Rozdział 47

19 5 0
                                    

  Drewniany kolec wbił się w serce Kijarona wykrwawiając go na śmierć. Krew lała się niczym Fontana w swoim uniesieniu.
Pozostałe odłamki poharatały jego twarz, zostawiając liczne szramy na skórze.
Ciało króla drgało ostatkiem sił, ale nie potrafił już niczego z siebie wykrztusić.
Śmierć szła po niego nieubłaganie.
Strażnicy, którzy byli, tuż przy nim również zostali ranni.
Ich okaleczone ciała walały się po całej sali.
Schody zamieniły się w dzikie pobojowisko.
Poodrywane części ciała miotały się w każdym kącie. Niekiedy można było dostrzec, że z niektórych z Serów został tylko kadłub.
Wiatr nie ustawał, nadal szalał, niszcząc wszystko to, co spotkał na drodze.
Działał z potężną siłą, a jego niebezpieczeństwo tylko narastało.
Otlu klęczał, przy ojcu ściskając go za rękę.
Nigdy jeszcze nie był na wojnie, a jego pierwszą krwią, którą widział, była ta z rozszarpania przez dzika.
Przy tym, co dostrzegł, teraz tamto było niczym.
Chociaż cały widok wyglądał strasznie, Otlu zdawał się, jakby tego nie widział.
Jedyne, na czym skupił, teraz wzrok było zmasakrowane ciało jego ukochanego ojca, przygniecione gruzami i przebite kawałkiem drewna.
Łzy płynęły mu po całej twarzy.
Chciał krzyczeć, ale brakowało mu tchu. Chciał błagać o pomoc, ale nie było kogo.
Chciał uciekać, ale nie potrafił puścić ręki ojca.
Zaciskał zęby i przeklinał, sam nie wiedząc kogo, bo przecież nie pogodę.
W jednej chwili stracił wszystko.
Przed chwilą jeszcze nienawidził ojca, a teraz oddałby wszystko, aby wrócił.
Chciał cofnąć słowa, które wypowiedział w nerwach.
Chociaż nie zgadzał się, z poglądami ojca to nie chciał żegnać się z nim w gniewie.
Szybko przypomniał, sobie co mówiono o zmarłych duszach.
Jeśli kiedyś będziesz czuł, że zawiniłeś przed kimś, kogo już nie ma i nie możesz, go bezpośrednio przeprosić pomódl się do aniołów, a one usłyszą twoje wołanie i przekażą twoją wiadomość tym których kochasz.
I właśnie tak zrobił.
Na chwilę zamknął oczy i chociaż słyszał szalejący huragan i wiedział, że najrozsądniej byłoby podnieść się i zacząć uciekać pogrążył się w krótkiej, ale jakże szczerej modlitwie.
Przeprosił ojca za to, co mówił i poprosił, aby jego życie po śmierci było lepsze od tego, które zaznał tutaj. Prosił również o to, aby mógł spotkać się z jego matką Hadają i żyć na wieki.
Z ciężkim bólem zacisnął zęby i wysunął swoją dłoń z martwej ręki swego ojca.
Nie oglądając się, za siebie podniósł się równe nogi i ruszył biegiem tam, gdzie jeszcze dostrzegał szansę na ucieczkę.
Nie zwracał już uwagi na to, na czym staje, chociaż dobrze wiedział, że są to ciała poległych. Może nawet niektórzy z nich jeszcze żyli, ale jak mały chłopiec mógłby ich uratować, przecież nie weźmie ich na plecy i nie wyniesie z zamku.
Wezwałby pomoc, ale jak na razie był jedyną żyjącą osobą pośród tłumu trupów.
Czuł, jak gniecie czyjeś ciało. Jeśli tylko było, to możliwe starał się tego uniknąć, ale niestety najczęściej nie miał żadnej innej możliwości.
Roztrzęsiony i zapłakany szedł, na oślep jedynie w stronę gdzie widział światło i niezawaloną drogę.
Przytrzymywał się filarów i w duchu błagał, aby dane mu było przeżyć.
Widząc, otwarte okno wspiął się na parapet i zeskoczył, w dół upadając na plecy.
Nie było, to jednak aż tak wysoko dlatego odczuł jedynie lekki ból, ale ból fizyczny nie miał co się równać z psychicznym, który przeżywał.
Wyprostował się szybko i pobiegł w stronę stajni.
Jeśli nie była, zawalona to dobrze byłoby zabrać dla siebie konia, pomyślał.
Chociaż nie potrafił, na nim jeździć miał nadzieję, że nie będzie to aż tak trudne i w obliczu zagłady szybko przyswoi się mu nauka.
Podchodząc, bliżej widział już, że jego przeczucia były prawdziwe.
Droga do stajni została zabarykadowana przez gruzy, które osunęły się z budynków nad nią.
Nie był jedynym, który rozczarował się, widząc, jak przebiega jego plan.
Na twarz Serów widział przerażenie.
Rozpaczliwie zaczął do nich podchodzić i pytać, czy ktoś z nich może widział Efneje, albo Niran. Wiedział, że z nimi czułby się o wiele bezpieczniej. Zapytał również o panią Fije i innych, którzy byli znani w jego życiu, ale mimo tego, że był księciem wszyscy, lekceważyli jego pytania, skupieni jedynie na sobie.
Wiatr zerwał się, ponownie zmieniając się w trąbę powietrzną nabierającą coraz to szybszego tempa.
Serzy zaczęli krzyczeć i uciekać w przeciwną stronę ratując się na wszystkie sposoby.
Nie było już czasu na ratowanie sióstr. Jeśli było, im dane przeżyć to na pewno już dawno wydostały się poza zamek.
Na konia nie miał już co liczyć.
Podniósł oczy, kiedy trąba zerwała z jednego z domów dach, a potem zaczęła go obierać z pozostałych części.
Pędem skierował się w stronę bramy, która wyrwana przez wiatr bujała się już tylko na jednym zawiasie.
Wszyscy Serzy, którzy przeżyli, kierowali się właśnie tam. Tak też zrobił i Otlu. Była to jedyna droga do wyjścia.
Po drodze zatrzymał się przy jedynym z martwych rycerzy i wyciągnął z jego dłoni miecz.
Nie spodziewał się, że będzie mu go aż tak ciężko podnieść, ale nie miał innego wyjścia.
Skoro chciał, wydostać się na zewnątrz to musiał wiedzieć, że teraz będzie musiał również bronić się poza murem.
Kiedy zbliżył się, do tłumu jego uszom nie umknęły głośne wyzwiska.
Serzy leżeli, prawie jeden na drugim pchając się nie miłosiernie do wyjścia.
Panika zrobiła z nich zwierzęta, każdy walczył o to, aby mógł być tym któremu uda się uciec i żyć dalej.
Chociaż brama nie zamierzała się dla nikogo zamykać to, co do wiatru można było mieć podzielone zdania. On nie czekał na niego. W każdej chwili mógł zrzucić jakiś z odłamków i zabarykadować przejście na drugą stronę. To właśnie dlatego tak rozpaczliwie chcieli wydostać się na zewnątrz, z nadzieją, że uda im się uniknąć momentu, kiedy to już nikt nie przekroczy Serymsak.
Otlu podszedł do tłumu i zaczął cisnąć się, na co dopiero nową parę.
Bliżej bramy leżało już nawet parę martwych ciał, ale co ciekawe niezabitych przez żywioł. Sprawcami byli Serzy.
Zabijali się, nawzajem walcząc o przetrwanie. W tym momencie dla każdego liczył się tylko on sam.
Otlu postanowił przyjąć tę samą postawę i nie przyglądać się na innych.
W Serymsak mieszkało tyle Serów, że będąc, teraz między nimi nie poznawał twarzy żadnego z nich, może też dlatego, że większość swojego życia spędził w zamku.
Jako dziecko miał marne szanse przedostać się przez tłum dorosłych, ale mimo to próbował.
Widząc to, co robią, inni on również zaczął uderzać ich łokciami i przeciskać się między szparami.
Cały czas czuł na sobie czyjeś ciało co było nie do uniknienia.
Jakaś kobieta trzymająca dziecko za rękę szarpała, drugą stojącą przed nią zaciskając już swoje dłonie na jej szyi. Tamta zaś zrobiła się blada i ostatkiem sił starała się wydostać z uścisku. Dziecko stało, przyglądając się na swoją, mamusie jak pozbawia życia kogoś, kto tak samo jak ona chciał wydostać się z zamku.
Jak z pożądanych ludzi, za jakich zawsze miał ich Otlu obserwując za okna, w jednej chwili, w obliczu strachu i zagłady zmienili się w potwory. Jaką wielką moc maiło strach. Przerażeni tym, że mogą, nie przetrwać ludzie stracili honor. Nie mogli pogodzić się z tym iż widocznie nadszedł ich czas, lecz za wszelką cenę starali się uratować.
Otlu zastanawiał się, kiedy w nim wyzwolił się aż taka żądza i wtedy właśnie zrozumiał, że przecież już się to zaczęło. Przepychał się przez tłum i sam postanowił, że jeśli ktoś mu wejdzie, w drogę będzie zachowywał się podobnie jak oni. Tylko czy byłby w stanie udusić kogoś własnymi rękoma?  

Łańcuch żywiołówWhere stories live. Discover now