Rozdział 35

19 5 0
                                    

  Kalfefin wszedł ponownie do pokoju przyjaciela.
Teraz dopiero pomyślał, że mógł jej nie zabierać ze sobą od początku.
Sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej i nie musiałby jej przed nikim tłumaczyć.
Niezręcznie było mu spojrzeć w oczy i powiedzieć całą prawdę. Najlepiej było zataić jej część, a przedstawić wszystko tak, aby nie zranić niczyich uczuć.
Otworzył drzwi i wszedł do środka.
– Nie mam, pojęcia jak wam pomogę, ale wiem, że was nie zostawię. – powiedział z wielkim zapałem.
Chociaż tak bardzo obawiał się rozmowy na temat jego siostry Warinkie nie poruszył jej wcale, może zrozumiał, że widok Tiau i to, co jej powiedział, wywołało na niej zbyt duże emocje.
– Tu nic się nie da zrobić. Twój brat zapewne przyniesie nam niedługo pismo i wyprosi, z zamku tak jak to było umówione z twoim ojcem.
Tiau siedziała na łóżku z opuszczoną głową tak jakby znieruchomiała.
I tak nie miała, szans na zabranie głosu więc jej obecność była niezbyt potrzebna.
– Wyprosi was, ale nie samych
– Jak to ? – zaciekawił się Warinkie.
– Nie pozwolę wam odejść samotnie po tym co się stało. Posunięcie Koiego nie było planem mojego ojca. To była zdrada. Nie spodziewałem się, że jest w stanie zagrać w ten sposób, ale zrobił to.
– Co zamierzasz ? – dopytał
– Chodźcie za mną.
Ojciec podszedł do swojej córki i pomógł się jej podnieść.
Nogi nie zostały poddane torturom, ale od pobytu w więzieniu zrobiły się bardziej pokraczne powodując kulenie dziewczyny
Kalfefin spodziewał się, kto za tym stał.
Skoro trafiła tam zdrowa to zapewne strażnicy na zlecenie ich ojca lub sami z siebie zamierzali wyznaczyć jej sprawiedliwość, chociaż i tak już dostała wyrok.
Dziewczyna zarzuciła swoje bezwładne ręce na szyję ojca, ale nawet nie była w stanie ich spleść, aby utrzymać się na nim.
Każde dotknięcie rany wprawiało ją w niesamowity ból.
Kalfefin nie zamierzał bezczynnie stać. Podszedł do nich i przytrzymał ją za plecy, aby nie upadła do tyłu.
Wspólnymi siłami stanęła na wykręconych nogach.
Była osłabiona. I nic dziwnego. Po takich torturach Kalfefin był w ogóle zdziwiony, że potrafi funkcjonować.
Wspólnie opuścili pokój i wyszli na zewnątrz.
Straż na widok ich trojga nie pozostała obojętna.
– A gdzie to wybiera się Warinkie, przestępca i zdrajca królestwa.
– Tam, gdzie jego miejsce. – odpowiedział Kalfefin pewnym tonem. – Jestem księciem Serymsak i mam prawo zaprowadzić go tam, gdzie chce, chyba że macie z tym jakiś problem to chętnie mogę się z wami zmierzyć w walce na miecze.
Wyciągnął z za pleców slniącą broń i skierował w stronę Sera.
Strażnik starał się zachować spokój, ale jego pot, na co źle świadczyło o tym, że się boi.
Odsunął się i zrobił miejsce do przejścia. – Czy można, wiedzieć gdzie książę się udaje ? – zapytał już dosyć niepewnej.
– Tak. – uniósł miecz do góry i z powrotem schował go za siebie. – Chce, żeby Warinkie jeszcze przed odejściem mógł spojrzeć ostatni raz na swoją armię, którą stworzył. W końcu to jego dzieło więc wypadałoby się z nimi przegnać. Czy ta odpowiedź was satysfakcjonuje ? – uniósł lekko brwi i skrzywił, usta powstrzymując swoje nerwy.
– Tak panie, możecie odejść.
Warinikie zrobił, krok przez próg podtrzymując swoją córkę.
– Dobrze, że wyrażasz na to zgodę, bo nie wiem, co bym zrobił bez twojego pozwolenia. – mruknął Kalfefin nie zwracając uwagi na to czy został usłyszany.
– Po co idziemy do Banafserzi? – zapytał kiedy odeszli już nieco dalej.
– Zobaczysz. – odpowiedział tajemniczo, a na jego ustach zagościł lekki uśmiech.  

  Kiedy wkroczyli, na salę można powiedzieć, że wszyscy obecni znajdowali się na miejscu.
Każdy z Banafserzi stał na środku placu w takiej samej pozycji jak pozostali.
Wyglądali niczym figury na szachownicy gotowe do poruszenia dopiero wtedy kiedy ich wódz wyda im rozkaz.
– Banafserzi! – Kalfefin krzyknął, unosząc miecz do góry i stojąc na podwyższeniu.
Znajdował się na balkonie gdzie zawsze Warinikie wygłaszał najważniejsze informacje.
Teraz to on był dowódcą i to na jego rozkazy była cała armia.
Chociaż Banafserzi zawsze podlegali, królowie to tak naprawdę największą moc miał ich przywódca. Żaden z Banafserzi nie sprzeciwiłby się temu, który pokonał ich wszystkich.
– Banafserzi odkrzykneli chórem roznosząc swój głos po całym placu.
Warinikie stał, nieco niżej nie pokazując się swoim byłym żołnierzom.
Teraz to Klafefin przemawiał, a on był tu jedynie jako jego przyjaciel zaproszony z grzeczności.
Siła jaką prezentowali, była potęgą. Sam ich okrzyk wprawiał każdego w przerażenie, a walka niosła prawdziwą rzeź.
– Moi żołnierze, moi druhowie i przyjaciele – zaczął, przemawiać podkreślając, jak bardzo ich ceni. – Czym jesteśmy jeśli nie potęgą królestwa. Od zawsze to nasze wojska wygrywały każdą bitwę. Królewscy rycerze, gwardię, to było nic w porównaniu z nami. Każdy dobrze wie, że Serymsak stoi tu gdzie stało właśnie dzięki nam.
Banafserzi.– wypowiedział to słowo i zatracił się w jego znaczeniu. – Jak to słowo pięknie brzmi, a jeszcze pięknej znaczy.
– Zaszczytem jest stać się jednym z nich, a jeszcze większym oddać życie za naszą służbę. Jesteśmy na rozkazy króla ? Czy tak uwarzcie? – rzucił pytanie w przestrzeń. – Nie, król jest jedynie naszym władcą. Wysyła nas na wojny, ale głównie w jakim celu walczymy ? Nie dla niego samego, nie dla tego wielkiego palcu i tronu, na którym siedzi. Nie. Walczymy dla naszych poddanych. Dla wszystkich serów, którzy znajdują się za naszymi murami. To im jesteśmy to winni. Dla nich wygrywamy każdą walkę, aby dzięki nam mogli czuć się bezpiecznie. To jest właśnie nasz cel. – wychylał się z balkonu i przemawiał jak prawdziwy dowódca. Jego ruchy były dynamiczne, a ciało cale chodziło kiedy wygłaszał swoją mowę.
Warinikie czuł dumę kiedy go słuchał. Chociaż został, zmuszony do oddania władzy księciu mógł być pewien, że władza w rękach tego Sera nie zginie. Oddał swoje panowanie we właściwe ręce. Widział w nim Banafserzi, przywódcę, a co najważniejsze króla.
Banafserzi wydali, z siebie okrzyk podkreślając w ten sposób, że zgadzają się z jego zdaniem.
Sala huczała cała od krzyków.
– Czy nie jesteśmy jednością? – kontynuował. – A jeśli jednemu z nas zaszkodzi ktoś zewnątrz to czy nie powinniśmy trzymać się razem i pomoc mu w jego problemie.
Krzyki nie ustawały.
Kalfefin zamykał oczy i pławił się w ich odgłosach. Nie chodziło mu o władzę, bardziej o to, że może być pewny, iż wszyscy oni rozumieją jego słowa, a każdy z nich jest gotów oddać za niego życie.
– Jestem dumny, że jestem waszym dowódcą. Nie jestem im długo, ale już zdarzyłem zrozumieć, jaka jest tego wartość. Banafserzi zostaje się na całe życie, tak samo jak dowódcą. – westchnął.– Nigdy nie prowadziłem was na wojnę, ani o nic nie prosiłem, ale teraz poproszę. – odkręcił się w stronę swojego przyjaciela i jego córki. – Warinikie choć proszę.
Nie miał, pojęcia co szykuje, ale coraz bardziej był tego ciekaw.
Pozostawił swoją córkę opartą o ścianę, po czym wskoczył na podwyższenie.
– Nie zostaliście jeszcze o wszystkim poinformowani. – teraz stali obok siebie jak dwóch przywódców wielkiej armii. – Obecny zastępcą króla, a mój brat Koi dopuściła się czegoś okropnego, a mianowicie zdrady.
Pomiędzy Banafserzi wybuchły głośne rozmowy.
– Jak wiecie nasz przyjaciel Warinikie miał opuścić Serymsak wraz z córką. Moja siostra Efneja przeprowadziła z nią rozmowę, aby sprawdzić, czy nadawałaby się do życia między nami. Niestety uknuła ona spisek. Specjalnie została z nią sam na sam, po czym oskarżyła ją o atak na swoje życie.
Szmery zrobiły się jeszcze głośniejsze. Każdy z Banafserzi nie spodziewał się tego co usłyszał. Kalfefin nie zamierzał im przerywać, ale też nie planował przerwać sobie. – Efneja twierdz, że została zaatakowana szkłem, tyle że córka Warinikie była przykuta kajdankami i nie miała możliwości tego dokonać, aby zatuszować całą sprawę i pozbawić ją jakichkolwiek dowodów zrobiono z nią to.
Tym razem Kalfefin poprosił Warinikie, aby przyprowadził swoją córkę przed ich oczy.
Chciał im ukazać, w jaki sposób potraktowano niewinną osobę.
Musieli ujrzeć to okrucieństwo, aby, zrozumieć co się tam stało.
Tiau wkroczyła powolnym krokiem na podwyższenie.
– To jest córka Warinikie, Tiau. Jak pewnie wiecie, została, wtrącana do więźnia za wszczęcie buntu. Odpokutował swoje, a teraz wyszła na wolność. Chciałbym wam zaprezentować, w jakim stanie ją wypuszczono.
Ściszył głos i zwrócił się do dziewczyny. – Jesteś gotowa pokazać im to wszystko.
Tiau pokiwała głową i otworzyła szeroko buzię oraz wysunęła powykręcane dłonie.
Banafserzi nie widzieli tego tak dokładnie jak on z bliska, ale wysokość nie była aż tak duża.
Kalfefin wyczuł, ich gniewa i ból na widok zniekształconej dziewczyny.
– Tak właśnie mój brat zachował się wobec niej. Za rzekomy atak na Efneję nakazał wyciąć jej język i wykręcić ręce. Nie chcę wywoływać wojny, ale też nie mogę godzić się na coś takiego. – odkręcił się w stronę Warinikie i spojrzał w jego oczy.
Były pełne łez, ale mimo to jego przyjaciel powstrzymywał je przed wypływem.
– Chciałem tu przed wszystkimi ślubować, że nie zostaje, tej sprawy tak jak jest. Mam zamiar pójść do mojego brata i oświadczyć mu, iż albo pozwoli zostać Warinkie wraz z córką na naszym zamku i dostosuje im godne życie za to co zrobił, albo ja odchodzę. Nie będę już Banafserzi, ani księciem Serymsak. Znajdę miejsce gdzieś indziej razem z Warinikie i Tiau.
Nie potrzebował dużo czasu, aby podjąć taką decyzję. Zawsze działał pod wpływem emocji i jeszcze nigdy nie żałował tego co zrobił. To rozwiązanie wydało mu się najbardziej słuszne.
Warinikie upuścił dzbanek, który przed chwilą trzymał w ręku.
Piwo rozlało się, na podłogę tworząc kałuże.
Nawet w najśmielszych oczekiwaniach nie przypuszczał, że książę jest w stanie zrobić dla niego coś takiego. Owszem byli przyjaciółmi, ale przecież tu miał rodzinę.
Od zawsze mieszkał w pałacu i nie przywykł do życia w biedzie, a mimo to zaproponował, że może to wszystko porzucić.
Jego wiara w niego była, większa niż posiadał ją sam.
Oddal by swoje przywództwo komuś innemu i zaczął życie w biedzie dla niego.
Już od dawna był przekonany, że to Kalfefin powinien być królem, ale tym gestem potwierdził to jak nigdy.
Jaki inny władca ustąpi swoje wygody dla zwykłego poddanego.
Jego serce przepełniło ogromne ciepło. W tym samym czasie kiedy czuł żal za to co zrobiono jego córce znalazło się również miejsce na ukojenie.
– Swoją władzę oddam komuś innemu. Najrozsądniej byłoby gdybyście stanęli o nią do walki, ale to już nie moja sprawa. Mój los jeszcze nie został przesądzony, ale szykuje się na najgorsze. Znam swojego brata i wiem, że nie będzie łatwo go przekonać. To wszystko, co chciałem powiedzieć, dziękuję za wysłuchanie.
Ponownie podniósł miecze wysoko do góry i wykrzyknął, a chór zebranych odpowiedział mu tym samym.  

– Banafserzi! Banafserzi! Banafserzi!
Kiedy Kalfefin zszedł, z mównicy od razu poczuł na sobie obce ciało.
To była Tiau.
Rzuciła się mu na szyję i zalewała bluzkę swoimi łzami.
Księże położył swoje ręce na jej plecach i odwzajemnił uścisk.
– Nie masz za co dziękować. To ja ci dziękuję, że mimo wszystko potrafisz utrzymać swój hart ducha.– szeptał jej do ucha i nie przestawał głaskać. – Nie każdy byłby w stanie znieść niewolę, a co dopiero to, co stało się po niej. Przepraszam, że to przez mojego brata zgotowano ci ten los.
Warinkie wychylił się do przodu. – Nie musisz nas za nic przepraszać
– Chociaż tyle mogłem dla was zrobić – odparł.
– Aż tyle – poprawił go Ser. – Tak naprawdę nie musiałeś robić nic. Zachowałeś się jak prawdziwy przyjaciel i król.
Tiau uwolniła go od swojego uścisku i odeszła na bok.
Kalfefin wyciągnął chustkę i wygrał jej zapłakane oczy. – Nie ma się co mazać. Teraz najważniejsze, żeby się wszystko udało.
Warinkie uklęknął na kolano i spłacił głowę.
– Wstań. – nie potrzebował, żeby się mu kłaniano, a już na pewno nie przyjaciele. Nie lubił tego nawet wtedy kiedy sytuacja wymagała takich kroków. Uważał, że kłaniać można się królowi, ale nie księciu.
– Pozwól mi, chociaż w taki sposób oddać ci pokłon za to co zrobiłeś. – nie wyglądał, jakby zamierzał się podnieść.
Kalfefin wyciągnął miecz i przejrzała się w jego odbiciu. Nie miał pojęcia czy wygląda na księcia, czy na Banafserzi, a może w ogóle zwykłego Sera. Zamachnął się nim według sztuki walki i wbił go w ziemię.
Warinikie podniósł głowę do góry. Widząc, miecz obok siebie nie rozumiał, do końca co miał oznaczać.
– Skoro chcesz mi oddać pokłon to zrób to tak jak Banafserzi. W końcu jesteś jednym z nich.
Księże wiedział, jak wiele znaczyli, to dla jego przyjaciela dlatego postanowił oddać mu swoją broń, aby chociaż przez chwilę przypomniał, sobie jak to jest być największym mocarzem w królestwie. Odsunięcie go od spraw, które najbardziej kochał, było dla niego olbrzymim ciosem.
Warinikie wysunął rękę w stronę miecza.
Tiau nie odrywała od nich wzroku.
Może nie do końca wiedziała, ile to znaczy dla jej ojca, ponieważ nie znała sztuki Banafserz, ale nie trzeba było się znać, aby zauważyć, jak bardzo jest to ważny moment.
Ser podniósł się z klęczącej pozycji tylko po to, aby ponownie paść przed swoim władcą, ale tym razem nie zrobił tego jako przyjaciel. Był Banafserzi tak jak dawniej.
Wbił broń w ziemię i przykucnął na jednym kolanie z pochyloną głową.
Tiau rozejrzała się, po czym również padał na ziemię pochylając się bardzo nisko oddając w ten sposób cześć Kalfefinowi. Ich jedynemu władcy.

Łańcuch żywiołówWhere stories live. Discover now