Rozdział 42

16 4 0
                                    

  Konie rozchodziły się, na dwie strony kołysząc się, przy tym jakby były pijane.
Pakunki znajdujące się na nich powodowały to, iż były, zbyt przeciążone nie pozwalając im poruszać się z godnością.
Pięć koni było przywiązane do siebie jednym sznurkiem, ale nie dało się ich upilnować.
Książę nie miał w sobie tyle siły, aby prowadzić ich przy sobie i chociaż zwierzęta były wyszkolone i posłuszne, przy tak dużym ciężarze nie potrafiły trzeźwo myśleć.
Koi wyzywał ich i szarpał, przyciągając do siebie.
Konie głośno rżały i przeciągały, sznur w swoją stronę nie dając nad sobą zapanować.
Książę miał marne szanse w walce z pięcioma stworzeniami.
Zeskoczył z jednego z nich i ustal naprzeciwko swojej grupy.
Chociaż uważał, że jego plan jest, genialny chyba jednak nie przewidział, że również na jego drodze znajdują się trudności.
Krążył, naokoło koni starając się je jakoś zagonić, ale te nie wykazywały żadnych chęci do wykonania jego rozkazów.
Książę złapał się za głowę. - Jak w taki sposób mam dotrzeć do Rustos, skoro nikt mnie nie słucha.
Podniósł bat i strzelił nimi w pysk zwierzęcia. Koń przymknął oko przed uderzeniem.
Koi ponownie podniósł bat i zaczął, uderzać stworzenia wyzywając je przy tym za ich nieposłuszeństwo.
Kiedy padło piąte uderzenie konie nie wytrzymały i rzuciły się galopem.
Koi w ostatniej chwili złapał się jednego z nich i wsunął się nogą na zwierzę przewożące bagaże. Koń jeszcze bardziej zdziczał i zaczął się, przekrzywiać w stronę księcia jakby chciał na niego upaść.
Koi zaczął się posuwać do przodu. A kiedy on znalazł się na jego plecach linka, która trzymała, bagaże trzasnęła, a wszystkie przedmioty spadły na ziemię.
Książę zaczął głośno krzyczeć.
Chciał zeskoczyć z konia, aby zebrać to, co należało do niego, ale ten nie zamierzał się zatrzymać. Nadal biegł, z taką samą prędkością podążając za resztą stada.
Koi nawet nie wiedział, gdzie zmierzają.
Zwierzęta decydowały za niego, a on był bezradny. Wskazując, w rozkroku na konia nawet nie zdarzył zabrać ze sobą swojego batu, przez co jeszcze bardziej stracił przewagę nad stadem.
Nie miał, nic, czym mógłby ich uspokoić.
Myśl o tym, że na drodze zostały jego przedmioty była dla niego nie do zniesienia.
To należało do niego, nikt inny nie miał do nich prawa. Na samą myśl, że w jego szatach może, chodzić byle wieśniak wzbierała się w nim złość.
Koni pędziły, coraz szybciej nadal brnąc przed siebie.
Droga, którą wybrały, była zupełnie przeciwna od tej, do której zmierzał.
W tym momencie musiał zdać się na nie.
Nawet nie miał szans, aby dobrze usiąść. Utrzymywał się jedynie dlatego, że cały czas ściskał konia za szyję.
Krzyczał i przeklinał je głośno, ale one, jeszcze bardziej się rozwścieczyły.
Bał się, że ta przygoda może skończyć się katastrofą. Zdziczała zwierzyna jest w stanie skoczyć nawet z urwiska.
Błagał o pomoc.
Kiedy przejeżdżali, przez małe przydrożne wioski ludzie rozstępowali się, im na drodze bojąc się, iż konie rozdepczą ich na miazgę.
Widok wystrojonego Sera pędzącego wraz z pięcioma wierzchowcami był czymś, co każdy na długo zapamięta.
Ludzie szeptali między sobą i pokazywali na niego placami.
Niektórzy nawet mówili do innych, aby ktoś go zatrzymał, ale nikt tego nie zrobił, bo kto o zdrowych zmysłach wyjdzie na drogę pędzącemu stadu.
Koi nawet nie czuł wstydu. Nie było na to czasu. Jego myśli skupiały się tylko wokół jednej sprawy. Niech te konie w końcu się zatrzymają i pozwolą mu zejść na ziemię. Przestał nawet przejmować się tym, co stało się z jego paczkami, tak bardzo chciał już zejść na ziemię.
Konie przebiegły wioski, aż znalazły się na zapuszczonym terytorium i wtem zerwał się silny wiatr.
Uderzył z taką wściekłością, że zatrzymał pędzące stado.
Koń stanął na dwóch kopytach i głośno zarażał, a wtedy Koi zsunął się i upadał na ziemię.
Uderzył plecami w twardą kamienną posadzkę.
Zaczął głośno wyklinać na swój los oraz jedynych towarzyszy, jakimi były zwierzęta.
- Patrzcie, ktoś tu głośno gada.
Koi zerwał się, na nogi rozglądając się nerwowo.
Słyszał głos, ale nie wiedział, do kogo on należał.
Wytężył słuch i nasłuchiwał, skąd on dobiega.
- Zobaczcie kogo tu mamy. - zza krzaków zaczęły się wyłaniać postacie.
Grupka mężczyzn, dorosłych i uzbrojonych w miecze szła prosto na niego.
Już z twarzy nie wyglądali na takich, którzy przybyli nieść pomoc.
Koi słyszał historie o rabusiach, którzy żyją w lasach i czyhają na zbłądzone duszę, aby się imię zająć.
Chciał chwycić za miecz, ale wtem zorientował się, że go nie ma. Musiał go zagubić podczas szybkiej jazdy konnej.
Zbiry wyczuły jego zagubienie. - No, no, panicz nie ma czym się obronić. - powiedział jeden z nich sefluniąc przez brak przednich zębów. Skierował prosto na niego miecz, a w drugiej ręce dzierżył nóż.
Nie wyglądali na specjalnie wyszkolonych. Na pewno nie zabijali od dziś, ale Koi wiedział, że gdyby szkolił się jak jego brat w sztuce Banafserzi na pewno zdołałby ich pokonać.
Grube brzuchy, krótkie nogi, zapijaczone oczy. To nie byli wojownicy, czyhali właśnie na ofiary takie jak on pozbawione całkowicie obrony.
- Gdzieś się zapuścił paniczu? To nie jest miejsce dla takich jak ty. - wyszczerzył żółte zęby.
- Musi, być bardzo bogaty skoro jedzie na pięciu koniach. - zauważył drugi, chudszy, ale za to starszy.
- W pięć koni, wieśniaku — skwitował go ich przywódca.
Zaczęli zbliżać się coraz bliżej.
- Zostawicie mnie, oddam wam wszystko. - zaczął panikować i cofa się, do tyłu.
- Mówi, po naszemu więc jest człowiekiem.- zauważył jeden z nich.
- Nie jestem człowiekiem, jestem Serem. Nasze języki są, takie same dlatego potrafię się z wami porozumieć.- odpowiedział trzęsącym się głosem
- Toż to Ser ! - krzyknął chudy mężczyzna.
- No, no trafiło się nam- ten, którego Koi uznał, za przywódcę przeciągnął ręką po brodzie.
- Trzeba go zadźgać, nie potrzebujemy na naszej ziemi obcych. - wtrącił się kolejny, krótko ostrzyżony z ciemną twarzą.
- Sam się zadźgaj. - warknął przywódca
- Wynagrodzę wam wszystko, jeśli mnie oszczędzicie. Nic wam to nie da, jeśli umrę, a nieskromnie przyznam, mam co zaoferować.  

Łańcuch żywiołówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz