Nieoczekiwana przystań

197 25 11
                                    

         Ktoś mógłby powiedzieć, że pełne wzajemnej agresji, nienawiści oraz chciwości potyczki nie powinny się odbywać. Przemoc w końcu rodzi przemoc, walka o coś, co nie jest w rzeczywistości tak wartościowe, ponosi za sobą tylko czyjeś cierpienie oraz niezawiniony ból. Jeśli nawet byłby zawiniony, to w dalszym ciągu, ktoś mógłby zaprzeczyć jego konieczności. Co bowiem wnosiły takie spory? Co dawały strzelaniny i czy wnosiły coś do życia i tak pogrążonych w beznadziei wędrowców, szukających czegoś więcej niż słabe naboje czy broń o niedalekim zasięgu wystrzału? 

      Hongjoong wydawał się nadzwyczajnie patetyczny na przekroju swojego życia, w najróżniejszych kwestiach. Mógłby się doszukać symboliki w zapaleniu papierosa, dopisać do tego zdarzenia historię długości pełnoprawnej powieści, przeanalizować to na płaszczyźnie dosłownej oraz parabolicznej, ale tu nie miał wątpliwości. Zyskali dwa duże terenowe auta, które działały, miały prawie po brzegi wypełnione baki, a w bagażniku jednego z pojazdów znajdował się cały baniak benzyny. Nikt nie wmówiłby mu, że jakkolwiek brutalne by ich zachowanie nie było, tak te dziesięć, a właściwie jedenaście ciał, nie było tego wartych. Dotychczas, w całej swojej podróży znaleźli tylko jeden sprawny samochód, stary mercedes z oderwaną tablicą rejestracyjną, o naruszonych hamulcach oraz niezupełnie działającą kierownicą. Nie było więc zaskoczeniem, że wkrótce po jego pozyskaniu, został spisany na straty i zostawili go gdzieś w pobliżu dzielnicy baraków, by kto inny mógł rozebrać go na części. Natomiast mieli go na tyle długo, by Mingi zdołał nauczyć się prowadzić. Był w tym dość narwany, nieodpowiedzialny oraz zbyt gwałtowny, przez co jazda z nim nie należała do najbezpieczniejszych, ale jak twierdził Hongjoong- był kierowcą ich wieku, pasującym do rzeczywistości tak jak ten spalony piach, jak to nagie drzewo i jak ta strzelba z pełnym magazynkiem. Nikt chyba nie wyobrażał sobie za kółkiem kogoś w pełni podporządkowanego prawom, regułom oraz rozsądkowi. Zresztą, niewielu miało świadomość, że definicja kodeksu istnieje. Ten narzucony przez Kima, nie był przecież ogólny, był ich prywatny i obowiązywał tylko w grupie. 

      Zadowoleni zabrali cały swój bagaż i władowali się na wozy, czując się niemal jak ci bogowie. Genezy tego określenia też nie znali wszyscy. Joong czytał coś kiedyś o mitologii, ale odbierał to w takich samych ramach co wszystkie bajki, które czytał przy ognisku i nie widział w nich nic, co miałoby jakikolwiek sens. To tak jakby kogoś silnego nazwać smokiem, a słabego i strachliwego, zającem. Nie widział sensu w korzystaniu z takich przyrównań, ale jakoś tak w języku się przyjęło by do we wszystkim zawierać konteksty. 

   Seonghwa usiadł wraz z szarowłosym na tylnych siedzeniach auta, które prowadził Song. Wraz z nimi jechał jeszcze jeden z ludzi Parka, ale nic bardziej mylnego, Kim nie pokusił się by spytać go o imię. Nie robiło dla niego większego znaczenia, ponieważ będąc zupełnie szczerym, nie zamierzał z nim rozmawiać. Planował wydawać polecenia, albo sugerować ich głoszenie Hwie, jednak nie miał żadnej potrzeby by samemu zagłębiać się w znajomości, jakich by nie ciągnął i ciągnąć nie chciał. Podsumowując, może był niemiły, ale tamten mężczyzna jest dla niego kompletnie obojętny. Wręcz przezroczysty. 

- Jesteś dumny, widzę to po tobie.- zauważył brunet, szepcząc, jakoby wstydził się mówić przy Mingim, który może i by coś podsłuchał, ale najpewniej nie zainteresowałoby to go jakoś dogłębnie. Joong był rozbawiony tym spostrzeżeniem, ale nie uśmiechnął się wesoło, bo to nie było w jego stylu. Jego mina wyrażała pobłażliwość, chociaż to też nie to, co pragnął przekazać. Był kiepski w naturalności. Granie kogoś zdawało się przy tym jakąś niepowtarzalną błahostką. 

- Z zabicia kogoś? Z uratowania ciebie? Czy z posiadania tych pojazdów? Z tego ostatniego bardzo, nawet nie wiesz jak.- odparł puszczając do niego oczko. Seonghwa westchnął. Nadal nie pojął sztuki dyskusji z chłopakiem. Czuł, że dałoby się jakoś do niego dotrzeć i może uskubnąć trochę z jego szczerej osobowości, ale było to tak wymagające i tak męczące, że jedyne na co go było stać to na wypuszczenie z ust powietrza z głośnym świstem. Raz udało im się pogadać, nie pomówić, nie omówić, nie wymienić zdań, pokonwersować, przebyć naradę, a pogadać. Tak jak gadają znajomi, a nie wspólnicy.

FEDORA | ATEEZ | Seongjoong!auOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz