Przyjazne misie .

372 27 34
                                    

Nadszedł czas by opuścić Endor. Jeszcze tego samego. Po raz ostatni spacerowałam między drzewami. Nadal miałam na sobie sukienkę podarowaną przez tubylców.

Stałam na wiszącym pomiędzy drzewami mostkiem. Było jeszcze dość wcześnie ale wioska już tętniła życiem. Futrzaści mieszkańcy krzątali się między swoimi domkami. Widoczni też byli rebelianci, szykujący się do odlotu.

Poszłam się przebrać. Sukienkę schowałam na pamiątkę. Włosy splotłam w warkocz. Zabrałam swoje rzeczy i poszłam zanieść je do statku mojego ukochanego. Sokół stał na polanie niedaleko wioski.

Przywitał mnie całusem. Jak zwykle dokonywał drobnych napraw przy frachtowcu. Był sam bo Chewie zajmował się czymś innym. Nigdzie nie było też mojego brata. Było mi trochę szkoda że odlatujemy. Stolica do której mieliśmy lecieć była przeciwieństwem lasów Endoru.

Spakowani czekaliśmy tylko na to aby pożegnać się z Ewokami. Wódz plemienia wygłosił mowę pożegnalną.  Tłumaczył nam to C3 - PO. Po zakończeniu liczni mieszkańcy księżyca postanowili nas wyściskać. Do mnie przydreptała para maluchów. Schyliłam się i każdego uścisnełam.

Nie mogłam powstrzymać śmiechu widząc Hana. Stał zdegustowany, otoczony grupką Ewoków. Miśki trzymały go za ręce, tuliły do nóg a jeden nawet wspiął mu się na plecy. Bez przerwy mówiły coś w niezrozumiałym dla nas języku.

Razem z Luke'm stałam już przy rampie Sokoła czekając aż Solo odczepi od siebie futrzanych przyjaciół. Udało mu się i pędem ruszył w naszą stronę. Wbiegłam do kokpitu pomagając Chewie'mu uruchomić statek.

Byliśmy już w drodze. Han jeszcze nie otrząsnął się z fali czułości. Kilka guzików jego koszuli było rozpiętych a włosy potargane. Wymęczony siedział na swoim fotelu pilota. Byłam pewna że nie prędko wróci na lesisty księżyc.

Mineło kilka lat. Miałam kilka dni wolego. Chciałam je spędzić razem z synkiem. Ben był strasznie ruchliwy. Planowałam go gdzieś zabrać. Z dala od wielkiego miasta i całego zamieszania. Pomyślałam wtedy o Endorze i jego spokojnych, pięknych lasach.

Ben widział tak ogromne drzewa po raz pierwszy. Obserwował je z podziwem.  Śmiał się i biegał. Potknął się i zdarł kolano. Wziełam go na ręce żeby nie zgubił się w gąszczu paproci. Szłam w kierunku znajomej wioski.

Przy drzewie na którym znajdowało się wejście do wioski. Spotkałam tam grupkę myśliwych. Wśród nich był tem sam ewok którego spotkałam się po raz pierwszy i który zabrał mnie do wioski. Z radością powitałam starego przyjaciela.

Wystraszony Ben milczał i tulił się do mnie. To było jego pierwsze spotkanie z mieszkańcami tego księżyca. Zostałam ciepło przyjęta. Widziałam że Ewoki nie często miewają gości dlatego każdego  znajomego witają z taką serdecznością.

Mój syn przełamał się i postanowił zawrzeć z nimi bliższą znajomość. Rozbawił mnie widok chłopca ubranego w skórzany kaptur noszony przez tubylców. Był tego samego wzrostu co oni i czasem miałam problemy z rozpoznaniem go.

Drugiego dnia naszego pobytu zabrałam go na długi spacer. Byłam ciekawa co się stało z opuszczonym bunkrem który wysadziliśmy. Mały miał nadal na sobie kaptur a w ręku niósł dzidę otrzymaną w prezencie.

Ruiny pokryte były trawą. Las postanowił odzyskać to co zabrało mu Imperium. Pozostałości imperialnej placówki świeciły pustkami. Wszyskie ściany i sprzęty wyglądał na zniszczone. W ruinach dom znalazły przeróżne zwierzęta.

W pewnym momencie usłyszałam szum. Niebo przecinał lecący statek, należący do mojego męża. Ben też go rozpoznał i uradowany pobiegł na spotkanie ojcu.

Doszliśmy w chwili powitania Hana z mieszkańcami. Tym razem obyło się bez uczepiania się do nóg. Przyleciał po nas. Byłam potrzebna w stolicy. Tak bardzo nie chciałam wracać.

Odległa Galaktyka , czyli Dziobak tworzy  ❤Where stories live. Discover now