107.

301 23 7
                                    

Astaroth westchnęła ciężko, wciąż myśląc o nieprzyjemnej rozmowie z Rimmonem. Nie oglądała się za siebie. Walczyła ze sobą, aby nie zawrócić i nie dogonić mieszańca. Co rusz zerkała na swoją rękę, na której niezwykłe znamię  po prostu zgasło. Przypominało blade przebarwienie, które niemal znikało na tle jej i tak kredowej cery. Uniosła wzrok, tracąc zainteresowanie wygasającym znamieniem Vincu. Zatrzymała się nagle, dostrzegając stos kamieni i ziemi. Przeszły ją nieprzyjemne ciarki, gdy zbliżyła się do miejsca spoczynku Dagona. Przykucnęła, a następnie położyła dłoń, na jednej ze skał.

- Żegnaj, przyjacielu - szepnęła, po czym wyprostowała się i ruszyła dalej.

Po dłuższej chwili dotarła do starego buku, pod którym zostawiła przygotowane do podróży rzeczy. Z dużego worka wyciągnęła długą, prostą, czarną sukienkę, którą przed laty kupiła. Tym razem wyglądała inaczej. Astaroth wycięła dużą dziurę na plecach, by móc swobodnie korzystać ze skrzydeł. Ściągnęła przepoconą i brudną od ziemi bluzkę, a następnie dopasowane spodnie, które uznała za najlepsze do walki z Talashem. Starała się nie myśleć o bladych bliznach na plecach i żebrach, których się nabawiła przez lata pojedynków z demonami. Szybko zakryła większość ze starych, zagojonych już szram, nakładając sukienkę. Następnie sięgnęła do włosów. Rozpuściła ciasnego warkocza, by móc spokojnie rozczesać swe mroczne, czarne kosmyki. Powoli, nie spiesząc się, rozplątywała kołtuny i wygrzebywała kawałki liści oraz drobne gałązki. Dokładnie rozczesała grzebieniem ostatnie z zaplątanych włosów, po czym związała je wstążką w niedbałego koka. Wrzucając do worka grzebień i ubrania, które miała zamiar wyprać przy najbliższej, nadarzającej się okazji, na poduszce, dostrzegła pióra, które wcześniej nosiła wlepione we włosy. Zawahała się. Wyciągnęła rękę w stronę brązowej lotki, o białych i czarnych przebarwieniach. Jednak ostatecznie jej nie podniosła. Zdmuchnęła ją, po czym rzuciła swój bagaż, obok posłania, między potężnymi korzeniami. Sapnęła ciężko, opadając na poduszkę. Przez chwilę patrzyła na worek, w którym upchnęła swoje rzeczy. Po chwili spojrzała na swoją rękę i znów zerknęła na znamię, jakby chciała się upewnić, że jeszcze tam jest. Jednak patrząc na bladą plamę, jaka pozostała, nie czuła ulgi. Nie czuła bólu, gniewu, ani smutku. Nie czuła nic. Była pusta. 
W końcu zamknęła oczy i wtuliła twarz w poduszkę, chcąc choć chwilę odpocząć, przed odlotem. Wzięła głęboki wdech i dopiero wtedy poczuła ukłucie żalu i złości za razem, gdy do jej nozdrzy dotarł słaby już zapach mieszańca. Słaba woń siarki, wymieszana z lekką nutą akacji, lasu i jakiegoś charakterystycznego zapachu, którego nie umiała opisać. To była po prostu niepowtarzalna woń, zdradzająca jego ludzką naturę. Zacisnęła dłoń na poduszce, gdy znów uderzyło ją to potworne uczucie, rozsadzała ją gorycz. Oszukali ją. Wszyscy. Wszyscy, których kochała i którym ufała. A teraz ich traciła... Znów czuła się samotna...

Nie wiedziała kiedy zasnęła, ani jak długo spała. Kiedy otworzyła oczy, była pewna, że minęło ledwie kilka minut, odkąd pozwoliła powiekom opaść. W rzeczywistości minęły co najmniej dwie godziny. W lesie było już zupełnie ciemno i cicho. Nie śpiewały ptaki. Nie słyszała pisków nietoperzy i łopotu ich skrzydeł. Nie słyszała nic poza własnym oddechem.
Zadrżała lekko, czując dość nieprzyjemny chłód, gdy wiatr mocniej zakołysał drzewami. Mroczne niebo nagle, na ułamek sekundy rozświetliła błyskawica, a po chwili zabrzmiał grzmot. Szybko zrozumiała dlaczego w lesie było tak cicho. Zbliżała się burza. Lecz nie przejęła się tym zbytnio. Jedynie otuliła się starym kocem, gotowa znów zasnąć, gdy kolejny błysk, omal nie przyprawił ją o zawał. A raczej to, co pozwolił jej dostrzec. Serce podeszło jej do gardła, gdy w zaroślach zauważyła sylwetkę pół wilka, pół człowieka. Poderwała się z miejsca i chwyciła łuk, który wisiał tuż nad jej głową, na ułamanej gałęzi. Szybko wyrwała z kołczanu jedną ze strzał, niedbale rozsypując pozostałe wokół siebie. Wlepiła spojrzenie w wilkopodobnego stwora, który zaczął człapać w jej kierunku. Oddychała płytko i niespokojnie. Bała się, choć widziała jedynie wilka. Wielkiego, o czarnej oszpeconej przez blizny sierści i potwornych, czerwonych oczach. W pamięci miała dzień, gdy stanęła z tym potworem pierwszy raz, twarzą w twarz. Dostrzegła tu okrutny żart losu. Znów była sama i mierzyła z łuku do potwora, który wzbudzał w niej lęk. Lecz tym razem nie stała przed nim jako przerażona nastolatka, nie mająca pojęcia z czym ma do czynienia.
Szybko omiotła wzrokiem okolicę i gdy zdała sobie sprawę, że intruz tym razem jest sam, poczuła dziwny spokój i nagły przypływ odwagi. Jej oddech stał się spokojniejszy. Zmarszczyła twarz, wyszczerzając przy tym ostre zęby i kładąc uszy. 

Dwa ObliczaWhere stories live. Discover now