Noc Duchów pełna przerażających wrażeń

627 77 28
                                    

   Tiana wgapiała się w mapę. Wiedziała, że ona nie może kłamać. Remus wiele razy to zaznaczył, kiedy opowiadał jej o wynalazku Huncwotów. Jednak dziwnym było, że Tolides pojawił się w jej pokoju i odkąd go zauważyła, ani razu nie ruszył się z miejsca. Cały czas siedział na jej łóżku.

   Ślizgonka sięgnęła po klamkę i otworzyła drzwi. W ręce trzymała różdżkę. Tak na wszelki wypadek. Kiedy wejście stanęło otworem, a światło w pokoju się zapaliło, dziewczyna zdała sobie sprawę, że nie widziała nikogo. Nikt nie siedział na jej łóżku. Za to jej własny kot zaczął kręcić się między jej nogami, stęskniony po całym dniu bez miziania po brzuchu.


– Leo...-westchnęła, biorąc go na ręce.


   Rzuciła mapę na łóżko i usiadła tuż obok niej, drapiąc kota za uchem. Spojrzała na posklejane kawałki pergaminów. Remus musiał się pomylić. Albo mapa przestała działać tak dobrze, jak te dwadzieścia lat temu.

   Tiana ponownie odszukała wzrokiem swoje dormitorium. Widziała siebie na łóżku. A tuż obok niej Leonidasa V. Tolidesa. To nie mogło być możliwe.


– Idiotyzm-mruknęła, zrzucając torbę z ramienia prosto na podłogę.


   Kot zeskoczył z pościeli i zanurkował prosto do torby, wyciągając z niej beżowy sweterek i moszcząc się w nim niczym największy panicz. Tolides nagle znajdował się kawałek od Tiany. Już nie na łóżku, tylko przy nim. W tym samym miejscu, co...


– Nie... Niemożliwe...-stwierdziła, patrząc na kota.-Leo? Leo? Kici, kici-zawołała, a kot wskoczył jej na kolana.


   Imię Tolidesa przemieściło się na mapie. Znajdowało się zaraz pod imieniem Tiany. Dziewczyna spojrzała na kota w konsternacji, by po chwili całe jej dormitorium wypełnił krzyk.


– ¡Puta madre! O co tu, na Merlina, chodzi!?-krzyczała do kota.-Leo? Leonidas V. Tolides?
– Miał...-odparł kot, który zdawał się kiwnąć głową.


   Tiana ponownie zaczęła krzyczeć. To się nie mogło dziać naprawdę. To nie było możliwe. Żyła z animagiem? Nie! To by chyba dała radę wyczuć. W końcu McGonagall ma trochę zmodyfikowany zapach przez swoją animagię. A w przypadku tego kota czuła tylko zwierzę. Nie pół człowieka, pół kota. W tym przypadku nie było ani krztyny czarodzieja.


– Jasna cholera, nic nie rozumiem-stwierdziła.-Koniec psot-dodała, celując różdżką w pergamin.


   Ślizgonka zabrała sweter z ziemii. Wzięła ze sobą różdżkę, wyciągnęła szkolne szaty i ruszyła do łazienki, upewniając się, że drzwi zostały zamknięte na klucz, a kot nie wszedł do środka. Umyła twarz kilka razy, by obudzić się z tego koszmaru. Jednak im dłużej woda leciała z kranu, tym mocniej docierało do niej, że to jednak nie jest koszmar, a jakieś powalone realia. Dziewczyna odnowiła zaklęcia kryjące, zrobiła makijaż godny ślizgonki (bez czarnej linii wodnej, lecz z delikatnym błyszczykiem na ustach) i wyprostowała zaklęciami włosy.

   Kiedy wyszła z łazienki, kot leżał na jej łóżku, śpiąc zakopany w poduszkach. Z różdżką wycelowaną w zwierzę podeszła do łóżka, by zabrać mapę. Za pięć minut miała być w kuchni, żeby ją oddać. Słodki Merlinie, co się w tym zamku działo?

PANNA BLACK I era Golden TrioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz