Rozdział 36

19 5 0
                                    

Kiedy młody książę wrócił, do swojego pokoju od razu wziął się za pakowanie.
Nie zamierzał brać zbyt wiele kto bowiem potem będzie w stanie nieść tyle czasu wszystko na sobie. Żeby to jeszcze wiedział kiedy znajdą dla siebie miejsce, ale to nie było takie pewne.
Kraje nie tak od razu przyjmowały uchodźców, a już na pewno nie wygnańców.
Wieść szybko się rozprzestrzeni i nie minie dzień, a każdy będzie wiedział, że Warinkie został uznany za zdrajcę.
Mogą, nawet nie wiedzieć do czego się posunął, ale to już na pewno wystarczy, aby go skreślić.
Musiał zabrać ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Strojne ubrania nie wchodziły w grę.
Wyciągnął małą torbę i krążąc po pokoju starał się wychwycić to co jego zdaniem było potrzebne.
Zdawał sobie sprawę, że będzie niósł na plecach miecz a u boku tarczę. To dodawało mu dodatkowego obciążenia, ale bez tego nie zamierzał się nigdzie ruszać.
Postanowił, że do Warinkie pójdzie dopiero wtedy kiedy będzie gotowy.
On na pewno już dawno jest spakowany i czeka na opuszczenie miasta, wątpił w to, że wierzył, iż uda się mu przekonać Koiego.
Kalfefin w tej chwili chciał pobyć sam. Pomyśleć o wszystkim tym, co w ostatnim czasie się stało.
Chociaż tyle pracował i starała się, coś osiągnąć teraz to wszystko stracił tylko dlatego, że jego brat został dopuszczony do władzy.
Rozumiał żal ojca. Tak samo jak on przeżywał stan Otlu, ale przecież siedzenie z nim nic mu nie dawało. Niepotrzebnie pogrążał się tylko w żalu i patrzył na swojego syna w najgorszym stanie.
Lepiej by było gdyby został tu z nimi.
Przecież do pilnowania Otlu mógł zostawić Efneję, wtedy ta nie miałaby czasu na swoje plany i do niczego by nie doszło.
Ojciec nie pomyślał i przez wybuchły same nieszczęścia.
Zastanawiał się, czy powinien pójść do niego i pożegnać się przed swoim odejściem. Z jednej strony chciał to zrobić, bo przecież rodzina nie była mu obojętna, ale z drugiej, wolał odejść szybko i zobaczyć co też takiego powie kiedy dowie się, że odszedł.
W sumie od początku jego propozycja nie miała sensu. Wiara w to, że ktoś uszanuje Warinkie po tym co zrobiła jego córka było naiwne i dziecinne. Nawet gdyby mógł, tu pozostać to nigdy nie zyskałby swojej dawnej pozycji. Już na zawsze wszyscy patrzyliby na nich zimnym wzrokiem.
Pakowanie nie zajęło mu dużo czasu.
Kiedy podniósł torbę do ręki i zarzucił, na plecy nawet nie poczuł ciężaru.
Podróż z takim bagażem nie mogła być ciężka i właśnie o to chodziło.
Teraz pozostało iść tylko do Warinkie i zaproponować mu jeszcze dziś podróż.
Nie było po co tego przedłużyć. Im szybciej wyjdą, tym lepiej dla każdego.

Nie byli ze sobą nigdzie umówieni, ale Warinkie zapewne przebywał teraz w swoim pokoju i własnej tam udał się książę w jego poszukiwaniu.
Straż nadal odbywała dyżur przed drzwiami. Co ciekawe nawet nie zmienili się miejscami.
Zanim Kalfefin ukazał, im się bezpośrednio słyszał zaciekłą rozmowę. Nie zdarzył, wywnioskować czego ona dotyczy, bo kiedy zjawił się przed nimi ponownie zamilkli i ustali na baczność.
Kalfefin przerzucił oczami do góry.
Właśnie tego nie nawiedził w zamkowej etykiecie. Te wszystkie zasady były dostosowane nie do Serów, a do niewolników. Kto normalny ustałby przez cały dzień w miejscu i nie zamienił z tym drugim ani słowa, ale właśnie tego wymagały dekrety.
Najważniejsze było pokazać się z tej najlepszej strony.
Nie liczyło się to, że nie było to wykonalne.
Każdy wiedział, że wszyscy wokół tylko się oszukują, udając, że wierzą w to, iż wszyscy wykonują swoje prace właściwe, ale najważniejsze było, aby nie pokazać się z tym przed najwyższymi organami.
Po księciu wszystkie zasady spływały jak po maśle.
Dla niego strażnicy mogliby rozmawiać w zacięte i nawet nie zawrócić uwagi na to, że przybył, aby tylko przepuścili go do środka, a reszta to już ich sprawa.
Przeszedł między nimi i wsunął się za drzwi.
Na całe szczęście oszczędzili sobie zbędnej dyskusji na temat tego, iż nie warto rozmawiać z kimś takim jak Warinikie.
Zajrzał tylko na chwilę. Nie zamierzał spędzać tu zbyt dużo czasu. Pora opuścić Serymsak i to raz na zawsze.
Nie panował i formować o tym już nikogo innego.
Spotkania informujące o rozstaniu zawsze bolały, więc wolał zaoszczędzić tego swoim najbliższym. W ostatnim czasie już i tak mieli wiele przeżyć. Po co dokładać im jeszcze dodatkowych.
Kątem oka zerknął w stronę łóżka przyjaciela.
Stała tam dwie walizki.
Czyli Warinikie był już gotowy do podróży.
Właśnie na to liczył. Chciał już to wszystko mieć za sobą i zacząć nowe życie.
Po jego wzroku zauważył, że nie miał potrzeby niczego mówić.
Warinikie smutno opuścił głowę, ale mimo to nie miał zamiaru się załamywać. Taki scenariusz był przewidziany od początku.
Chociaż Kalfefin bardzo się starał, nie miał szans przekonać kogoś, kto swoją rację miał, zanim usłyszał propozycję.
Już dawno był przygotowany do podróży. Nawet jeszcze nie wiedział, jak to wszystko przebiegnie, ale mimo to miał pewność, że opuści Serymsak.
Nie chciał zmuszać Kalfefina do rozmowy, bo wiedział, ile to wszystko go kosztowało.
Rozmowa z bratem na pewno nie należała do najprzyjemniejszych, a postawienie się wszystkim jego wspólnikom również było wyzwaniem.
Kalfefin zaczął mówić bez ogródek.
Skoro każdy wiedział jak przebiegła sprawa.
– Proponowałbym wyruszyć już dzisiaj. Zaoszczędzimy na czasie, a może przy dobrych porywach uda mi się uprosić stajennego o nasze konie. – wypowiadał słowa z takim bólem w głosie, że Warinikie nie mógł tego słuchać. Chociaż walczył, ze sobą chcąc pokazać, że daje, sobie radę prawda była zupełnie inna.
– Nie musisz tego dla nas robić. – przemówił jak ojciec, który widzi, że jego dziecko potrzebuje pomocy. – Wiem, że robisz to również dla siebie, ale spójrz, ile to cię kosztuje. – podszedł do niego i stanął, obok starając się nie patrzeć mu w twarz, aby ich rozmowa była bardziej swobodna.
– Masz tutaj swoją rodzinę. Chociaż uważasz, że Koi i Efneja ją nie są, to tak naprawdę nawet oni do niej należą, ale przecież poza nimi masz jeszcze całą resztę. Niran jest ci bardzo bliska, a Otlu leży w śpiączce, poza tym to jest twój dom. Jesteś tu księciem, masz wysoką pozycję. Przed tobą drzwi do nowej kariery. Zastanów się, czy naprawdę chcesz to wszystko porzucić i iść ze mną w nieznane.
Kalfefin posłuchał swojego przyjaciela, a potem uśmiechnął się pod nosem. Warinikie miał wiele racji. Wiele tracił i będzie bardzo tęsknił za bliskimi, tyle że on nie mógł inaczej. – Czasem trzeba zostawić wszystko, co wydaje ci się cenne, żeby, zrozumieć co naprawdę ma największą wartość. – To, co tu tracił było niczym w porównaniu z tym co straciłby gdyby został. Dla niego honor był czymś najbardziej cennym. Nie dałby rady siedzieć w pięknym zamku otoczony służbą podtykając mu wszystko pod nos gdyby wiedział co dzieje się z jego ludźmi poza murami miasta. Tak nie postępował dowódca, a jeśli był, w stanie posunąć się do czegoś takiego to nie miał prawa się nim nazwać.
Nie potrafiłby tak żyć, a jego sumienie nigdy nie dałoby mu spokoju gdyby wiedział, jak zachowała się względem innych.
Odejście było konieczne.
Warinikie nie odpowiedział już nic. Podniósł swoją torbę i zarzucił ją na plecy.
Kalfefin miał ze sobą tylko jedne bagaż bardzo lekki, ponieważ nie zabierał ze sobą zbyt wiele. Torba, którą niósł, jego przyjaciel wyglądała na o wiele większą i cięższą.
Warinikie był silnym Serem więc ciężar, który był, na jego plecach nie stanowił dla niego zbyt dużego obciążenia, ale przy dalekiej podróży, jeśli nie uda im się, dostać koni może stanowić kłopot. Dodatkowo trzeba było myśleć o Tiau, ona na pewno nie poradzi sobie sama. Należało cały czas mieć ją pod obserwacją, aby w czasie drogi nie zemdlała.
Tortury, chociaż były, widoczne jedynie na rękach tak naprawdę odgrywały walkę również wewnątrz jej. Była bardzo słaba, a pobyt w więzieniu wykończył ją ostatecznie. Kalfefin był już pewien, że będzie trzeba przewidzieć wiele przerw ze względu na jej stan. Nie było szans, aby dzisiaj dojść do nowego miasta, zapewne przyjdzie im nocować pod gołym niebem. Oczywiście jeśli nie uzyskają koni.
Warinkie wziął rękę swojej córki i zarzucił ją sobie na plecy. Książę podszedł z drugiej strony, aby udzielić im swojej pomocy i potrzymał dziewczynę, aby nie upadła.
Spojrzał na pokój Warinikie. Był, pusty jakby od dawna nikt tu nie mieszkał.
Ściany puste, na pułkach ani jednego przedmiotu, jedynie niezasłane łóżko świadczyło o tym, że ktoś spędzał tu czas.
Zastanawiał się, do czego też zostanie przeznaczone miejsce po Warinkie.
Sala była, duża więc na pewno nie zostanie zmarnowana.
Książę wysunął swoją prawą dłoń i otworzył drzwi na oścież, aby mogli opuścić pomieszczenie.
Strażnicy, widząc, jak ciężko im się poruszać postanowili pomóc. Przytrzymali drzwi, aby te nie uderzyły ich kiedy będą ponownie się zamykać.
Jeden z nich nawet chciał wziąć od Kalfefina torbę, ale ten dał im do zrozumienia, że poradzi sobie sam.
Nie potrzebował pomocy od kogoś, kto widział, sens pomagania tylko tym któryś znaczyli coś w królestwie. Gdyby naprawdę chcieli pomóc to wzięliby pod rękę Tiau i sprowadzili ją na dół, ale przecież nie mieli zamiaru pomagać przestępczyni.
Samo przejście przez hol nie było aż takie trudne, najgorsze były schody.
Patrzenie pod nogi a dodatkowo podtrzymywanie dziewczyny, aby nie upadła, graniczyło z niemożliwym.

Dodatkowo torba Warinikie cały czas przesuwał się, z jednej strony na drugą przekrzywiając jego postawę i powodując, że lecieli w stronę ściany.
Kiedy po schodach przechodziła, jedna ze sprzątaczek książę pomyślał, że musi poprosić ją o pomoc.
Zawołał ją i wytłumaczył, czego od niej oczekuje.
Sprzątaczka nawet nie zrobiła miny. Nie miała żadnego problemu w tym, aby pomóc. Przejęła Tiau od jej ojca i zawiesiła obolałe ręce dziewczyny na swoją szyję.
Była w podeszłym wieku i może nie była najlepszą pomocą jeśli chodzi o szarpaninę ze słabą osobą, ale musieli być wdzięczni, że chociaż taką pomoc udało się im załatwić.
Tiau nie była do końca osłabiona, miała jeszcze siłę stawiać sama nogi tyle, że jej kończyny były, powykręcane co powodowało trudności w szybkim chodzie.
Kobieta starała się obserwować każdy jej ruch.
Przyłożyła się, do swojego zadania tak jakby to była jej praca.
Kalfefin był wdzięczny, że na zamku są jeszcze Serzy któryż nie patrzą na drugiego względem tego co zrobił, a tym, że tak jak oni jest Serem, czyli częścią życia.
Kiedy z trudem pokonali wszystkie schody Tiau została przekazana jej ojcu.
Teraz pozostało dostać się jedynie do stadniny.
Kobieta zaprowadziła Serkę pod same drzwi wyjściowe, chociaż Kalfefin nie wymagał od niej aż tak dużej pomocy.
Kalfefin dał znać Warinikie, aby kierował się dalej, a sam zatrzymał się na moment.
– Dziękuję pani, że była pani tak dobra i udzieliła nam pomocy. Tego się nigdy nie zapomina.
Kobieta uśmiechnęła się ciepło, po czym szybko dygnęła, przypominając sobie, że rozmawia z księciem. Kalfefin tworzył sobą taką atmosferę, że czasami ciężko było pamiętać, z jakiej rodziny naprawdę się wywodził.
Większość mówiła na niego błazen królewski, oczywiście za jego plecami, ale mimo to przezwisko dolatywały również do niego. Kobieta nie twierdziła, że jest on głupcem, według niej wykazywał się większą inteligencją niż Koi i gdyby od niej zależało, określanie ludzi przezwisko te przypisałaby jego bratu.
Kalfefin również pokłonił się nisko, po czym wziął w swoje dłonie ręce sprzątaczki i złożył na nich swój pocałunek.
Kobieta szybko wyciągnęła rękę z jego uścisku skrępowana tym, co zaszło – Książę, tak nie wypada. – jeszcze nigdy nie słyszała, a co dopiero widziała, żeby syn króla całował, w rękę sprzątaczkę tak jak to się robiło z damami z wyższych sfer. Potraktował, ją jak równą sobie a przecież tak bardzo się od siebie różnili.
– Chociaż tak mogę się odwdzięczyć. Gdybym mógł, coś dla pani zrobić podziękowałbym jeszcze lepiej, ale niestety czas nagli, a ja nie mogę zwlekać. Współczuję pani, że taka kobieta jak pani musi żyć pod żadami mojego brata. Miejmy nadzieję, że mój ojciec szybko wróci do władzy. – pokłonił się przed nią jeszcze raz, po czym szybko pobiegł, nie chcąc trafić na czasie.
Kobieta przypatrywała się w stronę odchodzącego księcia.
Jego obraz coraz bardziej się zamazywał, a stukot kroków, które wykonywał ucichał.
Nie wiedziała, co planował, ale domyśla się, że już więcej go nie zobaczy.
Jego słowa brzmiały jak gorzkie pożegnanie.
Przyłożyła swoje dłonie do ust, a potem do serca. To, co zrobił, względem niej było czymś niezapomnianym. Jak nadzieja na lepsze jutro i wiara w to, że na świecie są jeszcze osoby, które potrafią odróżnić dobro od zła.
W jej starym słabym sercu zagotowała się ciepło. Poczuła się, tak jakby do dawno nierozgrzewanego kominka ktoś dorzucił drewna i zapalił w nim ogień. Ten symbol był znakiem nadziei, która zagościła w jej sercu.

Łańcuch żywiołówWhere stories live. Discover now