Rozdział 38

16 5 0
                                    

  Dwanaście tysięcy mą na trzy me do uderzenia w ziemię.
Były to jedyne zdania, które tego dnia można było usłyszeć w całym państwie.
Docierały do mieszczan, kleru, oraz szlachty.
Tego dnia każdy był sobie równy, nie było szansy, aby wszystkich ocalić. Ratował się, kto mógł.
Chociaż robiliśmy wszystko, aby uspokoić, nadciągające do nas zło to byliśmy bezradni, bo czy można pokonać mieczem ogień?
Miałem silną armię. Tak silną, że mogłem nią podbijać świat. Nie potrzebowałem sojuszników, zawsze wychodziłem zwycięsko.
Jakie to dziwne uczucie, kiedy pierwszy raz ponosisz klęskę.
Nie wie, tego nikt kto jeszcze jej nie poniósł.
Zjawisko przemieszczało się z jeszcze większą prędkością. Było coraz bliżej. Zaczynałem zauważać nowe kształty. Za chwilę miał uderzy w swój cel. A jego celem byliśmy my.
Dwanaście tysięcy mą na dwa do uderzenia w ziemię.
Powtórzył kolejny głos.
Zmieniały się, tylko me przybliżając nas do katastrofy.
Czynnik wyczuwał go coraz bliżej, szansę na uchronienie były nikłe. Bo czy można ukryć się przed żywiołem? Owszem, ale tylko wtedy kiedy jest go znikoma ilość, a ten tu mnożył się, jak szczury w dni godowe rozpuszczając coraz więcej swoich dzieci, aby niosły chaos i zniszczenie.
Śmierć jest nieuchronna, tej wojny nie wygramy, ale czy mogłem powiedzieć to swoim ludziom ?
Jako ich przywódca ustać naprzeciwko nich, podnieść rękę do góry w geście uciszenie spanikowanego tłumu i powiedzieć te słowa: Przegraliśmy.
Każdy powinien być przygotowany na porażkę, mniejszą lub większą, ale ja nie byłem na to gotów.
W oczach tych ludzi widziałem jedynie przerażenie.
Biegali, jak opętani starając się, znaleźć kryjówkę jakby grali w chowanego, ale to był ogień, a on znajdzie każdego. Przed nim nie da się ukryć.
Traktował wszystkich równo, nie patrzył na ich pozycję.
Płonęli Kapłani, ich kościoły, szlachcice wraz ze swoim majątkiem, nasze banki, moi pracownicy, matki osłaniające dzieci swoim ciałem, aby nie widziały, co zabiera ich z tego świata, oraz wieśniaki, prostytutki oraz złodzieje. Tego dnia wszystkich losy się wyrównały. Był to dla nas sąd ostateczny.
To ogień wybierał, kogo chce się pozbyć, a kogo zostawić przy życiu.
Rycerze biegali, z wiadrami wody starając się go powstrzymać, ale on mimo to nadal się rozprzestrzeniał, nie pozwalając się ujarzmić.
Całe miasto pogrążyło się w chaosie.
Gdziekolwiek nie spojrzeć widać przestraszonych mieszkańców.
Nawet zwierzęta biegały, jak oszalałe tratując mijających ich ludzi.
Konie, psy, koty, myszy wszystko to wydostało się, na zewnątrz starając się uciec poza miasto.
Najgorsze było to, że ogień przyszedł z nienacka.
Zastała nas w nocy.
Kiedy spaliśmy w swoich łóżkach i kochaliśmy się ze swoimi żonami nagle ni stąd, ni zowąd zjawił się właśnie on.
Ogrodził nas z każdej strony bramy.
Spadł jakby z nieba. To nie był zwykły pożar, wyglądało jak podpalenie, ale mimo wszystko byłem pewien, że nim nie nie było.
Widziałem to w swoich snach.
Ciągnąłem, po ziemi swoją długą pelerynę a jej spod plamił się krwią martwych.
Kroczyłem przez spalone miasto i ludzi zwęglonych na drogach.
Wśród nich poznawałem znajome twarze.
Gospodynie domowe, kucharzy, rycerzy. Wszyscy oni byli martwi.
Oprócz mnie nie było żadnej żywej duszy.
Pozostałem sam.
Tumany kurzu toczyły się po mojej ziemi, a raczej tym, co z niej zostało.
Dawna przyroda, która była atutem naszego miasta wymarła.
Połamane drzewa, pochylały się, na kolejne budynki rozwalając je doszczętnie. Niektóre z nich przygniatały ciała mieszkańców.
Jakim okropnym widokiem było widzieć parę, która starała wydostać się z miasta, a kiedy byli już prawie na miejscu jednego z nich przygniotło olbrzymie drzewo.
Kochankowie starali się nawzajem ratować.
Chociaż nie słyszałem, ich słów to nie było mi ciężko zinterpretować, co zapewne mówili w tych ostatnich sekundach życia.
Chcieli ocalić się nawzajem.
Ona błagała jego, aby ją zostawił, natomiast on obiecywał, że jej nie opuści. Następnie pojawił się ogień. Buchnął z całą swoją siłą w ich stronę i spalił żywcem obydwojga.
Nie miałem nawet siły, żeby płakać. Moje oczy były suche i jakby uodporniły się na wylewanie smutku.
Jakże łatwo w takich momentach było dostrzec prawdziwa miłość. Nawet w momencie zagrożenia zostawali, wiernie ze sobą poświęcając się dla ukochanej osoby.
Zaiste to było godne podziwu.
Bohater nie musi chodzić jedynie w zbroi i z mieczem w dłoni, tak wtedy pomyślałem
Zerwane dachy i popiół to był mój jedyny widok. Szara pustka, jaka pogrążyła miasto była nie do zniesienia I wtedy właśnie pomyślałam o niej.
Moja biedna żona wraz z dziećmi, oni musieli przeżyć ?
Pobiegłem czym prędzej w poszukiwaniu moich skarbów, ale kiedy trafiłem, do komnaty przeraziłem się, jeszcze bardziej niż tam na zewnątrz bowiem nikogo nie zastałem i właśnie w tym momencie skończył się mój sen.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co to znaczy dopiero teraz przekonałem się na własnej skórze.
Ten sen był proroczy, może ciężko w to uwierzyć, ale jak wytłumaczyć, że to, co widziałem, stało się parę dni później.
Według mnie chciał mi pokazać, że wszystkiemu, co się tam stanie będę winny ja sam. Przedstawienie mnie w śnie samego na pustym placu było metaforą i nawiązaniem do mojej odpowiedzialności za wszystkich ludzi.
Nie dzieliłem się swoimi spostrzeżeniami z nikim innym bowiem potraktowałem to, jak koszmar. Każdemu z nas się zdarzają i nie koniecznie potem się spełniają. Może to też był, jedynie przypadek jednakże ja pozostanę przy swoim.
Co ciekawe para, którą widziałem, w śnie ukazała się mi również podczas prawdziwego pożaru. Sytuacja wyglądała nieco inaczej ponieważ tym razem rolę były odwrócone i przygnieciona osoba były mężczyzna, a to kobieta starała się go uratować. Niestety koniec był taki sam jak w śnie, nie zdołali się uratować, a ogień pochłonął ich razem.
W pewnym momencie nie było już czym oddychać.
Temperatura wzrosła niewyobrażalnie szybko dając nam odczuc to wszystko na skórze.
Padliśmy, jak muchy spryskane sprejem jeden po drugim zaczadzają się czadem.
Oparzenia, jakich doznaliśmy, pewnie zostaną nam na całe lata, ale to nic w porównaniu z tymi, którzy stracili życie w pożarze.
Do tej pory ogień był dla mnie jedynie jednym z żywiołów, każdy wie, że się z nim nie igra, ale ja dopiero teraz poznałem, na własnej skórze znaczenie tego stwierdzenia bowiem ogień odebrał mi wszystko. Stał się zagładą mego ludu.
Jest nas zaledwie garstka, większą połowa zginęła w ogniu. Mamy nadzieję, że razem z tymi, którzy zostali uda nam się odbudować na nowo lepszy świat.
Wielki władco Rustos, królu Karu.
Zwracam się do ciebie z prośbą, o przyjęcia nas do swego królestwa, dopóki nie odbudujemy na nowo naszego państwa. Powołuje się na nasz sojusz oraz bitwy stoczone ramię w ramię jeszcze za czasów naszych ojców.  

Łańcuch żywiołówWhere stories live. Discover now