona na dachu niczym pokrywka na garnku.
Ze stykającymi się do siebie kolumnami, ale połączonymi u samego czubka tak jakby ktoś chciała je ze sobą związać, aby utrzymały całą budowlę.
Budynek był pokryty białą farbą z lekkimi prześwitami cielistego odcienia, który idealnie komponował się z dodanym ślaczkiem przedstawiającym liście wraz z kwiatami.
Cały dach ciągnął się, do samego końca budowli natomiast jego wnętrze było podzielone na dwie części. Jedna, tylna była to zamknięta część, do której prowadziły, czarno srebrzyste drzwi natomiast ta z przodu była, otwarta tworząc werandę na świeżym powietrzu.
Cała struktura znajdowała się na podwyższeniu. Główne schody prowadziły do centralnej bramy rozprowadzone po całości podłogi. Natomiast te mniejsze znajdowały się, po bokach umożliwiając każdej stronie mieszkańców szybsze dojście.
Główny budynek mieścił wewnątrz pięciuset pracowników. Każdy z nich musiał przejść przez specjalne szkolenia, aby sprawdzić się, czy na pewno będzie nadawał się do tak odpowiedzialnej pracy.
Co było najważniejsze to dobre liczeni w pamięci. Każdy z nich musiał sprawdzać przypływy i odpływy z kont Serów oraz kontrolować, aby każdy rozliczył się z tego co było należne państwu na czas.
Taką właśnie funkcje w państwie pełnili rodzice jego przyjaciela. Mając pieniądze mogli sobie pozwolić wysłać go na Banafserzi, aby wyszkolił się u Warinkie na jednego z najlepszych z nadzieją, że kiedyś to właśnie on stanie się przywódcą.
Kalfefin wiedział, że wiele matek liczyło właśnie na to, ale ten zaszczyt nawet o to nie prosząc, przypadł właśnie jemu. Wygrał go bez żadnych oszustw, na wszystko sobie zasłużył. Może z małą pomocą nieznanej mocy jaka przyszła mu tak nagle, ale o tym nie mówił głośno.
Podzieli się nią tylko z Niran mając nadzieję, że siostra będzie miała dla niego jakąś radę, ale niestety dziewczyna podobnie jak i on nie miała pojęcia, dlaczego tak się stało. Nic nie przychodziło jej do głowy, ale dla Kalfefin najważniejsze było to, że uwierzyła. Ciężko było znaleźć takich ludzi, ale ona jak zwykle dała mu w sobie oparcie.
Zastanawiał się, czy gdyby Iszynaża dowiedział się o jego dziwniej sytuacji, czy tak samo jak Niran byłby w stanie uwierzyć w jego historię.

Łańcuch żywiołówWhere stories live. Discover now