89.

234 25 38
                                    

Kolejny zachód zawitał nad Melmore. Ostatnie promienie słońca i mroczne cienie, rzucane przez resztki ścian, po raz kolejny wspólnie ogarnęły porzucone miasto. Wyglądało przez to jeszcze upiorniej niż za dnia. Dodatkowo ruiny otulała nienaturalna wręcz cisza. Szum morza zdawał się ucichnąć, podobnie jak cały las. Nie było słychać leśnych stworzeń, ani szelestu bujanych przez wiatr drzew. Wszystko zdawało się być martwe, jak Melmore. 
Nagle ciszę przerwał głośny łopot skrzydeł. Astaroth przemknęła nad domami, po czym zniżyła lot jeszcze bardziej, by następnie wlecieć między drzewa. Nie szczędziła mięśni, nad którymi coraz lepiej panowała. Leciała tak szybko, że ledwo widziała stojące jej na drodze drzewa. Szybko i zwinnie zmieniała kierunki, cudem unikając zderzenia z którymś z pni. Po chwili musiała też rozbić uniki, to w górę, to w dół. To nie był przypadek, że tędy leciała. Wybrała z Rimmonem tą ścieżkę i przerobili na tor przeszkód. Po każdym udanym przelocie, Rimmone coś zmieniał, bądź nastawiał na nią pułapki. To był kolejny dzień i kolejna lekcja. Uczyła się nie tylko latać, ale ćwiczyła także refleks, spostrzegawczość oraz... walkę. 
Zrobiła szybki unik, gdy w jej stronę poleciały strzały. Jedna z nich drasnęła ją w łydkę, lecz nie przejęła się tym drobnym skaleczeniem. Jak Rimmone ją uczył, zignorowała ból, skupiając się przy tym na przeszkodzie, jaką było duże, grube drzewo, zrośnięte z kilkoma mniejszymi. Astaroth machnęła skrzydłami, nieco zwiększając wysokość, po czym mocno przycisnęła je do siebie, licząc, że uda się jej przelecieć przez wąską dziurę, między rozdwajającym się pniem.
Udało jej się pokonać przeszkodę, jedynie lekko się ocierając o szorstką korę. Uśmiechnęła się szeroko, gdy bez problemu pokonała wykonaną z ostrych cierni pułapkę.
Dumna z siebie, przebiła się przez korony drzew, by następnie wylecieć wysoko nad las. Zrobiła szybką beczkę, po czym wyrównała lot i zaczęła spokojnie szybować. Wytężyła wzrok w poszukiwaniu burej szmaty, która była jej celem. Po chwili ją wypatrzyła. Złożyła skrzydła, pikując w dół. Nabrała prędkości, by w końcu tnąc powietrze, jak strzała znów wlecieć między drzewa, szykując się do chwycenia przywiązanego do gałęzi materiału. Nagle usłyszała głośny pisk. Odruchowo zrobiła unik, wymykając się z chwytu silnych łap Rimmone'a. Jednak nie ukończyła zadania. Zahaczyła o coś skrzydłem, przez co runęła na ziemię. Twardo zaryła o grunt, zatrzymując się dopiero po chwili. Obolała, powoli usiadła, po czym spojrzała na zdarte dłonie.

- Nieźle ci szło, kruszyno - Rimmone zaśmiał się, lądując tuż przy niej.

- Ta... Dopóki mnie nie staranowałeś...

- Nie staranowałem cię. Przecież nie trafiłem - uśmiechnął się niewinnie - Po za tym ostrzegłem cię. Następnym razem po prostu w ciebie wlecę. Dobra?

- Wiesz co? Mam dość na dziś.

- Ale dziś to było dopiero drugie podejście.

- Najpierw zrzuciłeś na mnie sieć, a teraz omal mnie nie staranowałeś. Jeszcze ci mało?

- Wolisz wrócić do treningów z Vagirio?

- Nie wiem co gorsze. Walki z ojcem, czy latanie z tobą - warknęła - Obie opcje są cholernie bolesne!

Syknęła ze złości, gdy jej ogon znów wbrew jej woli zahaczył się o jej ramię. Mimo, że mięśnie były już zdolne do swobodnego ruchu, to nie panowała nad nimi. Więc jej ogon poruszał się w dowolnych kierunkach, bez żadnej kontroli.

- Cholera - mruknęła, strącając go z ręki - Nie dość, że nad tym nie panuję, to jeszcze ciągle swędzą mnie uszy!

- Widzę, że masz dziś kiepski humorek. Dobrze, że nie musisz się zmagać z comiesięcznym krwawieniem, jak ludzie, bo wtedy to chyba bałbym się ci wejść w drogę.

Dwa ObliczaWhere stories live. Discover now