95.

264 26 7
                                    

Nim zrobiło się zupełnie ciemno, Astaroth i Rimmone przylecieli do sporego miasteczka, oddalonego od Melmore o jakieś dwa dni marszu. Lot zajął im parę chwil. Wylądowali w bezpiecznej odległości, od pierwszych zabudowań, by nie narazić się na wykrycie. Skryli skrzydła pod skórą, a Astaroth po raz pierwszy od dawna powróciła do swojej ludzkiej formy. Rimmone przyglądał się jej przez chwilę. Patrzył jak rogi, kolce i ogon powoli znikają. Uszy znów stały się małe i zaokrąglone, tracąc zdolność ruchu. Jej mroczne włosy zmieniły kolor na srebrny. Tak tęsknił za widokiem jej delikatnego lica, otulonego przez jasne włosy, o tej niezwykłej barwie. Znów wyglądała tak niewinnie.

- Co? - spytała, widząc, że się jej przygląda.

- Nic, nic - uśmiechnął się, wyciągając rękę w jej stronę - Idziemy?

- Oczywiście - wzięła go pod ramię, po czym ruszyli w stronę budynków.

Astaroth co jakiś czas nalegała, aby wybrali się do miasta. Czasem pragnęła choć na chwilę oderwać się od lasu i demonicznego życia. Chciała znów poczuć, jak to jest zachowywać się jak zwykły człowiek. Choć wiedziała, że nie jest jedną z nich, a jej życie już nigdy nie będzie takie spokojne i zwyczajne.
Nie spiesząc się minęli kilka przecznic, aż dotarli na targ. Kupcy powoli zabierali swoje towary i zasłaniali kramy, bądź zamykali otaczające rynek sklepy. Podeszli do jednego ze straganów, ustawionego na środku placu. Jego właścicielem był zaskakująco ciepły i roześmiany mężczyzna, handlujący świeżymi owocami. Jednak był nie tylko kupcem. Był Widzącym.

- Astaroth! Rimmone! - uśmiechnął się szeroko, wyrzucając ręce górę, a następnie na boki, jakby chciał ich uścisnąć, mimo dzielącego ich stołu - Jak dobrze was widzieć. 

Mężczyzna miał nieco ciemniejszą karnację i był dość tęgi. Włosy miał ciemne, naznaczone przez pojedyncze, siwe pasma. Pulchne wargi, otaczała długa, gęsta broda. Oczy piwne, roześmiane witały przyjacielsko każdego klienta. Ubrany był w lekką, ciemnozieloną szatę, obszywaną żółtą nicią.
Astaroth uśmiechnęła się nieco, ciesząc się ze spotkania. No i jak zwykle nieco bawił ją jego dość dziwny, jak na jej gust, akcent. Mężczyzna z pewnością nie był stąd. A zdradzał to sposób kładzenia nacisku na samogłoski. Momentami brzmiał przez to komicznie.

- Ciebie też miło widzieć, Marco - rzekła szczerze i ciepło.

- Tak dawno się nie pokazywaliście - wyszedł zza straganu, po czym wyciągnął duże, spracowane ręce w stronę dziewczyny - Już myślałem, że coś was dopadło.

- Jak widzisz, jesteśmy cali. Po prostu... Wiesz, że mój ojciec nie lubi naszych wizyt tutaj - odwzajemniła uśmiech, podając mu dłonie - Ale staramy się przychodzić tak często, jak tylko się da.

W rzeczywistości odwiedzali miasto bardzo rzadko i nie mieli zamiaru tego zmieniać. Nie tylko ze względu na niechęć Vagirio do ludzi. Osada znajdowała się niebezpiecznie daleko od Melmore. Byli daleko od swojego terytorium i w każdej chwili mogli się natknąć na wrogiego im demona, bądź co gorsza doprowadzić go do Marco. A mężczyzna może i był we wszystko wtajemniczony, ale i tak nie miał szans w starciu z demonem.

- Macie szczęście - obrócił się w stronę kramu.

Podniósł ciemnoczerwony obrus, po czym wyciągnął spod stołu worek z odłożonymi owocami.

- Powybierałem te lepsze dla siebie, ale skoro jesteście, to proszę - podał worek Rimmone'owi.

- Dziękujemy - odparła Astaroth - Co możemy dać ci w zamian?

- Nic! Kochana, wystarczy nóż, który mi dałaś ostatnim razem - podniósł z dużej deski ostrze zrobione z jej pióra - Myślę, że gdybym się dobrze zamachnął, to przebiłbym nawet swój stragan. Ha, ha! 

Dwa ObliczaWhere stories live. Discover now