........

19 5 0
                                    

 Po rozmowie z Warinkie od razu udała się, do brata tak jak to obiecał przyjacielowi.

Nie zamierzał czekać na zaproszenie, czy zezwolenie straży.
Wiedział, że jeśli ktoś stanie mu na drodze po prostu wyciągnie miecz i przedstawi, swoją sztukę rozplatając w teatralny sposób ofiarę.
Nic nie było w stanie go zatrzymać i tylko głupiec przeszkodziłby mu w dotarciu do celu.
Straż rozstąpiła się, na dwie strony robiąc miejsce księciu.
Nikt nie zadawał żadnych pytań, bo i nie było po co.
Kalfefin nie spotykał się, z bratem dla przyjemności więc wiadome było, że spotkanie odnosiło się do obecnej sytuacji.
Wkroczył, na salę nie zwracając uwagi na żadne z podstawowych manier.
Koi zerwał się, z tronu jakby zobaczył co najmniej ducha lub robił coś niegodziwego.
Wejście brata zrobiło na nim wrażenie, ponieważ nie zachował swojego najczęstszego wyrazu twarzy, jakim był głupkowaty uśmiech, lecz patrzył się na niego ze zdziwieniem i lekkim przerażeniem.
Pociągnął za sobą swoją pelerynę i zszedł parę kroków z podwyższenia.
Straż stojącą przy tronie wysunęła, miecze krzyżując, je ze sobą tworząc bramę nie do przejścia.
Koi dał im znak, aby opuścił broń i pozwolili mu przejść.
Zrobili to, ale ich miecze nadal nie zostały schowane. Trzymali je blisko siebie, aby w razie nie bezpieczeństwa zaatakować Kalfefina.
Byli strażą królewską, ich zadaniem było bronienie króla nawet wtedy kiedy dopuściłby się najgorszego przestępstwa.
Oczywiście bywały sytuację kiedy to strażnicy opuszczali miecze w dół i odmawiali posłuszeństwa swojemu panu, ale to w bardzo rzadkich przypadkach. W większości z nich bronili go za cenę swojego życia.
Kalfefin nie zmieniał tępa. Szedł z prędkością Banafserzi, który szykuje się do skoku z naprzeciwka.
Gdyby jego brat znał, ich taktyki powinien już modlić się do aniołów o ratunek.
Jeśli by chciał, to zabiłby go teraz w tym momencie. Tak jak stał przy swoim tronie, tak teraz leżałby już z raną w boku wymierzoną z precyzją.
Nie obroniłby go nikt.
Kalfefin zastanawiał się czasem, dlaczego księcia nie strzeże straż składająca się z Banafserzi. Czyżby nie spodziewał się aż takiego niebezpieczeństwa?
Koi przekroczył bramę, jaką utworzyli mu jego rycerze i zszedł do brata.
Poruszał się nieco wolniej niż on. Jego kroki nie były tak pewne, a sam chód tak dostojny jak to bywało zwykle.
– Bracie – zaczął, rozkładać ręce jakby oczekiwał, że ten rzuci się mu na szyję.
Kalfefin jeśli miałby to zrobić to chyba tylko po to, żeby wbić mu swój miecz prosto w jego krtań. Nie mógł patrzeć na tego zakłamanego Sera. Kiedy myślał o tym, do czego się posunął, aby, pozbyć się Warinkie robiło mu się nie dobrze.
I pomyśleć, że urodzili się z tej samej matki.
Cała ich piątka różniła się od siebie. Gdyby kto z boku popatrzył, na nich wszystkich razem nigdy nie pomyślałby, że są rodziną.
Nawet Efneja i Niran, chociaż były, bliźniaczkami różniły się od siebie.
Kto poznał jedną z nich i uznał, jej charakter za odpowiedni wiadome było, że ta druga nie będzie w jego typie.
– Nie przyszedłem tu na miłe pogaduszki. Jeśli chcesz takie odstawiać to może porozmawiaj z Efneją. Widzę, że ostatnio bardzo się dobrze dogadujecie.
Na sali oprócz Koiego znajdował się Czon, oraz trzech doradców.
Kalfefin nie zwracał uwagi na ich obecność. Kogo by tu nie było, nie zamierzał dobierać słów i stresować się rozmową.
Chciał rozmówić się z bratem i w tej chwili tylko to się liczyło.
– Wiem, o co ci chodzi, ale musisz mnie zrozumieć – Koi przyjął, cichy delikatny ton chcą w ten sposób pokazać, że nie jest potworem.– Nie miałem wyboru. Nie chciałem jej zabić, ale nie mogłem też zostawić bez kary. Wiem, że to twój przyjaciel, ale musisz zrozumieć, że jego córka jest zdrajczynią.
– Nie jest! – krzyknął
– Jest – odpowiedział, książę ze spokojną tonacją nie dając się ponieść emocjom. – Och Kalfefin. – chciał położyć na jego ramieniu dłoń, ale szybko ją cofnął, wiedząc, że tym posunięciem może go jeszcze bardziej rozwścieczyć. – Tiau nie siedziała w więzieniu za niewinność i chyba o tym wiesz. Teraz jej historia się powtórzyła. Zaatakowała naszą siostrę. Ja nie mogłem postąpić inaczej.
– Nie mogłeś czy nie chciałeś ? – stał, w miejscu nawet na chwilę nie zmieniając swojej pozycji.
Koi głośno mlasknął – To nie jest, takie proste jak myślisz. – machnął peleryna i pociągnął ją za sobą. – Ta cała władza, rządy, wydawanie wyroków. Biorę w ten sposób odpowiedzialność za czyjś los. Och Kalfefin gdybyś ty zajął moje miejsce zapewne przekonałbyś się o tym jak ciężko jest podejmować właściwe decyzje.– kręcił się, po całej sali nie przystając nawet na moment.
Jego ruchy były teatralne, można byłoby powiedzieć, że wyuczone.
Starał się zagrać niewinnego Sera, ale Kalfefin nie był aż tak naiwny.
– Nie wiem, jakie podejmowałbym wyroki, ale skoro nie wiedziałeś, czy dobrze postępujesz to może należało zapytać się Czona, albo kogoś innego z doradców. – wskazał w ich stronę ręką, ale oni nie wyglądali, jakby chcieli przyłączyć się do dyskusji.
Ściszonym głosem prowadzili, między sobą rozmowę starając się nie przeszkadzać książętom, ale też i podsłuchać, o czym jest cała dyskusja.
– Ojciec nigdy nie podejmował decyzje sam. Właśnie do tego miał doradców.
Jego tłumaczenie było naiwne. Nikt o zdrowych zmysłach nie uwierzyłby w jego wyrzuty.
– Tiau popełniła przestępstwo. Nie miałem, wyjścia musiałem tego dokonać. – prawie ze złożonymi rękoma zarzekał się o swojej niewinności.
– I z tego powodu powykręcałeś jej ręce i wyrwałeś język! – ponownie podniósł, głos nie potrafiąc powstrzymać emocji.
Na sali zapadła cisza. Echo pustych ścian niosło okrzyk księcia po całym pomieszczeniu.
Doradcy oderwali się od swojej pracy i zatrzymali oczy na ich dwojga.
– Jesteś sadystą Koi. Przed czymś takim nie ma tłumaczenia. Wiesz co by wolał Warinikie? To ja ci powiem – odpowiedział, nie czekając na jego wypowiedź. – Wolałby, żeby jego córka nie żyła. I ja się mu wcale nie dziwię. Przeżyć coś takiego na własnej skórze lub przyglądając się, na cierpienie kogoś na kim ci zależy, jest o wiele gorsze niż nagła śmierć.
Koi zatrzymał się w końcu w miejscu. Słuchał brata i nie przerywała mu ani jednego słowa.
Wyczekał do samego końca, wysłuchał krzyków, a dopiero potem zabrał głos.
– Nie zamierzam się z tobą kłócić. Jeśli przyszedłeś, wyrzucić z siebie swój żal na mnie to proszę, zrób to i odejdź. – pochylił głowę w znaku pokory i zamknął oczy, aby otworzyć je dopiero wtedy kiedy brat już zniknie.
– Nie przyszedłem wylewać żali. Nie jestem tobą.
Koi otworzył powieki i spojrzał z lekko uniesionymi brwiami. – Więc o co chodzi?
Właśnie teraz Kalfefin postanowił objaśnić mu swój plan. Chociaż najchętniej co by zrobił, to dałby, mu w gębę to jednak postanowił powstrzymać swoje emocje i pójść na współpracę tak jak planował to od początku.
– Mam dla ciebie propozycję, a właściwie to jest rozkaz. – powiedział pewnym tonem.
– Rozkaz? – powtórzył Koi lekko zdziwiony – Imponujące. Rozkazywać królowi, czegoś takiego jeszcze nie było. Zamieniam się w słuch. – kiwnął głową i dopuścił go do głosu.
– Radziłbym ci wziąć do tego swoich doradców, abyś chociaż tym razem podjął właściwą decyzję.
– Pozwól, że o tym zadecyduje ja. – uśmiechnął się zgryźliwie, ale mimo wszystko zawołał zebranych, aby brali udział w rozmowie.
Przesunął, przedmioty leżące na stole robiąc mu przy nim miejsce. – Siadaj. Zanosi się na dłuższą rozmowę. Nie będziemy przecież cały czas krążyć.
Wysunął wysokie krzesło do przodu i zajął miejsce. Ono jedno różniło się od pozostałych, ponieważ było przeznaczone dla króla.
Wysoki oparcie ozdobione malowidłami oraz diamentami zaznaczało, że w tym miejscu znajduje się król, aby nikt nie miał wątpliwości.
Doradcy księcia zasiedli, obok niego odkładając swoje sprawy na potem. I tak nie mogli się skupić podczas gdy oni przeprowadzali rozmowę.
Kalfefin niechętnie, ale przystał na propozycję brata. Miał nadzieję, że rozmowa zakończy się powodzeniem i przebiegnie w miarę szybko. Nie miał ochoty spędzać z nim czasu po tym wszystkim, co zrobił.
– No więc słucham. – Koi splótł ze sobą ręce. Brat siedział naprzeciwko niego.
– Ojciec umówił się z Warinkie na wolność.
Koi pokiwał, głową potwierdzając jego zdanie.
– Po przekazaniu mi armii miał odejść wraz ze swoją córką. Obiecał im również, że nic nie będzie im zagrażać z naszej strony. Mieli mieć szansę na nowe życie poza naszymi murami czy tak ? – zapytał dość natarczywym głosem.
– Tak, ale nie rozumiem, do czego zmierzasz. – po jego wyrazie twarzy było widać, że jest zirytowany. Najchętniej usiadłby na tronie i przewracałby się, z miejsca na miejsce sprawdzając, z którego profilu prezentuje się lepiej. Jako nowy władca nie zrobił jeszcze nic pożytecznego, a tylko zaszkodził państwu.
– To zaraz zrozumiesz. – odpowiedział.
Niewe zacharczal głośno zwracając w ten sposób swoją uwagę.
– Co się stało Niewe, czyżbyś trochę zachrypł ? Może chcesz wody ? – wiedział, że w ten sposób chciał podkreślić, iż ma coś do powiedzenia, ale postanowił z niego zakpić.    

Łańcuch żywiołówDove le storie prendono vita. Scoprilo ora