Rozdział 19

21 5 0
                                    

  Otlu nadal pozostawał w śpiączce, a jego ojciec sprawował, przy nim wartę nie odstępując go ani na chwilę.
Chociaż obie córki zapewniały, że mogą, go zastąpić on nie chciał ulec im namowom.
Kiedy Kalfefin usłyszał, o wypadku brata jak najszybciej chciał go zobaczyć.
Kijaron jednak nie dopuścił, go do chłopca chcąc, aby poświęcił się wyłącznie treningom. To było teraz dla niego ważne, a przecież jego obecność przy bracie w niczym tu nie pomoże.
Książę nie mógł, uprosić ojca o pozwolenie na spotkanie dlatego musiał ustąpić.
Tak jak ustalił ze swoim mistrzem tak też zrobił
Trenował Banafserzich pod okiem Warinikie.
Pierwszy raz miał na rozkazy tak wielką grupę i musiał przyznać, że nie było mu łatwo się w tym odnaleźć, no, ale skoro się zgodził, to nie miał innego wyjścia.
Początek treningu zaczął od rozciągania.
Banafserzi, aby, wykonywać swoją sztukę walki musieli być giętcy niczym guma.
Chociaż ich ciała zostały, już rozciągnięte za dziecka to nie znaczyło, że teraz nie musieli ich dalej ćwiczyć.
Im więcej treningów, a na nich potu tym większa pewność, że podczas walki będziesz niezastąpiony. Tak mieli w zwyczaju mawiać i to była istna prawda.
Treningi odbywały się codziennie rano i w wyznaczone dni tygodnia.
Tak ustalił Warinikie i Kalfefin nie miał zamiaru tego zmieniać.
Stojąc, przed wszystkimi czuł się jak prawdziwy dowódca.
Pierwszy raz patrzył na trening z perspektywy mistrza, chociaż jeszcze wcale się nim nie czuł i zdawał sobie sprawę, że jego Banafserzi również tak tego nie widzą.
Jego Banafserzi, jak to dziwnie brzmiało.
Miał nadzieję, że szybko przyzwyczai się do nowej roli. Nieodpowiedni Ser na nieodpowiednim stanowisku to najgorsza rzecz, jaka mogłaby się przydarzyć.
Kiedy ich ciała były rozciągnięte jak struny tak, że każdy bez najmniejszego problemu mógłby zrobić co najmniej szpagat lub wyciągnąć się do tyłu przyszła pora na ćwiczenia siłowe.
Zaczęli od kopania w plastikowe ścianki stojące naprzeciwko nich, po czym z całą siłą rzucali się, na ziemię hamując swój ciężar ciała tylko i wyłącznie na kciukach.
Ich siła była ich potęgą.
Trzeba było dużego wysiłku, aby utrzymać wszystko na tak słabej części ciała.
Kiedy każdy zatrzymał się, w tej pozycji za pomocą nóg narzucali na plecy dodatkowe bagaże, które powodowały obciążenie.
Codzienne ćwiczenia dawały duże skutki, które najlepiej było dostrzec podczas walki.
Król Kijaron mógł być dumny ze swojego wojska i chwalić się nim w całym świecie.
Po ćwiczeniach siłowych nastał moment na taniec mieczy.
Kiedy ciało zostało, idealnie przygotowane nie pozostawało nic innego jak wybrać sobie przeciwnika i trenować z nim władanie bronią.
Każdy do swojej dłoni wziął tarczę oraz długi spiczasty miecz sięgający od kolan do ziemi u przeciętnego Sera a było to jakieś sto dwadzieścia pięć centymetrów.
Samo uniesienie takiego przedmiotu kosztowało, nie lada wysiłku dlatego też ćwiczenia przed szermierką były niezbędne.
Kiedy Kalfefin uniósł miecz ponad głowę, aby, rozpocząć trening stało się coś dziwnego.
Nikt poza nim nie miał go w górze.
Warinikie podniósł się z krzesła z ogromnym zdziwieniem.
Książę nie miał pojęcia, o co może im chodzić, przecież jeszcze przed chwilą wykonywali jego rozkazy, a teraz tak nagle wszyscy zgodnie zatrzymali się i nie powtarzali nic.
- Co się dzieje? - zapytał Warinikie z niezbyt przyjemną miną.
- Nie będziemy mu służyć. Nie uznajemy przywódcy w kimś, kto został wybrany tylko z powodu swojego pochodzenia. - wypowiedział się jeden z Banafserzi.
Warinikie spojrzał w stronę Kalfefina, a ten położył miecz na swoich barkach i uniósł głowę do góry jak by nie wierzył w to co słyszy, albo po prostu nie chciał uwierzyć.
- Ja wybrałem Kalfefina na zastępcę na podstawie jego umiejętności, a wy jako jego Banafserzi musicie wykonywać rozkazy, które wam wydaje nawet wtedy kiedy nie do końca wam się to podoba. - zmierzył przemawiającego wzrokiem od góry do dołu.
- Żaden z nas nie uszanuje takiego przywódcy. Banafserzi zawsze szczycili się siłą, a ten, który był, najpotężniejszy przewodził całą resztą.
- Sądzisz, że on nie jest najpotężniejszy? - rzucił były przywódca.
- Tak sądzi każdy z nas. - wszyscy zgodnie upuścili miecze nie godząc się na zastępstwo w postaci Kalfefina.
- Ośmielasz się sprzeciwiać? - Warinikie wysunął miecz i przyłożył go do szyi Sera.
Banafserzi uniósł z dumą głowę, a kiedy były przywódca zbliżył czub miecza jeszcze bliżej Kalfefin wtrącił się szybko.
- Nie.
Warinikie odkręcił głowę w jego stronę. - On podważa..
- Wiem, co zrobił. Co nie znaczy, że chce jego śmierci. - Kalfefin wyjął miecz i obrócił, nim zwinnie podrzucając w powietrze, po czym ponownie go złapał, zakładając za szyję. - Uważacie, że nie nadaje się na przywódcę? Możemy się o tym przekonać — wysunął miecz prosto w stronę Banafserzich.
- Niech zdecyduje pojedynek. Ten, który mnie pokona, zostanie za mnie naszym przywódcą, a ja z godnością ustąpię mu miejsca. Skoro chcecie, to sprawdzić przekonamy się, czy nadaje się na to miejsce.
- Ależ Kalfefin — wtrącił się Warinikie.
Książę machnął mieczem w powietrzu. - Wiem, że nie wierzysz w moje możliwości mistrzu, ale pozwól mi wierzyć w siebie- szepnął, mu do ucha przechodząc obok, po czym skierował ostrze w stronę swoich przeciwników i przejechał, nim tak jak by zataczał koło.
- To, kto pierwszy — rozłożył obie ręce zachęcając ich do pojedynku
Banafserzi stanęli równo i każdy z nich wyciągnął z pochwy miecz.
Kalfefin kiwnął głową, po czym zrobił obrót.
Do ataku przystąpił pierwszy wojownik.
Wbrew pozorom nie był to ten, który zabrał głos jako przedstawiciel.
Banafserzi nie wyznaczyli kolejki, do ataku mógł, przystąpić kto tylko chciał w dowolnej kolejności.
Kalfefin uniósł oczy do nieba i pomodlił się w myślach.
Obym i tym razem miał, szczęście jak to bywa w moim życiu, pomyślał, po czym na jego twarzy zagościł uśmiech.
- Banafserzi — wykrzyknął atakujący i zaczął napierać na księcia.
Przywódca odparł atak, a ich miecze skrzyżowały się, ze sobą wydając charakterystyczny zgrzyt nieprzyjemny dla ucha.
Pozostali stali w skupieniu i czekali na swoją kolej.
Dla Kalfefin było to ogromne wyzwanie tak naprawdę decydujące o jego dalszym życiu, ale jeszcze bardziej o losie Warinikie. W końcu to on wciągnął go w to wszystko, aby uwolnić swoją córkę.
Banafserzi każdy jak stal był tak samo doskonały, a on miał za zadanie pokonać ich wszystkich. Cel równał się niemożliwością, ale książę nie miał innego wyjścia.
Miecze uderzały o siebie nawzajem.
Kalfefin wymierzył mu cios w stronę uda, ale wtedy ten zakrył się tarczą. Książę spodziewał się tego ruchu, dlatego kiedy Ser schował się, za zasłoną on sprawnie czmychnął dookoła i trafił go w jego nogę.
Ser odkręcił się, aby odeprzeć atak, ale w momencie kiedy zrobił obrót Kalfefin zwinnym ruchem wyrzucił jego miecz na ziemię.
Ser czekał z godnością na śmierć, ale książę nawet nie zwrócił na niego uwagi. Wyciągnął miecz ponownie i wymierzył go w stronę kolejnego Sera.
Banafserzi zrozumieli, że walka nie polega na uśmiercaniu uczestników a jedynie na wykazaniu swoich umiejętności. Ten, który stracił, miecz tracił też życie, takie stwierdzenie krążyło wśród Banafserzi więc przy nim pozostali.
Następny Ser za osłoną tarczy wbiegł na miejsce swojego poprzednika.
Kalfefin wykonał obrót i uderzył, go płazem miecza celując w jego szyję.
Przeciwnik jednak zdążył się ochronić i odparł atak.
Warinikie stał na uboczu i przyglądał się na wszystko z przerażeniem.
W rękach Kalfefina było jego życie. Jego i jego córki.
Banafserzi napierał na niego prosto z mieczem.  

Łańcuch żywiołówМесто, где живут истории. Откройте их для себя