Obrońca . - Anidala .

255 22 16
                                    

Już od kilku minut krążyłam po lesie. Nie wiem co mnie podkusiło, że zachciało mi się tej podróży. Mogłam pojechać pociągiem ale nie wziełam samochód. Sama, w lesie i do tego bardzo daleko od domu. Robiło się ciemno. Trochę się bałam.

- Świetnie. - zamruczałam pod nosem.
Żeby w tych czasach nie mieć zasięgu. Zapewne nikt nie niemieszka w tej okolicy. Za drzewani coś się poruszyło. To nie było zwierze. Żadne z nich nie atakuje bez powodu i byłoby zbyt płochliwe.

Wróciłam do samochodu. Miałam ze sobą coś do jedzenia. Postanowiłam, że na zajutrz poszukam pomocy.
Założyłam bluzę i skulona na fotelu kierowcy czekałam na jakiś cud. I się doczekałam. Na leśnej drodze kogoś zobaczyłam. Grupkę dzieci.

- Czekajcie! - krzyczałam ale to było na nic.
Pewnie się mnie wystraszyły i uciekły.
- Chcę tylko pomocy. - usiadłam na przydrożnym kamieniu i ukryłam twarz w dłoniach. Usłyszałam szelest. Wystraszona wstałam. Rozejrzałam się do okoła. Na przeciw nie zobaczyłam parę złotych oczy. Nie należały do zwierzęcia tylko do człowieka.

Czekałam na niego. Mimo iż byłam wobec niego nie ufna czekałam. Szedł w moją stronę. Wysoki chłopak w ciemnych ubraniach. Kaptur zasłaniał mu twarz. Gdy był już blisko usłyszałam jego oddech.

Zlustrował mnie spojrzeniem złotych oczu.
- Potrzebujesz pomocy czy tu nocujesz? - jego głos był przyjemny, chociaż troszkę jakby zagłuszony i przerwywany przez głośne, systematyczne oddechy.
- Pomoc. Potrzebuję pomocy z samochodem.

Miał ze sobą plecak. Z największej kieszeni wystawała rurka znikająca pod jego ubraniem.
Poszliśmy do mojego samochodu.
Obejrzał go z każdej strony a na końcu zajrzał pod maskę.
- Może uda mi się to naprawić.
- A jeśli nie?
- To wymyślimy co innego. - wyciągnął ręce z kieszeni i zaczął szperać przy samochodzie.

Czekałam na to co powie. Patrzyłam na niego cały czas. Był niezwykły.
- Zawsze się tak gapisz na obcych?
- Nie. Wybacz. - spuściłam głowę.
- Nie masz za co przepraszać. Przywykłem do tego.
Gdy zrobiło się zbyt ciemno świeciłam mu latarką.

- Gotowe. - zamknął maskę - Sprawdź czy odpali.
Zrobiłam co kazał. Udało się. Mogłam jechać.
- Nie wiem jak ci dziękować.
- Nie musisz.
Staliśmy w milczeniu. Wpatrując się w siebie.
- Ja już będę się zbierać ale mogę cię podwieść.
- Chętnie tylko... - przerwał, gdy wśród drzew zobaczyliśmy światła.
- Kto to? - widziałam, że się spiął.
- Tuskeni.

Wyszli z lasu. Zaczeli coś pokrzykiwać.
- Zamknij się w samochodzie ja to załatwię. - prawie na siłę pchał mnie do auta.
- Kim oni są?
- Tutejszy gang. Nikt nie wie czemy ale czepiają się wszystkich i o wszystko.
Zatrzasnął mi drzwi przed twarzą a sam poszedł się z nimi spotkać.

Skuliłam się na fotelu kierowcy i obserwowałam zajście.
Chwilę z nimi rozmawiał. Jeden z nich zaczął go szarpać. Powalił go na ziemię i zaczął kopać.
- Zostaw go! - wybiegłam z auta.
Wszyscy się na mnie spojrzeli. Ich szef się zaśmiał. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę ze swojej głupoty.

Poszedł go mnie.
- Nie powinnaś się wtrącać. - złapał mnie za ramie - zajmijcie się tym - wskazał ruchem głowy na mój samochód.
Jego szajka zaczeła grzebać w środku i niszczyć.
- Zostawcie to! - zaczełam się wyrywać.
- Spokój! - ryknął na nie i rzucił mną na ziemię.

Upadając musiałam się nieźle poobijać. Bałam się wstać. Podniosłam tylko głowę i zobaczyłam go. Chłopak, który przyszedł mi z pomocą leżał obok. Poszarpany i pobity. Przysunełam się do niego.

Zabrali mu plecak i wyrzucili. Kaptur spadł mu z głowy. Zobaczyłam jego twarz. Na prawym oku miał podłużną bliznę. Usta i nos zakrywała dziwna czarna maska. Oddychał ciężko i drżał.
- Nic ci nie jest? - odgarnełam mu włosy z twarzy.
- Nie. - spojrzał na mnie - Spróbuj uciec.
- Nie zostawię cię.
- Poradzę sobię. - sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej broń.

Nie mogłam go zostawić lecz w jego oczach widziałam determinację. Chce mnie chronic samemu się z nimi zmierzając.
- Teraz. - powiedział chwiejnie wstają.
- Wrócę po ciebie. - nie patrząc za siebie ruszyłam.
Wbiegłam między drzewa. Słyszałam strzały. Nie zawróciłam. Zatrzymałam się. Nie słyszałam nic. Żadnych krzyków, strzałów. Nic. Zawróciłam.

Wybili szyby, urwali lusterka, zmiszczyli fotele, porysowali karoserię. On siedział oparty o przednie koło. Podbiegłam do niego.
- Uratowałeś mnie. - kucnełam przy nim.
- Nie ma za co. - zaśmiał się.
Uszkodzona maska leżała obok. Brał głębokie wdechy. Robił to powoli, jakby w obawie, że może mu się to nie udać. Miał rozciętą wargę i podbite oko. Ubranie było poszarpane.

- Muszę cię stąd zabrać. Tylko jak? - spojrzałam na swój samochód.
- Mieszkam niedaleko.
Pomogłam mu wstać i znaleść plecak. Utykał. Pomogłam mu iść. Zabraliśmy ze sobą też moje rzeczy. Czekała nas wędrówka przez las.

- Nie znam twojego imienia.
- Padmé.
Spojrzał na mnie złotymi oczami.
- Ślicznie.
Chyba się zarumieniłam.
- A ty?
- Anakin.

Odległa Galaktyka , czyli Dziobak tworzy  ❤Where stories live. Discover now