Iskra

934 43 29
                                    

        Słońce zachodziło za horyzont pozostawiając za sobą długie pasy, ciepłej złotej barwy,ciągnące się po piaszczystej przestrzeni. Sprawiając tym samym, że szarawe w dzień ziarenka, przybierały szlachetny odcień, na chwilę zamieniając bezduszny bezkres w magiczną krainę, spowitą  cudownymi plamami światła. Hongjoong przesiadywał na starej, przeżartej gorącem oraz zębami niewielkich gryzoni oponie, wpatrując się w tak daleki punkt, że gdyby tam za kilometrami mdłej nicości znajdował się kres, to człowiek spadłby stamtąd jak z klifu. Tylko co parę minut, kątem oka zerkał na palący się przy jego nodze ogień, którego iskrzenie zakłócało błogą ciszę. Westchnął ciężko zerkając na własne, brudne dłonie, których nie miał gdzie umyć. Ziemia była sucha... sucha jak wiór, płonęlw bezlitosnym żarem, odorem zniszczonego życia, gnijących resztek normalności, chemikaliami wylanymi z fabryk. Tych, których nędzne szkielety dawały poczucie bezpieczeństwa zagubionym wrakom ludzi, uciekających jak głupcy przed nieuniknioną śmiercią. Wody było tylko na tyle, by silniejszy mógł przedzierać się przez kilometry braku nadziei, a słaby umarł w poczuciu mniejszego marazmu. Przykre jest wydawać ostatnie tchnienie, z piekącym pragnieniem  przez przeżarte bólem gardło, usta, a następnie całą skórę. 

- Przyniosłem mięso na kolację.- zawołał radośnie wysoki chłopak o skażonej krwią twarzy, z niezrozumiale błyszczącymi oczami. Tak jakby w jego wnętrzu tliła się radość, a przecież nie było ku niej powodów. Jak przy szczątkowych pokładach jakiejkolwiek egzystencji, mogło istnieć nieuwarunkowane niczym szczęście?

- Skąd je wziąłeś? Jest pewnie do niczego niezdatne. Mamy suchy chleb.- chłopak o szarych włosach, opadających leniwie na zroszone potem czoło, wyrwał się z własnej zadumy by przyjrzeć się pożywieniu przytaszczonemu przez bruneta. Należało wszystko przebadać. Każdy poznałby smród stęchlizny, zepsucia i przeterminowania, ale nie każdy dostrzegłby podstęp. Truciznę w krwi i mięśniach zwierząt. 

- Spokojnie, sprawdziłem.- Mingi miał nos wrażliwy jak mało kto, a jego sokoli wzrok wręcz przerażał nieomylnością. Nie pogorszyły go ani niesprzyjająca pogoda, ani pył, wciskający się pod powieki nawet podczas snu. Ponadto częste pożary  od kilku lat nieodłączne na żadnym zakątku, do którego doszli, swoimi płomieniami mogły naruszyć nawet najbardziej wytrzymałe soczewki. 

- Zadziwiasz mnie. Jesteś bardzo cenny.- pochwalił go. Byli tu we czwórkę. On, Mingi, Wooyoung oraz San. Tamci dwaj wyszli zbierać opał, by w nocy ognisko nie zgasło. To dość niszczycielski żywioł, ale jednocześnie jedyna możliwość przetrwania. Chronił, pozwalał gotować, odstraszał drapieżniki, ogrzewał gdy nagle temperatura spadała poniżej zera. Świat stał się nieobliczalny, nieodgadniony, destrukcyjny, a przy obecności bestii jakimi byli ci, którzy przetrwali, stawał się polem gry. Gry, gdzie nie chodziło by zdobyć trofeum, a aby dotrzeć do prawdy, przedłużyć czas oczekiwania, aż ktoś równie  wytrwały nie stanie na twojej drodze. 

            Wooyoung i San byli młodsi od Hongjoonga, ale silni. On odpowiadał za organizację ich tułaczki, zaś ci starali się zapewnić im bezpieczeństwo. To nie  było w prawdzie możliwe, bo nie mieli kontroli nad tym czy ktoś w ciemności nie poderżnie im gardeł, nie  rzuci w nich jakąś chemiczną mieszanką, która albo zadusi ich na śmierć, albo rozedrze na strzępy. W jednej sekundzie sami mogli stać się padliną lub sprawić by ktoś inny się nią stał. Starali się jednak nie nadużywać siły, nie korzystać z przewagi liczebnej, jeśli takową mieli, czy marnować na przypadkowe osoby swoich zasobów broni. Zresztą te nie były szczególnie obfite. Większość już utracili, część się zgubiła, część została wymieniona za wodę pitną czy jedzenie. Każdy z nich miał mały, poręczny, celny pistolet oraz amunicję, którą oszczędzali jak tylko mogli. Mingi miał też strzelbę, gdyż najlepiej z nich polował. Dzięki niemu nie umarli jeszcze z głodu i zachowali suchy prowiant będący zabezpieczeniem na czarną godzinę. Prócz tego, Hongjoong skrywał w swoim plecaku kilka granatów dymnych oraz proszki, o których zastosowaniu nie opowiadał dużo, by którykolwiek z nich nie zapragnął wykraść ich z jego plecaka. W rzeczy samej były to lekarstwa, jakie dała mu matka na drogę. Przestudiował ich skład, robił mieszanki, porównywał działanie i mógł sporządzić z nich całkiem sporo najróżniejszych mikstur, będących nie tyle ratunkiem co zagładą. Na razie się z tym nie wychylał, by mieć pewność, że nie wpadną w niepowołane ręce. 

FEDORA | ATEEZ | Seongjoong!auWhere stories live. Discover now