.....

18 5 0
                                    

  Przy stoisku z biżuterią stała dwójka elfów. Jeden złoty, a drugi królewski, sprzedawcą natomiast była skorpena. Wysoka postać o twarzy kobiety, długim wężowym ogonie oraz dziesięciorgiem rękami.
Koi jeszcze nigdy nie widział w jednym miejscu tak wielu ras.
Tu trzeba było naprawdę uważać, aby nie trafić na swoich przeciwników kulturowych.
Można było sobie tylko wyobrazić, jakie rozruchy zaszłyby, gdyby spotkały się ze sobą dwie skłócone rasy.
Nad wszystkim tym sprawowali kontrolę Nilajcynali. Wysocy panowie w czarnych szatach sięgających do ziemi, ukryci pod kielichowym kapturem.
Stworzenia te nie miały mięsistego ciała ich powierzchnia oraz wnętrze składało się z czystej energii. Powiązanie tysięcy linii i fal prądu przechodziło przez ich kształt.
Nie byli to mieszkańcy Drajos, zostali tu sprowadzeni, aby pilnować porządku.
Obywatelami były gremliny.
Małe niepozorne stworki, zwane przez niektórych szkodnikami.
W brew pozorów Gremliny już dawno przestały psocić, i zajęły się dużo ważniejszymi sprawami.
Zamiast niszczyć, zauważyły, że mogą tworzyć. Dzięki swoim dużym łapą i pazurom potrafiły mimo małych ciałek przenosić większe od siebie przedmioty.
Wybudowały miasto Drajos i otworzyły największy bazar handlowy.
Zyski przyniosło im źródło rubinów, które odkryły nie daleko swojego zamieszkania.
Kiedy pojęły, już alchemię mogły zająć się produkcją szlachetnych kamieni, a dzięki temu wzbogaciły się na handlu z wieloma krajami.
Kiedy pozwoliły, innym rozstawiać swoje stoiska wiedziały, że muszą załatwić sobie jakąś ochronę, bo inaczej zaraz ich piękne miejsce zostanie im odebrane.
Właśnie wtedy zwróciły się z prośbą do przedstawicieli Nilajcynali.
Z ich ochroną wiedzieli, że nie muszą się już nikogo obawiać i tak właśnie stali się najsłynniejszymi handlarzami i przedsiębiorcami, a dodatkowo udowodnili, że nawet małe stworzenia, które są, spinane na stratę potrafią wspólnie coś zdziałać.
Zbiry pokazały przepustkę Nilajcynali i zostali przepuszczenie dalej.
- To pani Luster. - powiedział jeden z oprawców i skłonił się, nisko patrząc w stronę zakapturzonej kobiety.
Koi wiedział, kim była. Należała do szklanych elfów. Jej twarz była wielkim lustrem, w którym można było ujrzeć swoje oblicze, podobnie jak w reszcie ciała.
Na głowie miała zakręcone kozie rogi oraz parę mniejszych przy szyi.
Wyglądała przerażająco i Koi szybko oderwał od niej wzrok.
Mówiono, że tylko w jej odbiciu, możesz ujrzeć swoją duszę taką, jaką jest naprawdę.
Niektórzy wodzili w niej anioła, demona, inni swojego zmarłego ojca a jeszcze inni po prostu siebie.
Najgorszym omamem było ujrzeć swoje oblicze, świadczyło to bowiem o tym, że twoje życie jest puste, a dusza zepsuta.
Panie luster nie ukazała swojej twarzy.
Skrywała ją bowiem pod olbrzymim kapturem.
Opuściła lekko głowę tak, że jej ukłon był prawie niewidoczny i z powrotem zajęła się swoimi sprawami.
Każdy zdawał sobie sprawę, że nie należy skupiać z byt dużej uwagi na władcach.
Sama ich obecność była rzadką, dlatego, kiedy postanowili, udać się osobiście na targ należało nie skupiać na nich uwagi.
Zbir otworzył drzwi do jednego z budynków i wpuścił wszystkich niewolników do środka, popychając ich za plecy, aby ruszyli się jak najszybciej.
Pomieszczenie przypominało trochę karczmę.
Koi nie zdarzył się długo przyglądać, ponieważ zbir otworzył kolejne drzwi i wepchnął wszystkich do środka.
Teraz znajdowali się w małej drewnianej sali.
Pokój był ponury, pozbawiony światła dziennego, gdyż nigdzie nie było widać okna.
Na krześle siedział jakaś postać odziana w białą szatę sięgającą do ziemi.
Na jej kolanach spoczywał długi miecz zamknięty w pochwie.
Koi domyślił się, kim jest osoba przed nimi. To zapewne Fudo, ten, o którym mówiła dziewczynka, ta, która przynosiła mu wodę, kiedy był związany.
Przywódca zbirów wystąpił do przodu i skłonił się przed postacią. - Wielki Fudo, przybyliśmy do ciebie z nowymi propozycjami.
Wtem postać z krzesła podniosła się i zrzuciła z głowy swój kaptur.
Osobą ukrywającą się pod szatą okazał się wysoki mężczyzna o masywnej posturze.
Łysa czaszka była zdobiona tysiącami malunków o kolorze krwistej czerwieni.
Ostre rysy twarzy w połączeniu z bliznami powodowały, że człowiek patrzący na niego z boku czuł przerażenie.
Jego klatka piersiowa była naga również naznaczona czerwoną farbą.
Spodnie w głębokiej czerni zlewające się całkowicie z butami.
Wystarczyło małe pojęcie o świecie i patrząc, na tego człowieka już wiedziało się jaki zawód wykonuje.
Był to gladiator. Najważniejszy dowódca, zwycięzca nigdy nie pokonany, oraz posiadacz wszystkich aren gladiatorskich.
Stanął, głośno przenosząc cały swój ciężar ciała na nogi.
Odłożył miecz na bok i skierował się w stronę niewolników.
- Mamy nadzieję, że uda nam się zainteresować cię naszymi okazami. - powiedział z udawaną sympatią przywódca. Życzliwy uśmiech i radość w jego ustach wyglądały bardzo fałszywie.
Gladiator złapał mężczyznę, który stał przed Koim za twarz i obejrzał sobie dokładnie jego głowę.
- Walczyłeś już kiedyś? - kiedy wydobył, z siebie głos zapewne wywarł na wszystkich takie samo zdziwienie. Nie był, ostry tak jak każdy przypuszczał, był zwyczajny, niknący w tłumnie niewyróżniający się niczym specjalnym.
- Tak. - odpowiedział niewolnik
- Jaką broń preferujesz ?
- Miecz- odpowiedział przerażony.
- Byłeś rycerzem ?
- Nie, rybakiem, ale znam podstawy szermierki.
- To się okaże. - poszedł dalej i kiwnął na Rabusia, aby go wyprowadził.
Koi nie miał, pojęcia gdzie go zabrali? Czy spodobał się Fudo, czy może wręcz przeciwnie kazał się go pozbyć ?
Gladiator nakazał, odsunąć kobiety a reszcie zamierzał się przyjrzeć.
Rudowłosa dziewczyna szarpnęła się z rąk rabusiów i wysunęła, do przodu krocząc w stronę gladiatora.
Koi nie miał, pojęcia co ona robi, ale nie spodziewał się niczego dobrego.  

Łańcuch żywiołówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz