111.

373 21 16
                                    

Krzyk Rimmone'a rozniósł się echem po okolicy, gdy Tropiciel rzucił się na niego, wpychając go w przepaść. Miał wrażenie, że spadają wieczność. Siłował się ze szczękami upartego i do tego wyjątkowo wściekłego myśliwego, odliczając długie sekundy, nim w końcu wpadli w gęste korony drzew. Dziękował w duchu drzewom, że zdołały oderwać od niego rozwścieczonego demona i za razem je wyklinał z pomocą wszystkich znanych mu przekleństw, gdy potwornie ostre ciernie rozrywały mu skórę. Gałęzie trzaskały głośno pod ich ciężarem, nieco odwlekając ich nieuchronne spotkanie z twardą ziemią. Rimmone jęknął głośno z bólu, po zderzeniu jego pleców z grubą gałęzią, która o dziwo nie uległa pod jego ciężarem. Osunął się z niej i znów runął w dół, a następnie grzmotnął o ubity grunt. Zapierało mu dech w piersi, a ręce i twarz go piekły od zacięć, zrobionych przez ostre kolce drzewnych koron, przez które właśnie się przedarł.

- Wstawaj - stanowczy głos Ivo zabrzmiał mu w obolałej głowie - To jeszcze nie koniec. 

Rimmone niechętnie i ociężale uniósł się do siadu. Sapnął, czując ucisk w piersi. Miał wrażenie, że ktoś bezlitośnie go chwycił i teraz, swą potężną łapą, powoli miażdżył mu żebra i skrywane pod nimi trzewia. Po chwili jego twarz ogarnęła nieprzyjemna wilgoć i ciepło. Uniósł drżącą dłoń i sięgnął do zalanego krwią policzka. Próbował też nie myśleć o głębokich śladach na piersi, po ostrych pazurach Tropiciela.
Upiorny ryk sprowadził go na ziemię i uświadomił mu, że to nie pora na użalanie się nad sobą. Poderwał się z miejsca, dostrzegając demona, powoli schodzącego po pniu, głową pionowo w dół. Myśliwy nie miał nawet draśnięcia. Patrzył upiornymi ślepiami wprost na chłopaka, szczerząc kły i śliniąc się paskudnie. 

- Dlaczego tak się zawziął? - Rimmone zaczął się powoli cofać, nie tracąc Myśliwego z oczu. - Nie chcę z nim walczyć.

- Wtargnąłeś do ich świętego miejsca. Spójrz na to z jego strony. Mieszaniec plugawiący ich największą świętość. Ktoś o skażonej ludzkimi genami krwi, kroczący wśród szanowanych, poległych Myśliwych. Cóż za zniewaga. Na jego miejscu też bym się wściekł.

- Wtargnąłem!? - obruszył się - To ty nas tam zawlokłeś! Więc to twoja wina!

Tropiciel zatrzymał się na chwilę, zdezorientowany faktem, że Rimmone krzyczy na samego siebie. Rozejrzał się, próbując dostrzec coś, co być może przeoczył. Lecz nikogo nie dostrzegł. Znów skupił się na mieszańcu i ruszył w jego stronę, już nie przejmując się faktem, że być może jest niespełna rozumu.

- Na twoim miejscu nie bawiłbym się teraz na roztrząsanie, czyja to wina, a skupiłbym się raczej na Myśliwym, który chce cię zabić.

- Tu niechętnie przyznam ci rację.

Tropiciel rzucił mu się do gardła, chcąc wyrwać mu krtań, lecz Rimmone był szybszy. Uskoczył w tył, po czym uderzył pięścią w paszczę demona. Dłoń zabolała go potwornie, lecz widok piszczącego z bólu Myśliwego i zakrwawiony ząb, leżący na ziemi, był wystarczającym dowodem że było warto. Lecz jednego nie był pewien. Czy dokonał tego sam, czy może jednak Ivo mu trochę pomógł. 
Tropiciel szybko otrząsnął się z szoku. Zamiast zdumienia i lekkiego lęku, w ślepiach zapłonął mu gniew.  Zasyczał groźnie, przesuwając językiem po krwawiącym dziąśle, po czym z rykiem rzucił się na Rimmone'a.

Tymczasem Astaroth powoli otworzyła oczy. Skołowana patrzyła przez chwilę na mroczny, nierówny, kamienny sufit. Jej głowę atakował tępy ból. Najchętniej z powrotem zamknęłaby oczy i znów by zasnęła, ale... Nagle dotarło do niej co się stało, nim straciła przytomność. Nie wiedziała gdzie była, jak długo była nieprzytomna, ani co się z nią działo, gdy straciła świadomość. Zignorowała wygodne, miękkie łóżko i przyjemną ciszę. Poderwała się z miejsca, myśląc tylko o ucieczce. Nogi się pod nią ugięły, jak tylko wstała. Runęła na gładką, kamienną podłogę, cudem ratując się rękami, przed uderzeniem twarzą o ziemię. Zamarła, dostrzegając swoje dłonie. Spojrzała przerażona na zwęgloną skórę, sięgającą jej do łokci. Widziała już gdzieś coś takiego. Uniosła wzrok i zamarła, gdy dostrzegła lustro, a raczej swoje odbicie w nim. Jej skóra zdawała się płonąć i miała puste, białe oczy, jak Vagirio w swych demonicznych formach. Odruchowo dotknęła swojej twarzy, jakby chciała się upewnić, że odbicie zrobi to samo i rzeczywiście widzi w zwierciadle siebie. Niestety ku jej przerażeniu to było jej odbicie. Gdy spojrzała na swoje skrzydła była bliska płaczu. Jednak wiedziała, że to nie był czas na rozpacz. Powoli wstała i chwiejnym krokiem ruszyła do oszklonej ściany. Otworzyła okno i wyszła na długi balkon. Niezgrabnie wdrapała się na kamienną barierkę i spojrzała w dół. Była potwornie wysoko, gdyby upadła, to z pewnością by tego nie przeżyła. Uniosła wzrok i spojrzała na krwiste niebo, a następnie na czarne miasto i ciemny las ciągnący się daleko zanim. Już wiedziała gdzie jest. Znała ten widok i ten gorąc ze wspomnień ojca.  Była w Piekle i w dodatku w pałacu, dawnym domu Vagirio i jego rodziny. Nie wiedziała co teraz powinna zrobić. Miała zamiar uciec z zamku, lecz nie wiedziała co dalej. Gdzie powinna się udać? Gdzie może się skryć? Jak uciec z Piekła? 
Lecz teraz najważniejsze było uciec z domu jej brata. Powoli rozłożyła skrzydła i szybko tego pożałowała. Potworny ból sprawił, że zaparło jej dech. Zgięła się w pół, omal nie spadając z barierki. Obolała powoli zeszła z powrotem na balkon i pozwoliła sobie, osunąć się na ziemię. Łzy ciekły jej po twarzy, choć twardo zaciskała zęby, próbując nie myśleć o bólu katującym jej plecy. Miała wrażenie, jakby ktoś powoli wyrywał jej skrzydło. Nie mogła go rozprostować nawet do połowy. W końcu zebrała się w sobie. Wstała i powoli wróciła do środka. Dopiero wtedy rozejrzała się po pomieszczeniu. Komnata była dość mała, ale przytulna. Teraz stała naprzeciwko ciężkich drzwi. Po jej prawej stronie, pod ścianą stało duże łóżko, z którego wyskoczyła jak poparzona. Było masywne i kamienne, ale spoczywał na nim miękki materac i pościel, otulone krwistym jedwabiem. Po obu stronach stały ciężkie szafki, na których płonęły świeczniki, dając odrobinę światła. Tuż obok stała spora szafa. Na przeciwko łóżka znajdował się zgaszony kominek, a po jego lewej stronie, bliżej okna stała toaletka, z ciemnego drewna, z kolejnym lustrem i podsuniętym krzesłem, obitym czerwoną tkaniną. Na prawo od kominka stało zwierciadło, w którym Astaroth się widziała. To było  większe, sięgało do podłogi, tak aby mogła spojrzeć na siebie w całości. Ściany były z czarnego kamienia i wyglądały na nierówne, jakby zostały wykute, a nie zbudowane z kamiennych bloków. Podłoga również była ze skały, lecz ona była równa, gładka i dokładnie wypolerowana. Na środku pokoju leżało duże, ciemne futro. Komnata była ciemna i panował w niej półmrok, choć świeczniki na szafkach przy łóżku i potężne kandelabry stojące przy szklanej ścianie, oraz przy większym lustrze, były zapalone. Mimo to, Astaroth poczuła dziwny spokój. Pomimo ciemności i dość surowego wyglądu mebli, wszystko zdawało się być dziwnie przytulne. 
Astaroth jeszcze raz zmierzyła wzrokiem pokój, po czym ruszyła w stronę drzwi. Wiedziała, że nie może od tak sobie ich otworzyć i wyjść. Spodziewała się, że ktoś jej pilnuje. Chociaż... Teoretycznie mogła wyskoczyć przez okno. Gdyby nie obolałe skrzydło z pewnością by to zrobiła. Dlaczego zatem nikogo nie było z nią w tym pokoju? Może więc, pod drzwiami również nikt nie stał? Nie... To by było za proste.
Mimo to, Astaroth postanowiła zaryzykować. Ruszyła w stronę drzwi i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że podłoga jest śliska. Dziękowała w duchu temu, kto położył to futro na podłodze. Mijając większe lustro, zatrzymała się na chwilę. Była brudna od błota, a jej ubranie było podarte, zdradzając gdzie powinna mieć głębokie rany. Nie dziwił jej ich brak. Wiedziała, że jej ciało dobrze się regenerowało. Jednak wciąż nie mogła uwierzyć w to co widzi. Odruchowo przyłożyła dłoń do zwierciadła. Lecz znów niestety to była prawda. Płonąca skóra, puste oczy, potworny wygląd jej skrzydeł... To wszystko było rzeczywistością, a nie tylko kolejnym koszmarem. Warknęła pod nosem, kładąc uszy. Co się z nią stało? Dlaczego tak wyglądała? Kto jej to zrobił? Chciała znać odpowiedź na te pytania, ale to nie było najważniejsze. Musiała się stąd wydostać. Odsunęła się od lustra i już miała ruszyć do drzwi, gdy te nagle się otworzyły i do środka szybko wślizgnęła się drobna kobieta, o krótkich, nastroszonych, czarno-czerwonych włosach. Zamknęła za sobą drzwi i zamarła, gdy obróciwszy się, dostrzegła Astaroth. Zdążyła jedynie nabrać gwałtownie powietrza, gdy nagle rząd ostrych piór poleciał w jej stronę i z hukiem wbił się w drzwi tuż przy niej. Kobieta skuliła się, mocniej przyciskając do siebie czarny materiał, który przyniosła. Odruchowo zamknęła oczy, kładąc uszy ze strachu. Dopiero jęk boleści Astaroth sprawił, że odważyła się otworzyć oczy. Przerażona spojrzała wpierw na pióro, które wbiło się tuż przy jej twarzy, a następnie na Astaroth, która zgięła się w pół z bólu. Mimo to, dziewczyna ściskała w dłoni jeszcze jedno pióro, którego w razie potrzeby miała zamiar użyć, jak noża. Astaroth zmarszczyła gniewnie twarz, mierząc wzrokiem kobietę, która ją zaskoczyła wtargnięciem do komnaty. Szybko dostrzegła w jej wyglądzie cechy charakterystyczne dla Krzykaczy, przez co skrzywiła się jeszcze groźnej.
Kobieta uniosła jedną rękę, w obronnym geście, jednak nim zdążyła cokolwiek rzec, Astaroth skoczyła w jej stronę i przygwoździła ją do drzwi. Ręka dziewczyny z ostrym piórem zamarła tuż przy jej szyi. Neberius uczył ją, że w pojedynku z Krzykaczem, pierwsze co należy zrobić, to rozciąć mu struny głowowe i to właśnie miała zamiar zrobić, gdyby kobieta spróbowała ją zaatakować.

Dwa ObliczaWhere stories live. Discover now