Rozdział 26

20 6 0
                                    

  Kijaron siedział przy łóżku swojego syna i głaskał jego drobną rękę.
Był tak szczupły, że wydawał się niknąć pod grubą pościelą i tysiącami poduszek.
Jego twarz nie zmieniała koloru.
Nie robił się ani bardziej blady, ani czerwony, pozostawał w takim stanie, w jakim go przyniesiono do szpitala.
Powieki chłopca ani drgnęły.
Król liczył na choćby delikatny ruch placami, albo chociaż drgnięcie, nic z tych rzeczy się nie wydarzyło.
Książę tak jak leżał tak leżał i nie zaniosło się na to, że szybko się obudzi.
Dlaczego wtedy go nie upilnował?
Już dawno mógł się domyślić, że syn po cichaczu wymyka się z domu, ale on był zajęty rządami i przygotowywaniem Koiego do bycia królem.
Był tak przejęty pracą, że kompletnie zapomniał o rodzinie.
Przecież oprócz swojego pierwotnego miał jeszcze czwórkę dzieci, a kiedy ostatnio rozmawiał z nimi o czymś, co nie miało nic wspólnego z obowiązkami wobec państwa?
Otlu w ogóle nie należał do zbyt rozmownych, ale przecież gdyby się postarał, na pewno wyciągnąłby z niego coś, czym chciałby się podzielić.
Syn był w sobie skryty, ale być może miał ku temu jakieś powody. Mógł mieć marzenia, kryć traumy, o których wstydził się rozmawiać, ale teraz to już nieważne. I tak niczego się nie dowie.
Jego ukochany syn zapadł w sen. Sen, z którego będzie ciężko go obudzić.
Nie, nie może tak myśleć. Musi nadal mieć nadzieję, że z tego wyjdzie.
Obudzi się, a wtedy wszystko się zmieni.
Już nie pozwoli, zaniedbać ich w ten sposób jak zrobił to do tej chwili.
Przysunął usta do dłoni syna i ucałował go w rękę.
- Musisz się obudzić choćby dlatego, żebym ja mógł żyć. Królestwo potrzebuje mieć króla, a twój brat jeszcze nie jest do końca gotowy, aby przejąć władzę, a może to ja nie jestem gotowy ją oddawać.
Nie miał pojęcia, jaka jest prawda. W tym momencie nie wiedział tak naprawdę nic.
Był przerażony kolejnym jutrem. Myślą o tym, że jego syn w tak młodym wieku może go opuścić.
- Nie zostawiaj, nas proszę. Jesteś nam tu wszystkim potrzebny. Na śmierć jeszcze przyjdzie pora, ale nie teraz i nie w taki sposób.
Po policzku spłynął mu łza.
Przysunął rękę, aby wytrzeć mokre miejsce tak, aby nikt nie zauważył, że pozwolił sobie na moment słabości.
Jako król starał się ukazać swoim poddanym jako twardy i zasadniczy Ser, a nie osoba nieradząca sobie z własnymi problemami.
- Każdy ma prawo, płakać nawet król.
Kijaron odkręcił się, aby, zobaczyć skąd wydobywa się nieznany głos.
Spojrzał w każdy kąt, ale nie potrafił, stwierdzić do kogo należy i z jakiego miejsca płynie ten melodyjny ton.
Czy ja się przesłyszałem ? Zaczął się zastanawiać. Może z tego całego przemęczenia zaczynam mieć halucynacje, pewnie to nie było naprawdę.
Odkręcił głowę w stronę syna i znów spojrzał w jego martwe powieki.
Jeszcze bardziej zachciało mu się płakać, ale zagryzł wargi i powstrzymał się.
- Po co płakać kiedy można się cieszyć ?
- Co ? - rozejrzała się za siebie. - Znów ten głos, a raczej śpiewa, bo to nie było zwykle słownictwo. Wypowiadane było w języku Frituf, ale nie należało do osoby z tego świata.
Drugi raz nie mógł się przesłyszeć, to brzmiało, tak jakby naprawdę ktoś tu był.
Nic nie stało mu na drodze, aby zapytać.
Na sali był, tylko ze swoim synem więc co mu szkodziło spróbować podjąć rozmowę z dziwnym głosem.
- Kim jesteś ?
- Ważne kim ty jesteś — głos wybuchł delikatnym śmiechem
- Jestem król Kijaron, władca Serymsak - odpowiedział z dumą — i chce wiedzieć z kim ma do czynienia.
- Wyczuwam w twoim głosie przerażenie, czy się nie mylę?
Poczuł, szum wiatru przy swojej szyi aż przeszły go dreszcze.
- Nie przywykłem do rozmów z kimś, kto chowa się w cieniu.
- A ja nie przywykłam do ukazywania się śmiertelnikowi ani do przybywania do niego osobiście. – głos wydał się być jakby obrażony, tak jakby należał do kogoś z wyższych sfer.
- Więc po co tu jesteś ? Nie prosiłem się o nikogo obecność. - przysunął rękę w stronę swojego miecza, aby w razie czego szybko odeprzeć atak.
Nie miał do czynienia z duchami i innymi dziwnymi strwożeniami, dla tego wrazie gdyby zaszła potrzeba chciał być przygotowany.
- Swoją broń możesz odłożyć. I tak mnie, nie zabijesz. – odpowiedziała prawie szeptem
- Jeśli zaatakujesz mojego syna bądź pewna, że zabije cię, choćbyś była potworem z najgłębszych piekieł. - odrzekł stanowczo
- Po co te nerwy, królu Kijaronie. Obserwowałam cię już dłuższy czas. Widziałam, w jaki sposób traktujesz poddanych i czym jest dla ciebie władza.
Patrzyłam, jaki masz stosunek do swoich dzieci, jak bardzo je zaniedbujesz.
O tak znam ich wszystkich.
Twój najstarszy syn myśli tylko o władzy i o tym jak zająć twoją pozycję, a ty boisz się, jakim będzie królem, bo każdy wie, że to ty go do tego przygotowywałeś. Jeśli on zawiedzie, to tak jakbyś zawiódł ty.
Wychowałeś go na zepsutego chłopaka, a raczej wypadałoby, powiedzieć nie wychowałeś go wcale, mam rację ? - ponownie wybuchła śmiechem.
Twój młodszy syn został przez ciebie zobowiązany, aby zostać przywódcą Banafserzich. Obarczyłeś, go wielką odpowiedzialnością nie pokazując mu nic sam z siebie. Nawet nie pytasz go jak sobie z tym radzi, szkoda — jęknęła smutno i kontynuowała
Efneja, o niej nie wiesz kompletnie nic. Widzisz to co chcesz zobaczyć mydląc sobie oczy.
Niran powiedziała ci, że widziała, wampira leczy, ty nie dałeś jej zaufania. Nie byłeś pewny czy mówi prawdę i pozostawiłeś ją w niezręcznym położeniu, a Otlu.
Twój najmłodszy syn, który potrzebuje, jeszcze prawdziwego ojca został oddany pod opiekę służby. W dodatku takiej, która nie potrafi go upilnować, ale co ciekawe skarbca państwa pilnują najsilniejsi, prawda ?
Wiem, co jest dla ciebie najważniejsze. Widzę to w twoich oczach.
- Tylko że ja nie widzę twoich ! Wyjdź i pokaż się potworze! - stanęła, prosto a przed siebie wysunął miecz.
I w tym momencie z ciemności jakby znikąt pojawiała się piękna niebiańska postać.
Biło od niej światło, które rozświetlało cały mrok pomieszczenia.
Blask był tak rażący, że król nie był w stanie skierować oczu prosto w jej stronę a co dopiero dostrzec jej twarzy.
Zakrył ręką oczy w obawie przed ich wypaleniem.
Ze strachu wypuścił miecz z ręki, który uderzył, o podłogę upadając dwa kroki od niego tak, że jeszcze miał szansę go chwycić gdyby dobrze pomyślał.
- Nie ukazuje się i nie zjawiam się na każde zawołanie, żeby była jasność.
Tu również nie pojawiłam się z twoje woli.
Nie ty jesteś wybrany a twoja córka.
Ten, który się ma, korzyć padł przed moje oblicze, ta, która ma, słuchać wysłuchała.
Z jej głosu biło coś tak melodyjnego, a zarazem tak stanowczego, że nie dało się tego opisać.
Król wiedział jedno, ta postać nie była ludzka, to się dało wyczuć w jej mowie i samym byciu.
Kobieta rozłożyła, swoje ręce w prostej linii uniosła głowę do nieba, a jej włosy stanęły dęba. Blask jeszcze bardziej uderzył, wcale pomieszczenie wypełniając je światłem.
- Jam jest Negaja. Anielica z nieba Cinszen, pierwsza siostra Tchoł i córka jedynego Boga. Dziedziczka niebios i prawowita władczyni. Pani wszystkich zagubionych i potrzebujących i od paru tysięcy lat ta, która pokazała się śmiertelnemu.
Zrobiłam to już raz i teraz historia się powtarza.
Światło przybladło, a anielica przybrała bardziej ludzką postać.
Jej ręce wróciły, do normalnego układu a włosy opadły na ramiona.
Teraz król mógł dostrzec, że miała piękne rude loki, które sięgały jej aż do pasa.
Odziana była w białą szatę, która zakrywała jej wszystko w dół ozdobioną złotymi szlaczkami.
Król kiedy spojrzał, w jej twarz nagle znieruchomiał, a po jego policzku pociekła łza.
Twarz kobiety była bowiem tak piękna i nieskazitelna, że choćby ktoś starał się, znaleźć na niej rysę nie dopatrzyłby się, bo u niej po prostu tego nie było.
Oczy kobiety przypominały niebieskie szkło, które za chwile miało pęknąć, a kiedy ktoś spojrzał, prosto w nie zauważał w nich ból, który dotykał, w najgłębsze wspomnienia jego serca powodując cierpienia i płacz.  

Łańcuch żywiołówWhere stories live. Discover now