Rozdział 45

19 4 0
                                    

Koi opierał się głową o ścianę z lekko przymrożonymi oczami.
Jego dawna książęca postura zdawała się jakby zanikać. Rysy twarzy również już nie były tak bardzo poważne i wyniosłe jak kiedyś.
Nawet nie chciał przeglądać się w wodzie, aby nie przestraszyć się swego oblicza, ale mimo to dostrzegał swoje ciało.
Brudne, w ranach oraz sińcach, tak właśnie teraz wyglądał.
Drugiego dnia po jego przybyciu złoczyńcy zdarli, z niego eleganckie szaty starając się przy tym ich nie uszkodzić i zabrali jako część łupu. Jemu natomiast przypadło odziać długą brązową szmatę przypominającą prześcieradło.
Koi powstrzymywał się, aby nie zwymiotować. Śmierdziała, tak jakby ktoś w niej zdechł, a dodatkowo zmieszał to z gównem. Nawet nie chciał się, zastanawiać czym są pozostałości znajdujące się na ubraniu.
Włosy, które zawsze lśniły i pachniały, teraz były brudne i lepkie.
Przerzedziły się i zaczęły kotłować, ponieważ nikt o nie nie dbał.
Na zamku książę codziennie nakładał na nie dwie tony balsamów, ale tu był pewien, że nie stosują tego nawet ich przywódcy.
Czuł się tak jakby cofnął się kilka tysięcy lat wstecz. Kiedy jeszcze ludzie nie wiedzieli co to mydło i woda.
Starał się jak najwięcej spać. Otwierał oczy tylko wtedy kiedy była konieczność.
Chociaż minął, dopiero tydzień Koi szybko zdążył się nauczyć, że aby przeżyć musi dostosować się do panujących tu zasad.
Pierwsze trzy dni stawiał opór. Podnosił głos i wykłócał się z nimi, ale kiedy dostał pożądane chłosty, oraz baty na gołe ciało zrozumiał, że ta taktyka do niczego nie prowadzi.
Upodlony i posiniaczony wróciłam tam, gdzie było jego miejsce. Do konta.
Siedział, cicho tak jakby w ogóle nie istniał.
Pogrążał się jedynie w swoich myślach.
Nie snuł w nich zemsty, nie planował życia w pałacach, jedyne, o czym myślał to, to, żeby w końcu to wszystko się skończyło.
Codziennie był karmiony przez starą pomarszczoną kobietę, która kiedy mówiła, pluła resztkami swojego jedzenia, a te lądowały na jego ciele. Koi wiedział, że nie robi tego specjalnie, ale czuł do niej wstręt.
Jedzenie również było niezachęcające.
Najczęściej dostawał kości z resztkami mięsa, którego nie obgryzły ich dzieci, oraz wodę na łyżce.
Przy pierwszym takim posiłku zwymiotował.
Nie mógł sobie wyobrazić, że będzie, musiał, jeść coś kto ktoś przed nim już trzymał w buzi, ale wiedział, że jeśli nie zje, tego to nie zje nic.
Ubranie, które zabrudził, pozostało brudne do teraz. Nikt specjalnie nie przejmował się ich stanem.
Koi zastanawiał się, czy w ogóle będą planowali je uprać.
Dla niewolników panowały tu jasne zasady.
Nie musieli wykonywać żadnej pracy, należało jedynie nie wchodzić w drogę swoim panom.
Posiłki odbywały się trzy razy dziennie.
Ranek, południe i wieczór.
Wydalić jedzenie można było cztery razy dziennie, chyba że ktoś zlitował się i pozwolił skorzystać więcej razy.
Wychodziło się z opiekunem na zewnątrz i na jego oczach załatwiało swoje potrzeby, do podtarcia był zwykły liść.
Mycie stosowali codziennie. Zabierali grupę niewolników nad jezioro i grupowo kazali im zanurzyć się w wodzie.
Koi zastanawiał się, jaki był w tym cel skoro potem i tak trzeba było założyć na siebie brudną szmatę.
Swój smród wyczuwał już nawet on więc tym bardziej ludzie przebywający w jego otoczeniu.
Dziwiło go, że nic z tym nie robią, skoro muszą przy nim przebywać.
Im dłużej zostawiali na nim rzygi, tym bardziej wydzielały smród.
Koi nawet uprałby to sam, gdyby tylko dali mu to zrobić.
Zastanawiał się, jak jeszcze długo będą trzymali go przy życiu i dlaczego do tej pory się go nie pozbyli. Przecież nie był im do niczego potrzebny. Siedział tylko w koncie i wykonywał ich wszystkie zadania, więc co było celem ?
Podczas wypraw do kąpieliska zdał sobie sprawę, że nie jest jedynym więźniem, ale nigdy nie dał rady zauważyć innych.
Kiedy szli, grupą nie zwracał uwagi na swoich towarzyszy, nie chcąc podnosić wzroku.
Odkąd tu trafił, stracił jakiekolwiek chęci do życia.
Nigdy nie spodziewałby się, że w tak szybkim czasie da się upodlić.
Jeszcze niedawno był księciem, przyszłym królem Serymsak. Planował swoją przyszłość u boku księżniczki Amandy, a teraz jedynie niewolnikiem na łasce zbirów.
Zastanawiał się, co zrobili z jego rzeczami. Konie stały w jaskini. Nawet często je mijał, kiedy szedł grupą na zewnątrz, ale nie widział, tu nikogo obcego komu mogliby sprzedać jego rzeczy.
Mimo wszystkiego, co się stało. Okropieństw, które go dotknęły, nigdy nie pomyślał w ten sposób, że to wszystko jest jego winą.
Nie potrafił zauważyć swoich błędów.
Nadal nie potępiał siebie za przeginanie Kalfefina i torturowanie Tiau. Wiedział, że jeśli byłoby mu dane zrobić to drugi raz, powtórzyłby to.
Koi nawet się nie okłamywał, on naprawdę nie potępiał swojego wyboru.
Z opartą głową o brudną ścianę starał się zasnąć.
Robił to bardzo często. Uważał, że dzięki temu może odciąć się od rzeczywistości i zapomnieć o wszystkim. Starał się w snach przenieść się do lepszego świata. Do czasów, kiedy żył w zamku godnie jak król, ale na próżno. W nocy czuł jedynie chłód i strach przed następnym dniem.
Tego dnia obudził się wcześniej niż zwykle, ale nie z własnej woli.
Gruby mężczyzna z długą siwą brodą stał nad nim i potrząsał jego ramieniem.
- Pobudka królewiczu. Czas się zbudzić.
Koi otworzył zaspane oczy. Jak zwykle nie powiedział nic. Czekał, aż to jego oprawca wyda rozkaz na kolejny ruch, ale nie padło już żadne słowo.
Mężczyzna szarpnął go za rękę i popchnął gwałtownie w stronę reszty więźniów.
Koi zachwiał się, ale w ostatniej chwili chwycił się, ściany łapiąc równowagę.
Wysoka, smukła kobieta ruszyła, w ich stronę podając im białe czyste szaty.
Koi zastanawiał się, czy to nie jest sen.
Kiedy dotarł, w ręce ten miękki jakże lekki materiał czuł się, tak jakby co najmniej obdarowano go szatą wypełnioną rubinami.
Nie mógł uwierzyć własnym oczom.

Łańcuch żywiołówWhere stories live. Discover now