Rozdział 18

21 6 0
                                    

Malcajdyn zastanawiało tylko jedno.
Jak na bogów dziewczyna mogła wydobyć z siebie taki ryk.
Jako łotrzyca znała wiele dziwnych przypadków, ale z czymś takim jeszcze nie miała odczynienia.
Amanda zaryczał jak by była co najmniej krwistą wierną lub czymś jeszcze gorszym, a przecież była tylko zwykłą dziewczyną. Człowiekiem. Stworzeniem które zostało pozbawione jakichkolwiek magicznych mocy.
Może miała w rodzinie kogoś zmiennokształtnego, na przykład wilkołaka, nic innego nie przychodziło jej do głowy.
Zastanawiający był również jej wyraz twarzy kiedy to zrobiła. Wydawało się, jakby księżniczka nie zdawała sobie sprawy, że ma możliwość przemówieniem takim głosem.
Malcajdyn była, bardzo ciekawa jak do tego doszło i jakie inne dziwne sytuacje przydarzają się młodziutkiej królowej.
Nie mogła jednak zadać jej bezpośrednio pytania, ponieważ zauważyła, że Amanda jest na nią wściekła ze względu na wiedzę podczas zajęć.
W sumie musiała przyznać, że była lekko rozbawiona jej zazdrością i wiedziała, że kiedy jeszcze będzie, miała, okazję zrobi ponownie jej na złość.
Musiała zyskać jej zaufanie, aby dowiadywać się wszystkiego na bieżąco, ale też chciała mieć z tego jakąś zabawę. W sumie to powinna zająć się przyspieszeniem całej sprawy. Dobrze wiedziała, że król nigdy nie rozszyfruje kto jest winny zabójstwa Dijiśin, a przecież przez to przedłuża tylko odbycie się ślubu. Powoli musiała brać sprawę w swoje ręce.
Przecież barbarzyńcy nie będą płacić jej za bezczynność.

Amanda weszła do pokoju w długiej bufiastej różowej sukni z falbanami.
Wyglądała, jak na prawdziwą księżniczkę przystało.
Jej włosy były idealnie ułożone na szczotce i na lokowane z przodu pozostawiając resztę prostą.
Malcajdyn musiała przyznać, że odgrywanie świętej i bezbronnej księżniczki wychodziło jej idealnie, no bo jak można nie nabrać się na taką słodką dziewczynkę.
Malcajdyn podniosła się kiedy tylko dziewczyna weszła do pokoju.
Księżniczka wyglądała, na lekko zakłopotaną  jak by zastanawiała się jak coś powiedzieć.
Łotrzyca szybko się domyśliła co tak naprawdę ją gryzie.
Zapewne chciała porozmawiać o tym, aby  nie wygadała jej przed resztą za to co się stało.
Malcajdyn zwróciła uwagę na jej obandażowaną dłoń.
– Co się stało? – zapytała, nie odrywając oczu.
– Chce, żebyś wiedziała... che, żebyś
– Dotrzymam tajemnicy. – pomogła jej, aby nie musiała się już męczyć.
Dziewczyna zamrugała tylko oczami i odkręciła się, aby odejść.
– A co ci się stało w rękę ?
Amanda spojrzała się na swoją dłoń i szybko schowała ją za siebie.
– A to ? Sparzyłam się o gorącą herbatę. Wiesz jakie delikatne są księżniczki. – odkręciła się i zamachnęła włosami, po czym odkręciła się z powrotem i zachichotała. – A no tak, jednak nie wiesz. Zapomniałam, że jesteś na trochę niższej pozycji. – posłała jej złośliwy uśmiech, po czym odeszła.
Malcajdyn powstrzymała się od komentarza. Gdyby spotkały się, w jej świecie zapewne leżałaby już martwa, ale tu są inne reguły i trzeba do nich grać. Poza tym przecież to już niedługo księżniczka trafi w ręce barbarzyńców, a oni zrobią z nią to, co trzeba.
Zamiast się, przejmować rozkapryszoną księżniczką postanowiła przygotować pracę do Łazego. Tym razem temat tyczył się barbarzyńców, a tu przecież miała wielkie pole do popisu.
Amanda nie mogła opanować złości.
To, że Malcajdyn widziała ją w tej niezręcznej sytuacji było najgorszą rzeczą jaka mogła się jej przydarzyć.
Dlaczego nie zapanowała, nad emocjami skoro wiedziała, że w momentach kiedy jest, zła dzieją się dziwne rzeczy.
To, co działo się, z nią od środka nie było normalne i wiedziała to już od dawna.
Żaden człowiek nie potrafiłby, zrobić tego, co robi ona.
Nie rozumiała, skąd to się wszystko bierze i co to ma wspólnego z nią.
Dlaczego przydarzają jej się te dziwne zdarzenia.
Czuła się jak dziwoląg, odmieniec, albo coś w tym rodzaju.
Teraz kiedy wściekała się na Malcajdyn również czuła nie pohamowany żar.
Czuła na sobie pot.
Nie znosiła tego uczucia, ale kiedy się denerwowała, robiła się gorąca i właśnie stąd brał się cały pot.
Chciała zdjąć z siebie ubrania, ale nie wiedziała, jak potem sobie poradzi z założeniem ich z powrotem.
Schemat wiązania tyłu kreacji był tak skomplikowany, że tylko ci którzy zajmowali się, tym na co dzień mogli sobie poradzić, ona sama na pewno nie dałaby rady.
Starała się uspokoić, aby jej dziwny stan jak najszybciej przeszedł.
Odrzuciła włosy do tyłu i położyła się, na swoim łóżku nabierając powietrza.
Nadal czuła uderzający żar.
Podniosła się ponownie, aby otworzyć na oścież okno.
Na dworze wcale nie było ciepło tak jak i w pałacu. Jedynie ona odczuwała tą goręcz.
Ponownie położyła się na łóżku i zamknęła oczy, aby zapomnieć o wszystkim.
Głęboko oddychała, wypuszczając powietrze ustami.
Po paru minutach opanowała się całkowicie.
Na szczęście zdarzyła się wyrobić.
Za chwilę miała przybyć jej matka, aby zabrać ją na spacer po ogrodach. Nie było to coś ekscytującego, ale dziewczyna doceniała to, że matka, chociaż ma, dużo pracy znajduje czas również dla niej.
W ostatnim czasie miała go dużo więcej i kiedy tylko Amanda miała, potrzebę z nią porozmawiać ona od razu stawiała się na jej wołanie.
Księżniczka doskonale zdawała sobie sprawę, że przyczyną musi być nic innego jak śmierć Dijiśin, ale mimo to cieszyła się, że matka poświęca jej czas.
Rozległo się pukanie do drzwi.
Amanda podniosła się z łóżka i podeszła do lusterka, aby się trochę poprawić.
Z radością zauważyła, że fryzura pozostała nadal taka jaka była na początku.
Usłyszała rozmowę z pokoju Malcajdyn.
Czyli matka zatrzymała się na chwilę u niej.
Tym razem było jej to na rękę, bo przynajmniej mogła doprowadzić się do takiego stanu w jakim chciała, aby ją widziano.
Zauważyła na szyi małe zaczerwienienie.
Odsunęła trochę kołnierz sukienki i dostrzegła to co stało się pod nią.
Całe ciało było, czerwone jakby przed chwilą pływała w gorącej wodzie.
Przerażona zaczęła szukać pudru.
Musiała to wszystko jakoś zatuszować.
Wyrzuciła, na siebie tony białego proszku niszcząc przy tym to, co stworzyła dla niej jej służąca.
Nie była mistrzynią w makijażu, bo przecież od tego miała swoich ludzi, ale musiała przyznać, że na to co zrobiła, sama nie wyglądało to aż tak źle.
Pozostał jeszcze problem z ręką.
Przecież matka nie uwierzy w historię z gorącą herbatą. To było dobre na Dijiśin, ale nie na jej matkę.
Ona nie dałaby się na coś takiego nabrać.
Wysunęła szufladę spod toaletki i wyciągnęła z niej różowe pudrowe rękawiczki idealnie pasujące do jej sukienki.
Wysunęła, je na rękę zasłaniając ranę i zadowolona poszła otworzyć drzwi matce.

– Oh córeczko wyglądasz jak zwykle olśniewająco – matka podeszła, do niej wysuwając ręce do uścisku i przytuliła do siebie.
– Na Bogów ile ty masz pudru – ostrzelała się z proszku który pozostawiła na niej córka – Myślałam, że Annile jest profesjonalistką w tym co robi, ale teraz zaczynam mieć wątpliwości. – mrużyła oko i starała się dostrzec w tym coś pozytywnego.
Czyli jednak nie wyszło tak dobrze jak myślała.
– Annile miała gorszy dzień, każdemu się zdarza. – wytłumaczyła, aby matka nie obarczała pretensjami najlepszej makijażystki w całym królestwie.
– Ale żeby aż tak ?– podkręciła głową, po czym machnęła ręką. – No nic, trudno i tak wyglądasz pięknie. – uśmiechnęła się, ale Amanda wyczuła w tym nutkę kłamstwa.
– Jesteś gotowa na spacer córciu?
– Oczywiście mamo – przysunęła się do niej bliżej.
– Właśnie rozmawiałam z Malcajdyn o pracy którą musicie napisać do profesora Łazego no i oczywiście musiałam ją pochwalić za to co mówi o niej profesor. Jest niesamowita. Tak dobrze zna język orków, że ją samą można byłoby za niego wziąć oczywiście gdyby nie była taka piękna. – uśmiechnęła się do niej, a Malcajdyn odwzajemniła. – Nie mogłam lepiej wybrać ci damy dworu prawda ?
Amanda wyszczerzyła swoje białe zęby i zrobiła fałszywy uśmiech. – prawda.
– Malcajdyn już kończy swoją pracę, a jestem, ciekawa jak idzie ona tobie – zanim księżniczka odpowiedziała, matka wyprzedziła ją swoim zdaniem. – Wpadłam na świetny pomysł. Skoro Malcajdyn nie ma nic do roboty to może pójdzie z nami na spacer .
– Co ? !– wzburzyła się księżniczka.
Malcajdyn szybko wtrąciła się do rozmowy. – Nie, nie chcę wam przeszkadzać. Niech to pozostanie spacer matki i córki. – zaznaczyła ich pozycję.
– Ależ przestań. Będzie nam bardzo miło jeśli się zgodzisz. Prawda córeczko?
Amanda przewróciła oczami, po czym odpowiedziała tylko jedno słowo – tak.

Służąca pomogła im odziać się w płaszcze i przygotować do wyjścia.
Amanda nie mogła już tego wytrzymać.
Przed chwilą starała się powstrzymać swoją złość, a teraz na nowo czuła jak wszytko się w niej gotuje.
Malcajdyn kradła jej wszystko.
Sławę, prywatność, a teraz nawet matkę.
O nie, na to nie mogła pozwolić.
Kiedy matka i dama dworu były, zajęte przygotowaniami ona tymczasem zakradła się do pokoju dziewczyny.
– Gdzie to masz ? – mówiła sama do siebie przeglądając kartki które zostawiła na stole i łóżku.
Musiała to znaleźć szybko, zanim zorientują się, że nie ma jej przy nich.
Czuła jak coraz bardziej robi się jej gorąco, a jej skóra zaczyna się parzyć.
Zaczęła, macać wszystkie kartki aż wreszcie trafiła na zeszyt od zajęć.
Złapała za niego i zaczęła kartkować.
Kiedy trafiła, na prace na temat barbarzyńców wyrwała ją tak, że aż przedstawiła kolejne kartki.
Na jej ustach pojawił się złowieszczy uśmiech.
– Teraz już nie zabłyśniesz, tak jak to zwykle robisz. – powiedziała, sama do siebie ściskając ze szczęścia kartki.
– Amanda idziesz ?! – usłyszała głos matki
– Tak mamo !– odkrzyknęła i z dumą opuściła, pokój chowając kartki pod gorset.

Łańcuch żywiołówWhere stories live. Discover now