1.

1.3K 110 41
                                    

Z pleców spłoszonej kobiety wyłoniły się olbrzymie, śnieżne skrzydła.
Osłoniła nimi siebie i noworodka.
Nastroszyła pióra, chcąc dodać sobie grozy, choć wiedziała, że nie na wiele jej się to zda.
Nie miała sił, by wznieść się w powietrze, a walczyć tym bardziej. Do tego ona była o wiele słabszą istotą. Nie miała szans mierzyć się w pojedynku z poczwarą, która była dosłownie stworzona do walki i polowań.
Ale dla swojego dziecka była gotowa zaryzykować.

Uspokoiła się trochę, gdy dostrzegła, że demon, nie szykuje się do ataku.
Przyjrzała mu się dokładnie.
Stała przed mężczyzną, którego skóra mieniła się, niczym rozżażone do granic możliwości węgle.
Każda kropla deszczu sycząc cicho, natychmiast parowała, gdy spadła na jego gorące ciało.
Z głowy wyrastała mu para czarnych, długich, grubych rogów.
Świecące, zupełnie białe oczy wlepiły się w przemoczoną kobietę.
Wyciągnął rękę w jej stronę. Jego rozpalona skóra powoli przygasła, stając się niemal zupełnie czarna. Zaczęła przypominać dogasające ognisko.
Delikatnie musnął zwęgloną dłonią policzek uciekającej, odklelając mokry kosmyk włosów od jej skóry. Po chwili skupił białe ślepia na śpiącym dziecku, które do siebie tuliła.

Nagle poderwał głowę, gdy zabrzmiał mrożący krew w żyłach ryk, przypominający wrzask nieszczęśnika obdzieranego ze skóry. Zaczął szukać wzrokiem źródła tego potwornego dźwięku.
Jego skóra znów się rozpaliła, a duże spiczaste uszy odchyliły się w tył.

- Uciekaj - rzekł upiornie niskim głosem.

- A co z tobą? - Niewiasta nerwowo obejrzała się za siebie, po czym znów skupiła się na nim.

- Nie myśl o mnie. Ratuj naszą córkę.

Ze łzami w oczach minęła go. Wiedziała, że mogą już się nigdy nie zobaczyć. Nawet gdyby oboje przeżyli.
Cofnęła się. Stanęła na palcach i złączyła ich wargi. Ignorowała fakt, że jego gorąca skóra pali jej usta. Chciała się z nim pożegnać. Ten ostatni raz go pocałować.

- Uciekaj, najdroższa - Przerwał czułości, słysząc, że niebezpieczeństwo jest coraz bliżej. - Cokolwiek by się działo, nie oglądaj się za siebie.

Choć nie miała już sił i chciała z nim pozostać, rzuciła się do ucieczki. Dla nich być może nie ma już ratunku, ale ich dziecko miało szansę przeżyć.

Nie miała odwagi się obejrzeć, gdy dotarły do niej zwierzęce ryki i odgłosy walki.
Odruchowo zacisnęła zęby, gdy zabrzmiał przeraźliwy pisk. Wiedziała, że jej ukochany miał kłopoty. Być może ta walka była dla niego przegrana...
Jednak nie mogła wrócić, by mu pomóc.
Musiała ocalić swoje maleństwo.

Odetchnęła z ulgą, gdy w zasięgu jej wzroku pojawił się kościół. Mimowolnie krzyknęła, kiedy piorun uderzył w wysoką wierzę świątyni. Warknęła cicho, zła na siebie. Jej wrzask wyrwał ze snu niemowlę, co wywołało płacz.

Kobieta nie tracąc więcej czasu, podbiegła do budynku i delikatnie położyła córeczkę na zimnych, kamiennych schodach.
Uderzyła w masywne drzwi najmocniej, jak potrafiła, po czym znów spojrzała na maleństwo, które otulone zakrawionymi szmatkami, płakało z przerażenia i zimna.
Łzy wartkim strumieniem spływały kobiecie po policzkach. Nie chciała porzucać swojej córeczki, ale nie mogła zrobić inaczej. Nie miała już sił, a jej oprawcy byli tuż za nią.
Wyrwała ze skrzydła jedno ze swoich śnieżnych piór i wsunęła maluszkowi do ręki.

- Żegnaj, Astaroth - szepnęła, po czym delikatnie cmoknęła dziewczynkę w główkę.

Znów uderzyła pięścią w drzwi świątyni, po czym rzuciła się do ucieczki.
Umknęła w ciemności i z bezpiecznej odległości obserwowała kościół.
Po chwili wrota się otworzyły i wyjrzał zza nich starzec. Spojrzał zdumiony na maleństwo leżące pod drzwiami kościoła. Rozejrzał się, a w końcu niepewnie podniósł Astaroth.
Znów zmierzył wzrokiem okolicę, szukając kogokolwiek.  Lecz przez mrok i ścianę deszczu nie był w stanie dostrzec kobiety, czającej się nieopodal.

- Jest tu kto?! - zawołał.

Odpowiedziała mu cisza, przerywana jedynie przez szum deszczu.
W końcu cofnął się w głąb kościoła i zatrzasnął drzwi.

Matka maleństwa zalała się łzami. Była załamana tym, że musiała porzucić swoje dziecko. Serce jej pękało, bo jej kruszynka trafiła w ręce kogoś obcego. Ale nie miała innego wyjścia... To co ją ścigało nie mogło przekroczyć progu świątyni.
Przynajmniej Astaroth była bezpieczna.

Choć nie było jej łatwo, w końcu oderwała wzrok od kościoła i znów zaczęła uciekać.

Serce zamarło jej na sekundę, gdy zabrzmiało wycie wilka.
Przyspieszyła na ile była w stanie. Po drodze dostrzegła szklaną butelkę, leżącą na chodniku. Podniosła ją, po czym zdyszana podbiegła do jednego z domów. Uderzyła naczyniem o mur, rozbijając je w drobny mak.
Chwyciła jeden z fragmentów szkła. Zacisnęła zęby, po czym powoli rozcięła dłoń. Srebrzysta posoka wpłynęła jej z rany. Ignorując ból, szybko przyłożyła zranioną rękę do ściany.
Powoli przesunęła dłoń po murze, pozostawiając srebrną smugę. W końcu oderwała rękę od muru i spojrzała na rysę, która powoli się zasklepiła. Zignorowała fakt, że pozostał ślad. Nie przejęła się skazą. Drobna blizna była jej najmniejszym zmartwieniem.

Znów zaczęła uciekać, licząc, że woń jej krwi odwróci uwagę ściągających ją stworzeń.

Kiedy zacznie oddaliła się od kościoła, w którym zostawiła swoje maleństwo, umknęła w boczną uliczkę.
Musiała odsapnąć. Choć chwilę.

- Nadele - usłyszała warknięcie.

Przerażona obróciła się i spojrzała prosto w zielone ślepia.

Dwa ObliczaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz