5.

923 81 2
                                    

Vagirio zmierzył wzrokiem miasteczko pogrążone we śnie. Mimowolnie warknął, marszcząc potężny pysk i obnażając kły. Nienawidził tej osady, od chwili, gdy właśnie tu jego ukochana wydała ostatnie tchnienie.
Wciągnął do płuc chłodne powietrze. Wstrzymał na chwilę oddech. W końcu powietrze i gęsty dym powoli umknął mu z nozdrzy.

Nagle napiął się, jak struna, gdy do jego czułych uszu dotarł cichutki płacz dziecka.
Rozłożył błoniaste skrzydła i zeskoczył z dachu starego, niedużego fortu, wybudowanego na obrzeżach miasteczka.

Liczył, że tym razem to był płacz jego maleństwa.

Szybował wysoko nad wioską, szukając wzrokiem domu, z którego dochodził płacz.
Nagle przeszedł go dreszcz.
Ucieszył się w duchu, bo znów wyczuwał obecność Astaroth.
W końcu w zasięgu jego czujnego wzroku pojawiło się słabe światło, tlące się w oknie małej chatki.
Zapikował w dół, będąc pewnym, że właśnie tam znajdowało się jego dziecię.
Kilka metrów nad ziemią, rozpostarł skrzydła, by znacznie zwolnić.
Bezszelestnie wylądował tuż przy domu.

Chata była jednopiętrowa. Wymagała porządnego remontu. Na dachu leżały stare, drewniane dachówki, przez które z pewnością deszcz dostawał się do środka podczas ulew. Jedno z nielicznych okien było pęknięte.
Drewniane ściany były w równie złym stanie, co dach.
Wystarczyłoby jedno nieco mocniejsze uderzenie, by wywarzyć drzwi.

Vagirio zajrzał do środka przez okno.
Dostrzegł Marisę. Właśnie krążyła po niewielkiej chacie, tuląc do siebie Astaroth. Chciała by niemowlę przestało płakać i w końcu zasnęło.

Vagirio cierpliwie czekał.
Kiedy Astaroth przestała łkać, Marisa zniknęła za burą firaną, osłaniającą przejście do maleńkiej sypialni.

Demon zasyczał, niczym wąż i po sekundzie zamiast kryć się w postaci olbrzymiego, latającego monstrum, pełzł po ziemi jako smolista żmija.

Wkradł się do środka przez drobną dziurę w ścianie.
Próbował ignorować specyficzny zapach starego drewna.
Jeden niezbyt duży pokój robił zarówno za salon, jak i kuchnię.
Może nie były to wymarzone warunki do życia, ale przynajmniej w domu było ciepło.

Demon skulił się w kącie, gdy nagle drzwi skrzypnęły.
W zasięgu jego wzroku znalazł się młody mężczyzna.
Wyglądał na wyczerpanego. Ledwo trzymał się na nogach.
Ściągnął brudną, przepoconą koszulę, odsłaniając wychudzone ciało i liczne blizny. Westchnął ciężko i odgarnął z twarzy dość długie, jasne włosy.
Podszedł do misy stojącej pod ścianą. Umył wpierw dłonie, następnie ochlapał twarz.
W końcu zbliżył się do stołu, na którym leżał pokrojony chleb i warzywa.
Wziął kromkę chleba i położył na niej pomidora, po czym zjadł tę skromną kanapkę. Po chwili ruszył w stronę sypialni.

- Jadłaś już, skarb...? - urwał, gdy odsunął firanę.

- Ciii - Marisa wyszła z pokoiku. - Dopiero ją uśpiłam.

- Wyjaśnisz mi co tu robi dziecko? - mruknął.

- Ktoś podrzucił ją do kościoła.

- To nie wyjaśnia, czemu jest u nas - Skrzyżował ręce na piersi.

- Zabrałam ją. Nie mogłam jej zostawić na pastwę losu - Spojrzała w brązowe ślepia męża. - Niech zostanie z nami.

- Że co? O nie - Pokręcił głową. - Nie ma mowy.

- Naveed... Ona nas potrzebuje.

- Ledwie wiążemy koniec z końcem. Nie damy rady wychować dziecka. I do tego mamy zajmować się obcym maleństwem? Nic o niej nie wiemy! Ani o jej rodzicach! Może to bękart jakiegoś pijaczyny i dziwki?

- Przestań! Jak możesz tak mówić?

- No co? Taka prawda. Odnieś ją do sierocińca. Tam się nią zajmą.

- Albo pozwolą, by umarła... Proszę, skarbie... Od dawna staramy się o dziecko. Bałeś się przygarnąć maleństwo z sierocińca, a teraz ta dziecina trafiła prosto do nas. To znak!

- Eh... Nie odpuścisz, prawda?

- Nie - Odsłoniła firanę. - Spójrz na nią. To takie urocze maleństwo. Prawdziwy aniołek.

Vagirio z trudem powstrzymał śmiech.

Naveed stał przez chwilę w milczeniu. Co rusz zerkał to na żonę, to na Astaroth. W końcu westchnął zrezygnowany.

- No dobrze... Niech zostanie...

- Naprawdę? - Marisa uśmiechnęła się szeroko.

Jej małżonek skinął głową.

- Ale nie oczekuj, że będę ją traktować, jak swoje dziecko - mruknął, ruszając do drzwi.

Po drodze wziął swoją koszulę i nałożył ją na siebie.

- Gdzie idziesz?

- Przejść się. Nie czekaj na mnie.

Demon zaklął w duchu, gdy mężczyzna wyszedł, a Marisa zaczęła się snuć po chacie.

Vagirio wykorzystując chwilę jej nieuwagi, cichutko wypełzł z kąta i przemknął do pokoiku, w którym spała jego córeczka.
Kiedy zniknął za firaną, przeistoczył się w człowieka i na palcach podszedł do łóżka.
Wlepił wzrok w niemowlę, które słodko drzemało, otulone kocem.
Zawahał się. Dopiero po chwili odważył się musnąć dłonią pulchny policzek Astaroth.
Nagle coś chwyciło go za serce, gdy kątem oka dostrzegł długie, śnieżne  pióro leżące na ubitej poduszce, ułożonej tuż nad głową dziewczynki.
Starał się nie patrzeć na jedyne co pozostało po matce jego dziecka.

Znów spojrzał na  Astaroth.
Już miał chwycić córeczkę, gdy nagle ogarnęło go uczucie, że nie powinien tego robić.

Zerknął na swoją dłoń. Paznokcie w jednej chwili stały się ostre, a skóra czarna, wręcz spalona.
Westchnął zrezygnowany, odwracając wzrok.
Obiecał strzec Astaroth, lecz wiedział, że małej będzie lepiej wśród ludzi. On był krwiożerczym demonem, na którego czyhały nie tylko inne stwory z piekła rodem, lecz także anioły. Jego córka nie byłaby przy nim bezpieczna.

Bezszelestnie cofnął się do firany.
Jeszcze raz zerknął na śpiącą Astaroth.
Walczył ze sobą. Z jednej strony coś kazało mu zabrać swoje dziecko, lecz z drugiej wiedział, że mógłby nie dać sobie rady.
Nie rozumiał co się z nim dzieje. Dotychczas tylko Nadele potrafiła obudzić w nim uczucia.

W końcu pokręcił głową, biorąc się w garść.
Jeśli chciał przeżyć, to musiał znów stać się bezlitosną bestią.
Zmienił się w węża i umknął z pokoiku.
Zdołał się niezauważenie wydostać z chaty.
Spokojnie pełzł przed siebie, powoli oddalając się od domu, w którym znajdowała się Astaroth.
Walczył ze sobą, by nie zawrócić.
Zwinął się w kłębek i odruchowo zasyczał, gdy po nocnym niebie przemknął jakiś cień.
Vagirio mierzył nieufnym spojrzeniem ciemności. Na szczęście nikt, ani nic go nie przyuważyło.
Znów przybrał postać latającego potwora. Poderwał się do lotu, choć nie było to łatwe, przez rozpłataną, cienką skórę jednej z kończyn.
Odleciał, by powrócić do dawnego, godnego pożałowania życia.

Dwa ObliczaWhere stories live. Discover now