Rozdział 12

23 6 0
                                    

 - Co? Jakim prawem nie chcą zgodzić się na nasz ślub ! - wybuchnął, gwałtownie o mało nie przewracając stołu, o który opierał swoje ręce.

- Może takim, że jest królem i ma właśnie prawo wyboru, albo po prostu uznał cię za słabego kandydata dla swojej córki- Kalfefin próbował go jeszcze bardziej rozdrażnić. Nie rozumiał zachowania brata. Owszem miał prawo być niezadowolony z niezgody na przyspieszenie ślubu, ale żeby aż tak się wściekać ? Przecież ślub i tak miał się odbyć więc co za różnica kiedy. Skoro król wyraził, zgodę na oddanie Amandy właśnie jemu to z czasem tak właśnie się stanie.
Koi ukrył swoją złość na brata pod wściekłością, którą wyładowywał na króla Karu.
- Nie masz się czym przejmować. Amanda i tak będzie twoja, musisz tylko trochę na nią poczekać. Ona i tak nie może wyjść za kogoś innego, a ze zdradą jej nie utrzymasz i tak będzie robić to, na co ma ochotę.
Koi podniósł zeszyt, który leżał na stole i cisnął nim w stronę brata.
Kalfefin spodziewał się, tego dlatego udało mu się uniknąć lecącego przedmiotu.
- Przestańcie się kłócić. - Kijaron zabrał, głos patrząc surowym okiem w ich stronę.- chociaż i ja jestem, niezadowolony z posunięcia naszego przyjaciela muszę uszanować żałobę jej damy dworu. Przyznam, że to morderstwo lekko mnie zaniepokoiło. Myślałem, że w ich stronach zrobiło się spokojniej, a tu nagle zamach na członka, no powiedzmy rodziny królewskiej. - złapał się za podbródek i zaczął, zastanawiać jak teraz musi wyglądać ich sytuacja. Na pewno zamawiali się o swoją córkę, w końcu była ich jedynaczkę.
- Skoro na ich terenie zostało popełnione morderstwo to dlaczego nie odesłali jej do nas, przecież tu byłaby bardziej bezpieczna. Nie rozumiem, co ten dureń planuje.
Kalfefin złapał się, za twarz jakby hamował, śmiech łącząc to z przerażeniem na reakcję ojca. Cała rada również zareagował zgorszeniem.
- Nie masz prawa w ten sposób wyrażać się o królu Karu. Jego postępowanie jest na pewno uzasadnione, a ty nie będziesz nim kierował.
Młodszy syn przemówił teatralnym głosem. - No naprawdę, jak śmiałeś w taki sposób wyrazić się o swoim przyszłym teściu. Nie rozumiem cię. - pokręciło głową, a na koniec na swojej twarzy ukazał uśmiech.
Koi jedynie ze względu na szacunek do swojego ojca powstrzymał się od kontrataku na brata.
- Co się stało, to się nie odstanie, teraz będziemy musieli poczekać, aż cała sprawa ucichnie. Będę się bacznie przyglądał całej sytuacji u króla Karu. Bezzwłocznie wyśle do niego list z kondolencjami w sprawie śmierci damy dworu.- zabrał głos kanclerz.
Król kiwnął, głową w jego stronę dając mu do zrozumienia, że może już sobie pójść.
Wiedział, że kanclerz miał ważniejsze zadania niż siedzenie na naradzie i dyskutowanie o odwołanym ślubie.
Król bardzo żałował, że wszystkie plany legły w gruzach. Miał nadzieję, że niedługo Amanda wprowadzi się do nich, a on będzie mógł oddać tron Koiemu.
Nawet nie myślał, że tak łatwo będzie mu go ustąpić. Dawniej kiedy patrzył w stronę dzieci i zdawał sobie sprawę, że kiedy tylko jego syn znajdzie, żonę będzie, musiał, pożegnać się z władzą czuł wściekłość do swoich dzieci, ale teraz wszystko się odmieniło. Widocznie do wszystkiego trzeba było dorosnąć.
- Czy ja też mogę już odejść ? - zapytał Kalfefin znudzony całym spotkaniem.
- Ty jeszcze nie. W sumie oboje możecie zostać. - wskazał im na krzesła, aby zajęli miejsce, ale młodszy z dzieci postanowił, postać opierając się o ścianę.
- Jak wiecie. - rzekł namiestnik króla, zawsze jesienią odbywają się turnieje królewskie.
Oboje Serzy prxytakneli kiwając głowami.
Turnieje stały się już tradycją. Od wieków wysyłano po jednym mężczyźnie z królestwa do miasta, w którym odbywały się tegoroczne zawody. Nie zawsze reprezentantem musiał być ktoś z królewskie rodziny, zależało to od tego, na jaką kartę postawili królowie.
Turnieje składały się z czterech konkurencji.
Pływanie, Biegi, strzelanie z łuku oraz walka konna.
Dyscypliny nie pozostawały zmieniane, aby każdy wiedział, czego może się spodziewać i w ten sposób szkolić swojego najlepszego zawodnika.
- W tamtym roku ty byłeś na zawodach- spojrzał się na Kalfefina.
Zajął tam drugie miejsce, ponieważ nigdy nie potrafił prześcignąć swojego rywala z elfiego królestwa.
- Tym razem jedzie Koi? No nie mów ? - książę wybuchnął śmiechem i zaczął, szturchać brata nabijając się z niego.
- Nie. - powiedział twardo najemnik. - Chcielibyśmy, żebyś to ty zaproponował kogoś ze swoich Banafserzich.
Kalfefin zrobił duże oczy i tym razem to Koi spojrzał się na niego z dziką satysfakcją.
- Moi ludzie ? Naprawdę chcecie, żeby w tym roku wziął udział ktoś z naszych? Przecież tak na dobrą sprawę to nawet nie są moi żołnierze. Cały czas jeszcze się uczę, nie mam pojęcia jak przewodzić armią, a co dopiero skupić się na jednym człowieku.
Namiestnik uśmiechnął się, lekko rozbawiony widząc przerażenie młodego chłopaka. - Nie musisz być taki skromny Warinikie cały czas powtarza jak bardzo jest z ciebie dumny. To właśnie on zaproponował, aby w tym roku wystartował ktoś spod twoich skrzydeł. - oświadczył.
Kalfefin uniósł się, trzymając ręce na oparciu krzesła. - Warinikie tak powiedział ? Przecież on cały czas powtarza mi, że jeszcze przede mną daleka droga — zdziwił się książę.
- Widocznie nie chciał ci tego powiedzieć, abyś nie obrósł w piórka. - namiestnik wysunął rękę i położył ją na dłoni chłopaka.
- Nie masz się czego bać i w końcu uwierz, że naprawdę dasz sobie radę. Tyle lat trenowałeś w Banafserzach, że w końcu przyszedł czas, abyś mógł zostać przywódcą.
Kalfefin omal nie zachłysnął się własnym oddechem. - Ja przywódcą?
- Tak. W końcu musiał nadejść ten czas.
- Jasne, ale dlaczego akurat dzisiaj ? - czuł się coraz bardziej przerażony. Z dnia na dzień spadła na niego tak wielka odpowiedzialność. Nie spodziewał się, że tak szybko zostanie przywódcą legionów.
Banafserzi od lat byli znani ze swojej nieposkromionej siły, a ich dowódcy przechodzili do legend, które potem opowiadano małym dzieciom. O ile pamiętał, w żadnej z nich nie było wspomniane o chłopaku w jego wieku. Wątpił, że da sobie radę, ale przed decyzją ojca, namiestnika, a przede wszystkim Warinikie nie było odwrotu. Jeśli jego dowódca wybrał, go na następcę to musiał nim zostać.
- Klamka zapadła. Ty będziesz przewodził Banafserzi, natomiast Koi zostanie królem.
Oboje bracia spojrzeli, na siebie jakby żaden nie chciał, pokazać po sobie jak bardzo się boi.
- Skoro podjęto, już decyzję nie mogę powiedzieć nic innego jak zgoda.
Warinikie klasnął w ręce z zadowolenia.
- Wiedziałem, że na kim jak na kim, ale na tobie można zawsze polegać. W takim razie nie ma co siedzieć tylko czas wziąć się do pracy. Nie pozostało nam zbyt dużo czasu.
Książę zapytał sam siebie, dlaczego dopiero teraz powiedziano mu o tym wszystkim.
Przecież jeśli chcieli, żeby wyszkolił, kogoś ze swoich mogli go uprzedzić. Teraz będzie miał naprawdę dużo pracy, aby przygotować uczestnika do zawodów. Może po prostu Warinikie wie, że nie mają szans i liczy na to, że cała odpowiedzialność przypadnie na niego. To by pasowało najbardziej tyle, że tylko do sytuacji, a absolutnie nie do jego dowódcy.
Warinikie raczej był serem, który potrafił wziąć na siebie swoją winę i nigdy nie zrzucał jej na kogoś innego.
Kalfefin odreagował w głowie i z uśmiechem na ustach podniósł się, aby ruszyć za Namiestnikiem.
- Powodzenia frajerze. - Koi kopnął go w tyłek kiedy wychodził, tak, że chłopak potknął się i wpadł na stół.
Pokręciło tylko głową, bo kompletnie nie należał do osób, które nie znają się na żartach, a zachowanie brata odebrał właśnie jak dowcip.
Czasem żałował, że nie jest taki jak on lub Koi podobny do niego. Dzięki temu mogliby się lepiej dogadywać, a nawet zostać przyjaciółmi, no, ale cóż ich charaktery były jak woda i ogień tylko pytaniem było, który jest którym żywiołem.
Ojciec z dumą przyglądał się, jak jego syn opuszcza salę. Cieszył się, że przyznano mu w końcu ten zaszczyt i to właśnie on będzie dowodził Banafserzi. Kto inny jak nie jego własny syn mógł zająć się tak odpowiedzialnym stanowiskiem.
Miał nadzieję, że z czasem każde z nich wniesie coś do jego królestwa.
Córki już od dawna widział u boku potężnych władców chcąc w ten sposób zapewnić sojusz Koiemu poprzez ich małżeństwa. Wiedział, że one obie nie będę miały nic przeciwko i zrozumieją, że czasem trzeba odmówić sobie miłości dla dobra państwa. Z tego co było, mu wiadomo, obie dziewczyny nie miały partnera, chociaż nie jeden młodzieniec chciałby z nimi być. Musiał niedługo pomyśleć o wydaniu ich za mąż, dopóki ich serca nie staną się już czyjąś należnością. Nie chciał ich ranić, ale wiedział, że jeśli będzie, trzeba, będzie musiał to zrobić.
- Mam nadzieję, że poprawił ci się trochę humor. - siedział ze złotymi rękoma w fotelu.
- Jak myślisz Kalfefin sobie poradzi ? - zapytał takim tonem, że ojciec do końca nie wiedział jakiej odpowiedzi się spodziewał.    

Łańcuch żywiołówHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin