Kły wbijam dość głęboko

621 86 11
                                    

   Pociąg mknął po torach jak szalony. Tak samo jak Tiana, która przemierzała korytarze w wagonach. Ślizgonka była raczej spokojna, jak na kogoś, kogo ojcem był słynny rozrabiaka Syriusz Black. Miała jednak pewną skazę charakteru, którą od dziecka wytykała jej ciotka Narcyza. Skaza ta nie była wielka, jednak zdecydowanie jej wpływ na życie dziewczyny był jednym z tych negatywnych. Tiana zdecydowanie nie potrafiła usiedzieć w jednym miejscu. I nie byłoby to złe, gdyby chodziło wyłacznie o ciągłą chęć poznawania nowych rzeczy. W tym przypadku chodziło o coś innego. A raczej o kogoś innego. Bo Black nie potrafiła usiedzieć w miejscu, kiedy widziała niesprawiedliwość lub zwyczajną człowieczą zgniliznę, która wylewała się na innych, Merlinowi winnych, ludzi.

   Wystarczył moment przed odjazdem do Hogwartu i zajęte przez nią miejsce tuż przy oknie. Debilizm jakiego była świadkiem zdecydowanie przewyższał jej wszelkie oczekiwania. Dwa miesiące w Kartaginie zdecydowanie były miłym wytchnieniem…

   Leo dreptał za swoją panią i najwyraźniej udzieliło mu się jej poddenerwowanie. Fukał, syczał, warczał… Nawet zęby obnażył, zupełnie jakby pragnął wbić w nie swoją nową zdobycz. I tą zdobyczą zdecydowanie nie miała być mysz.

   Kiedy Tiana dopadła do odpowiedniego przedziału, dało się wyczuć burzę w powietrzu. Gdyby tylko wyciągnęła różdżkę, pioruny trzaskałyby we wszystkie strony. Jeżeli ślizgonka miałaby odnaleźć w sobie coś typowego dla gryfonów, co zdecydowanie przeszło na nią (niczym jakaś choroba) z Syriusza, to pakowanie się w kłopoty i ciągła chęć wypowiadania na głos własnego zdania na choćby najmniej ważne tematy.

   Drzwi do przedziału otworzyły się z hukiem i już wszyscy wiedzieli. Lee Jordan bąknął coś o pilnej potrzebie skorzystania z łazienki. Zabrał swoją różdżkę, żeby (w razie wszelkiego wypadku) nie oberwała rykoszetem i opuścił swoich przyjaciół najszybciej jak potrafił. Leo wskoczył na miejsce zajmowane chwilę wcześniej przez czarnoskórego gryfona. Wysunął pazury, ponownie obnażył zęby i zaczął wpatrywać się drapieżnie swoimi zielonymi ślepiami w dwójkę rudzielców. Tiana natomiast taka z dłońmi podpartymi na biodrach i miną tak wściekłą, że nikogo by nie zdziwiło, gdyby bliźniacy skończyli cali w ślimaczym szlamie lub umorusani w błocie.

   Moi drodzy, rozpoczęliśmy następny rok nauki w Hogwarcie.

– Cześć, Black, co u ciebie?-spytał niepewnie rudzielec siedzący bliżej okna.
– Nie denerwuj mnie bardziej, niż już to zrobiłeś, George'u Fabianie Weasley-syknęła brunetka, związując włosy w wysokiego, niechlujnego koka.
– Auć… Zabrzmiało jak mama…-mruknął chłopak, wyraźnie kuląc się w sobie.-Poza tym, skąd wiesz, że jestem George i, na Merlina, skąd znasz moje drugie imię!?-wykrzyknął zdumiony.
– Wiesz skąd wiem, że ty to ty? Bo z waszej dwójki idiotów, ty przewyższasz wszelkie wymagania debilizmu, dupku!-prychnęła, a Leo wyglądał tak jakby miał się zaraz rzucić na George'a i go oskórować.
– Nigdy nie sądziłem, że dożyję zobaczenia jak jakiś czystokrwisty arystokrata wymawia tego typu słowa…-szepnął zdumiony i dotąd milczący, Fred.
– Co wam dwóm imbecylom przyszło do głowy, żeby straszyć pierwszorocznych i opowiadać im o dementorach, akromantulach czy pikujących lichach, które mogą im w każdej chwili wyssać mózgi!?-krzyknęła wściekła brunetka.

   Rozumiała głupie zabawy, naprawdę je rozumiała. Ale to już przechodziło ludzkie pojęcie. Co rok to samo! Tyle tylko, że rok wcześniej były to lżejsze żarty, bo jednak bliźniacy zwrócili jakąś minimalną uwagę na fakt, że wśród pierwszorocznych jest ich brat. W przypadku rocznika ich siostry nie mieli takich zahamowań. A wielka szkoda…

– Przyznaj, Black, że to był dobry kawał!-zaśmiał się George.
– No cudowny!-żachnęła się.-Tylko, że w twoim przypadku, Weasley, licho nie miałoby czego wysysać!-syknęła wściekle i wyszła z impetem z przedziału.-Idioci…

   Drzwi ponownie się otworzyły, tuż za jej plecami, a Leo zgrabnie wysunął się na korytarz. Wskoczył na ramiona właścicielki, a ta odeszła kawałek i spojrzała w okno pędzącego pociągu. Cieszyła się, że ma tego kota jako wsparcie. Miał na tyle miękkie futro, że zdecydowanie chwilowe głaskanie potrafiło uspokoić. Zarówno Tianę, jak i jego.

   Krajobraz za oknem rozmazywał się w zawrotnym tempie. Robiło się coraz ciemniej, co dawało jasny znak, że zostały może jeszcze jakieś trzy godziny drogi. To dobrze. Im szybciej ślizgonka będzie mogła usiąść na kanapie w pokoju wspólnym i mieć bliźniaków w kompletnym poważaniu (zwłaszcza, że starsi ślizgoni organizowali imprezę, na którą zaprosili czwartorocznych oraz ich przyjaciół), tym lepiej.

– Musisz mu wybaczyć-usłyszała i zaklęła w myślach.-Ma ostatnio gorszy okres.
– Czego chcesz, Weasley?-spytała tonem pozbawionym jakichkolwiek emocji.
– Wybaczenia? Chyba. W sumie to…
– Czyj to był pomysł? Bo wykonanie zdecydowanie braciszka-przerwała mu.

   Uszy chłopaka zrobiły się czerwone jak płatki maków. Nagle zaczął unikać kontaktu wzrokowego i pochylił głowę. Zachowywał się jak dziecko złapane na szperaniu w szafkach w poszukiwaniu słodyczy. Gdzie ta gryfońska odwaga, co?

– Tak, też myślałam-mruknęła, ruszając w stronę swojego wagonu.
– Black! Black!-krzyczał rudzielec, jednak ta się nie zatrzymała.-Cholera jasna… Tiana!

   Podziałało. Brunetka odwróciła się i spiorunowała go wzrokiem od stóp do głów. Był to jakiś postęp.

– Coś jeszcze chcesz, czy tak po prostu trujesz mi dupę?-spytała ozięble.
– Dobrze, że jesteś-oznajmił, czym zdecydowanie ją zszokował.-Gdyby nie ty, nikt poza McGonagall nas by nie ochrzanił. A jakoś ciebie się bardziej boimy, niż kochanej kotki.
– Kotki?-zdziwiła się. Doskonale pamiętała z dziennika Syriusza, że to Huncwoci po raz pierwszy ją tak nazwali.
– Dla każdego trzeba mieć jakąś ksywkę-rudzielec wzruszył ramionami, równocześnie ciesząc się, że nerwowa atmosfera nieco zelżała.
– Doprawdy?-Black uniosła brew, a ten się  nagle zaśmiał.
– Serio! Dla ciebie też mamy, ale nie mów nikomu, że ci powiedziałem. George mi urwie głowę.
– Już wystarczy jeden prawie bezgłowy duch w zamku-stwierdziła ślizgonka.

   Nie podobało jej się, że potrafiła tak szybko odpuścić. Że ta złość tak szybko wyparowała przez ten głupi, cyniczny uśmieszek. No i przez fakt, że wspomniał ksywkę wymyśloną przez jej ojca chrzestnego.

– Jak brzmi moja?-spytała, a jej ciekawość nie miała ani krztyny ironii.
– Wilczek. Bo jak dopadniesz zwykłe, dwie, rude wiewiórki to rozgrywasz na strzępy. Zwłaszcza, jeżeli coś zagraża twojej watasze.

   Mina Tiany momentalnie zrzedła. Nie była już rozbawiona. Czy oni mogli wiedzieć? Nie, to nie było możliwe. Ale co jeśli jednak? Co jeśli wiedzieli? Co jeśli tylko czekają na najbliższą pełnię, żeby wkraść się do skrzydła i sprawdzić czy ich podejrzenia są słuszne?

– I nie zapominaj, że kły wbijam dość głęboko, by przegryźć tętnicę-odparła sucho, całkowicie opuszczając wagon.

   Fred westchnął. Co powiedział nie tak? Nie miał pojęcia, naprawdę go nie miał…

– A szło tak dobrze-mruknął sam do siebie, opierając się o drzwi swojego przedziału.-Już była udobruchana i nagle co?

   Black z każdą sekundą intrygowała go coraz bardziej. A on nie mógł zrozumieć dlaczego akurat ona miała na niego aż tak wielki wpływ.

PANNA BLACK I era Golden TrioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz