......

21 5 0
                                    

  Strażnik otworzył celę i wysunął, kajdanki czekając, a ten dobrowolnie się podda.
Tomb nie miał ani siły, ani chęci na kłótnie z dawnym znajomym, posłusznie dał, mu wykonać swoją rolę nie stwarzając protestów.
Z zakutymi rękoma i nogami w taki sposób, aby nie ograniczały, jego ruchów przekroczył drzwi celi.
Ponownie nasłuchał się wyzwisk, które kierowali do niego pozostali więźniowie.
- Przyszedł czas i na ciebie królewska kurwo!
- zawiśnij najlepiej za jajca sprzedajny chuju. - szarpali za kraty i wieszali się na nich. - Wszystkich powsadzał, a teraz sam jest jednym z nas!
Strażnik wysunął miecz i uderzył w ręce jednego z przestępców, aby za bardzo nie wyginął krat.
Tomb nie zwracał uwagi na żadne ze słów wypowiedzianych pod jego adresem.
Zdarzył się już przyzwyczaić do słownictwa, jakim posługiwali się więźniowie, chociaż przebywał tu tylko parę dni.
Chyba był najbardziej znienawidzonym mieszkańcem podziemnego świata.
W końcu nie było się czemu dziwić, tak jak wykrzykiwali tak właśnie było.
To on był odpowiedzialny za wtrącenie ich w to miejsce.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, na jaki los ich spisał.
Zastanawiał się, czy wszystkie wyroki, które podjął, były właściwe. Czy nie wydał nakazu umieszczenia człowieka w lochach nie przyglądając się dokładnie sprawie.
W tym momencie i tak to nie było ważne.
Już więcej nie podejmie decyzji o czymś losie. Zakończy swoją kadencję raz na zawsze.
Modlił się w duchu, aby wyrok, jaki usłyszy, nie był tym najgorszym, jaki można było dostać.
Chociaż starał się zmusić swój umysł do rozmyślania nad tym kto mógł go wrobić w coś takiego, nie udało mu się.
Jako straż króla i sprawujący porządek w kraju mógł narobić sobie wrogów praktycznie wszędzie, ale mimo to nic nie przychodziło mu do głowy.
Tyle razy kogoś ukarał i nie spadła na niego jego zemsta, że nie rozumiał, dlaczego tym razem miałoby być inaczej.
Nim się zorientował, otwarły się drzwi a on wkroczył na salę.
Jego mózg momentalnie zatrzymał pracę, a oczy skupiły uwagę na wszystkich zebranych.
Nie raz brał udział w sądzie.
Tak jak teraz oni tak on kiedyś zasiadał w radzie pomiędzy swoimi druhami i rozstrzygał sprawę człowieka, na którego miał paść wyrok.
Rozkładał przed sobą kartki, chociaż dobrze pamiętał, o co miał zapytać i w jakiej kolejności, ale robił to chyba dlatego, że pozostali posługiwali się taką samą taktyką.
Najczęściej lądował na krześle obok Mnicha. Denerwowało go to jak cały czas obżerał się i mówił z pełną buzią.
Od zawsze uważał, że gdyby rada zmniejszyła się, o jednego członka nikomu by to nie zaszkodziło, tylko że wtedy nie myślał, że tym kimś mógłby być on sam.
Sięgając, dalej swoim wzrokiem ujrzał najważniejszych z zebranych.
Na tronie siedział król oraz królowa Rustos, oboje wydawali się być bardziej surowi niż na co dzień. Ich wyraz twarzy nie wróżył nic dobrego.
Tomb starał się dostrzec jeszcze jedną osobę, ale nie mógł jej zauważyć.
Zawsze była razem z nimi, czy tym razem nie pojawi się w ogóle?
Chodziło mu rzecz jasna o królewską córkę.
Szczerze to współczuł jej tego, że zawsze musiała być podczas rozstrzygania spraw.
To nie były odpowiednie widoki dla tak młodych dziewczyn.
Już był pewny, że tym razem jej odpuszczono, ale nie, kiedy zbliżył, wzrok w stronę pozostałych zebranych zauważył ją między nimi.
Siedziała ze swoją damą dworu i całą resztą szlachty.
Jej wyraz twarzy był zupełnie inny niż wszystkich wokół.
W niej było coś jakby żal przepełniające zranioną duszę.
Usta układały się, w dół a oczy były lekko zaszklone, przygotowujące się do płaczu.
Nie wiedział dlaczego, ale patrząc, na nią czuł się, tak jakby ich losy były podobne.
Ona jedna różniła się od całej reszty, podobnie jak on jako jedyny murem stał za tym, że jest niewinny.
Strażnik podepchnął go przed mównicę o mało go nie przewracając
Tomb skrępowanym krokiem wszedł za mównicę i zajął swoje miejsce.
Znajdujący się na samym środku sędzia siedział wyprostowany z dostojnie uniesioną głową.
Samą swoją postawą i pewnością siebie dawał do zrozumienia, że przebieg rozmowy nie będzie niczym przyjemnym.
Tomb dobrze znał swojego kolegę z rady w sumie jak każdego innego.
Od początku spodziewał się, do czego będzie zmierzał i zdawał sobie sprawę, że będzie robił wszystko, co w jego mocy, aby osiągnąć swój cel.
Odkładając papiery na bok i podnosząc, młoteczek do góry zaczęła się sprawa.
- A oto i jest nas oskarżony. - powiedział stanowczym głosem i spojrzał na niego lodowatym wzrokiem. - Czy oskarżony nie stwarzał żadnych kłopotów?
- Nie był potulny jak baranek.- odpowiedział strażnik, który przyprowadził go na miejsce.
Sędzia kiwnął głową i zaczął szukać jakieś kartki na stole.
Tombowi cisnęło się, aby powiedzieć, że przecież nie ma, na nich nic czego sam by nie wiedział, ale postanowił, że nie będzie, zabierał, głosu nieproszony mając nadzieję, że może dzięki temu pokaże im się z lepszej strony i nie uzyska wyroku szubienicy.
- Czy oskarżony wie, dlaczego został wezwany? – nawet nie spojrzał w jego stronę całkowicie go lekceważąc
- Tak wiem. - odpowiedziała spokojnie.
- Powiedz to.
Tomb podniósł oczy do nieba, a w myślach zapytał anioły, za jakie grzechy to właśnie jego spotkał ten los. Powstrzymał się, aby głośnego nie westchnąć i przemówił.
- Jestem oskarżony o zabójstwo Dijiśin byłej damy dworu naszej księżniczki Amadyn, tyle że ja tego nie zrobiłem.
- Nie o to cię pytałem. - warknął sędzia i kontynuował dalej. - W takim razie skoro oskarżony wie, jakie stoją, przed nim zarzuty to niech powie czy przyznaje się do tego co zrobił.
- Nie — odpowiedział pewny siebie.
- Tak też myślałem. - burknął — A w takim razie czy chcesz złożyć nam swoje zeznanie lub, czy też może masz dowód lub kogoś, kto może potwierdzić, że tamtego dnia nie byłeś z Dijiśin?
Tomb nie miał nikogo takiego, ale wiedział, że nie może teraz zrezygnować, musiał wykorzystać czas, który był dla niego, aby powiedzieć cokolwiek. Nie da się zabić, nie za niewinność i nie w taki sposób.
- Będę walczył.
Sędzia podniósł pióro i zapisał coś w zeszycie, po czym odłożył go z powrotem na bok. - W takim razie, mów.- złączył ręce, że sobą i oparł na nich podbródek.
Tomb zawiesił się na mównicy i zaczął przemawiać
- Wiem, że nie mam żadnych dowodów na potwierdzenie mojej niewinności.- zauważył spojrzenia wymieniane do siebie nawzajem i szepty kiedy powiedział o braku dowodów.
- Wiem to, ale mimo to będę próbował, bo nie zgadzam się na śmierć.
Doradca przejechał ręką po brodzie. - Jeszcze nie wydaliśmy, werdyktu więc nie wyznaczaj go sobie sam.
Tomb nie zwrócił uwagi na jego docinki i kontynuował dalej.
- Wiem, że nikt nie wierzy mi w moją niewinność i w sumie się wam nie dziwię. Krew na koszulce części garderoby i te listy to wszystko wskazuje na to, że mordercą jestem ja, ale to nie prawda. Nie mam, pojęcia jak do tego doszło, ale ja nigdy nie tknąłem Dijiśin. Nie byłem z nią w bliskich kontaktach, to może na pewno zatwierdzić Księżniczka Amanda, przyjaźniła się z Dijiśin więc raczej wiedziałaby gdyby coś między nami było.
- Jak śmiesz odzywać się do księżniczki.- wtrącił się Senator, ale dziewczyna nawet nie zwróciła na nich uwagi.
Wyglądała na obecną ciałem, ale duchem znajdująca się w zupełnie innym miejscu.
- Rozmawiasz z nami, pani nie zasiada w radzie. - wtrącił doradca. - Masz się zwracać bezpośrednio do nas, czy to jest zrozumiałe?
Tomb pokiwał głową.  

Łańcuch żywiołówWhere stories live. Discover now