Orli kafel

1.3K 97 6
                                    

   Tiana leżała w błocie, a Stworek uśmiechał się pod swoim długim, zakrzywionym nosem.

   Remus powiedział jej pod koniec wigilii, że w pierwszy dzień świąt powinna pojechać do Venus, skoro ją zaprosili. Zapewnił brunetkę, że dobrze się czuje, nawet jeśli ślizgonka wiedziała, że nie do końca mówi prawdę i osobiście spakował jej kufer aż do końca roku szkolnego.

   Teraz leżała w błocie pomiędzy grudami pozlepianego śniegu, Stworek stał obok niej ze wściekłym Leo, bo znów wsadzili go do klatki, a jakiś mały, stary budynek znajdował się na horyzoncie.

   Miał szare ściany i dach pokryty strzechą. Nad drzwiami widać było niebieski szyld z orłem, trzymającym jedną z piłek do Quidditcha oraz z brązowym napisem. Orli kafel, tak nazywał się ten bar. Tuż za nim rozpościerał się widok na spokojne morze.

   Brunetka wstała z zimnej ziemii, potykając się o (prawdopodobnie) następny kamień pod grubą warstwą śniegu. Właśnie tak poprzednim razem wylądowała w błotnistej kałuży roztopów. Tym razem udało jej się złapać równowagę i odetchnęła z ulgą. Chyba nigdy wcześniej nie była aż tak brudna. Stała w jakimś miejscu w Irlandii Południowej, gdzie nie było widać nic poza łąkami przykrytymi przez topiący się biały puch, morza i baru. Wszystko to na jakimś totalnym wygwizdowie.

– Stworku, mógłbyś?-spytała, wskazując na swoją kurtkę.

   Skrzat skinął głową i pstryknął palcami, a ubrania dziewczyny w mgnieniu oka stały się czyste i suche. Od tego zimnego wiatru było zimno, a kiedy jeszcze jej wszystkie ubrania były przemoczone, czuła się jakby ktoś zrobił z niej wielką kostkę lodu.

– Dziękuję.
– Stworek z chęcią służy szlachetnemu i najstarszemu rodowi Black.

   Ta tylko pokręciła głową i ruszyła dalej w kierunku baru. Nie zdążyła podejść bliżej, niż pięć metrów, a jakieś dziwne stwory wyszły spod śniegu. Równocześnie vyły podobne do domowych skrzatów, ale i do chochlików kornwalijskich. Skórę miały szarą, były łyse i miały spiczaste uszy, sterczące na boki. Miały może 15 do 20 centymetrów wzrostu i uśmiechały się niemiło. Tiana cofnęła się kilka kroków.

   Brązowe drzwi baru otworzyły się nagle, uwalniając jasne światło i uwalniając iralndzką muzykę na zimny wiatr wiejący z północy. Jakaś kobieta stała w przejściu, mówiąc coś do kogoś w środku i kręcąc różdżką w dłoni. Następnie zaśmiała się i wyszła na dwór, napotykając zmartwione spojrzenie dwunastolatki otoczonej przez dziwne stworki.

   Kobieta miała piaskowe włosy i oczy w odcieniu płatków irysów. Spojrzała na zakłopotaną Tianę, zauważając skrzata i kota w klatce. Pokręciła głową, mrucząc coś pod nosem w języku iryjskim i otworzyła drzwi.

Janus, tá leanbh éigin ina seasamh os comhair do bheár timpeallaithe ag topki*!-krzyknęła, by po chwili odwrócić się spowrotem i machnąć różdżką.

  Stworki wyleciały w powietrze, a kobieta machnęła różdżką jeszcze raz, posyłając je w kierunku plaży. Podeszła do Tiany, kucając przed nią w czym przeszkadzały jej nieco beżowy płaszcz.

– Jakie znowu dziecko, Brygid?-rozległo się po chwili.-Wszyscy spędzają święta z rodziną.
– To samo powiesz o tym blondynie, który próbuje tańczyć jig po tym jak Venus pokazała mu kroki?-odparła, odwracając się do wejścia.

   Oczom Tiany ukazała się znajoma twarz. Przynajmniej na tyle znajoma na ile widziała ją w Mungu. Uśmiechnęła się radośnie i skinęła Stworkowi głową. Ten szybko zrozumiał i zostawiając jej klatkę z Leo, deportował się spowrotem do Londynu.

– Dzień dobry, panie Cregence-powiedziała niepewnie, widząc jak kobieta przygląda jej się uważnie.
– Co to za czarownica, żeby stać niedaleko plaży i nie wiedzieć, że topki mogą zaatakować?-prychnęła kobieta, znikając z cichym pyknięciem.

   Blondwłosy czarodziej zaśmiał się radośnie, a kiedy się uspokoił, spojrzał na skonsternowaną ślizgonkę.

– Oh, nie przejmuj się Brygidą Finnigan, Tiano-powiedział.-To specyficzna czarownica. Całe życie w Irlandii i osądza każdego, kto mało wie o tym zakątku świata. Całe szczęście wpadła tutaj tylko po to, żeby życzyć nam wesołych świąt. No? Wejdź do środka.
– Yyyy… Dziękuję-odparła.-Co to za miejsce?-spytała, stając w czymś w rodzaju przedpokoju.

   Znajdowało się w nim duże lustro, wiele wieszaków na płaszcze i stojaki na miotły. Takie same latające kulki, jakie wraz z Venus wyczarowała na urodziny Lucasa, latały nad jej głową, oświetlając wnętrze budynku. Na ścianach znajdowała się boazeria, a tuż nad nią cegły pociągnięte były nieco wyblakłą, pomarańczową farbą. Gdzieniegdzie na boazerii można było zauważyć wyryte skrzydła, a dziewczyna nie mogła jednoznacznie stwierdzić czy były one orle czy raczej jak te należące do złotego znicza.

– To mój bar-oznajmił dumnie pan Cregence.-Nigdy nie nadawałem się do pracy w Ministerstwie. Poza tym nie chciałem mieszkać nigdzie indziej, niż w Irlandii-dodał, wypuszczając Leo.-Dlatego znalazłem ta starą chatę, zrobiłem gruntowne remonty i założyłem odpowiednie zaklęcia, żeby mugole nie mogli tego miejsca znaleźć. Witaj w jedynym czarodziejskim barze na terenie całej Irlandii Południowej-uśmiechnął się, wypinając pierś do przodu.

   Tiana nie mogła się nie uśmiechnąć. Leo już dawno zniknął jej z oczu. Kufer znajdował się w kieszeni jej kurtki, która teraz wisiała na wieszaku wraz z innymi. Ruszyła dalej za panem Cregence i podziwiała to magiczne miejsce.

   Stoły ustawione były w podkowę, dzięki czemu było dużo miejsca dla czarodziejów chcących potańczyć pośrodku sali. Ciągnęły się od wejścia i okien, aż do schodów i baru po drugiej stronie. Świetliste kulki były w trzech kolorach. Zielony, biały i pomarańczowy. W sumie wszystko było w tych kolorach. Dywan na schodach prowadzących na piętro był zielony z pomarańczowymi wstawkami. Na ciemnych, drewnianych stolikach można było zauważyć flagi Irlandii w tych kolorach. Nawet Venus, ucząca Lucasa tańczyć, miała zielony sweter, białą spódniczkę i pomarańczowe tenisówki.

– Venus!-krzyknęła brunetka, rzucając się przyjaciołom na szyję.
– Gwiazdeczka!-odparł puchon.-No wiesz ty co? Jej imię krzykniesz, a mojego już nie? Jestem zrozpaczony.
– Pajac-zaśmiała się, przytulając go osobno. Blondynka parsknęła śmiechem.
– No i to się nazywa godne traktowanie-stwierdził blondyn, rozbawiając całą trójkę.
– Przyjechałaś!-ucieszyła się krukonka, wieszając się ślizgonce na szyji.
– Jestem!
– A co z Tonks?-spytała dziewczyna, robisz zmartwiona minę.
– Właśnie-wtrącił się Lucas, za co dziewczyna zmierzyła go krótkim, nienawistnym spojrzeniem.-Wszystko z nią w porządku?
– Tak, jest okej-oznajmiła brunetka.-Jest u siebie, wszystko dobrze. A teraz mam ważne pytanie. Czemu macie przed barem miniaturowe wersje skrzatów domowych?

   Venus zaśmiała się perliście, prowadząc Tianę do jednego ze stolików. Znów byli razem.
_______________________________________

*z języka iryjskiego/irlandzkiego:
Janus, jakieś dziecko stoi pod twoim barem otoczone przez Topki!
Musiałam posłużyć się tłumaczem, więc pewnie nie jest na sto procent dobrze :/

PANNA BLACK I era Golden TrioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz