układ

244 32 12
                                    

    Po całym piętrze rozniósł się okropnie głośny alarm, który niemalże od razu wybudził niepocieszonego tym faktem Hongjoonga. Przez udogodnienie jakim był wygodny materac, nie miał najmniejszej ochoty przerywać swojego snu. Była to możliwie jedyna okazja by odespać te wszystkie zarwane noce, spędzone na pilnowaniu płomienia. Tu nie musiał martwić się praktycznie o nic. Chociaż to również budziło na swój sposób spory niepokój. 

    Ujrzał jasny sufit, upewniając się, że to miejsce nie jest tylko wytworem wyobraźni, po czym zamierzał odwrócić się na drugi bok, lecz wtedy dostrzegł, że ktoś chodzi po pokoju. Wstrzymał odruchowo oddech. Był to ten sam mężczyzna, który przyszedł do niego wczoraj. Nie miał pojęcia, dlaczego go odwiedzał i jaki miał w związku z tym plan, ale jego obecność go z lekka onieśmielała. Nie przepadał za tym odczuciem. 

Czarnowłosy okręcił się na stopie, widząc, że szarowłosy już się wybudził. Zatrzymał wzrok na jego twarzy, podchodząc dwa kroki bliżej. Ręce trzymał złożone za plecami, co dodatkowo stresowało Kima. Nigdy nie mogłeś wiedzieć, co takiego kryje w dłoniach. 

- To rutyna.  Budzi tych co jeszcze śpią, a pozostałych informuje, że zaraz będzie obchód. Musimy kontrolować, czy każdy zajmuje się tym czym powinien. Ty, rzecz jasna, możesz wciąż wypoczywać.- oznajmił spokojnie, unosząc kąciki ust. Hongjoong tak rzadko widział aby ktokolwiek się uśmiechał, że wydawało mu się to wręcz nienaturalne.

- Jak mam się do ciebie zwracać?- wydusił. 

- Przedstawiłem się wczoraj. Tak łatwo zapomniałeś imienia?- uniósł jedną brew zaskoczony. 

- Nie. Chodzi mi o jakieś zwroty grzecznościowe. Słyszałem, że masz tu władzę.- przyznał szarowłosy, starając się w końcu podnieść do przysiadu, pomimo promieniującego na całe jego ciało bólu. 

- Ach tak...To prawda, ale skoro powiedziałem ci jak się nazywam, to tak chcę byś się do mnie zwracał.- usiadł na niskim stołku, nasuwając wyżej czarne jedwabne rękawiczki. Nie wyglądał jak ci wszyscy Ocaleni, których spotykał. Tamci za wszelką cenę próbowali sprawiać wrażenie pięknych, zadbanych. Ukrywali w ten sposób swoje nieszczęście, poczucie klęski oraz możliwej śmierci. W ekstrawaganckich, cudownych kreacjach, byli zżerani przez szczury, spalani przez słońce, dyszeli z pragnienia. Seonghwa zaś był tym, czym oni chcieli się stać. W czarnej, welwetowej koszuli, gorsecie z wplecioną złotą wstążką oraz eleganckich butach, nie tylko prezentował się jako ktoś bogaty, ale też ktoś o niemalże boskiej naturze. I tak  go tutaj chyba traktowano- jak najwyższą jednostkę, jak ideał, jak osobę, która ma w swoich rękach czyjeś życie. Tak przynajmniej patrzyli na niego strażnicy, wykonując wszystko o co prosił. Przyjaciele Hongjoonga również od razu rozpoznali w nim dowódcę, lecz on sam nie mógł znieść jego postawy. Wszak tamten nic szczególnego nie robił, a i tak się go obawiał. Bał się, że skinięciem palca rozkaże go usunąć. Bał się, że zaśmieje się mu prosto w twarz, że zniewoli, a on nie będzie miał możliwości przeciwstawienia się. 

- Nie wolałbyś dostojnością, funkcją?-

- Nie jesteś stąd, więc nie mam względem ciebie wyższej pozycji, racja?- pytanie było proste, ale w myślach Joonga brzmiało jak podchwytliwa zagadka.

- Póki jestem u ciebie, to moja pozycja jest zdecydowanie niższa.- odrzekł, ale przy tym intonacją podkreślił wyraz "póki". Bądź co bądź, nie zamierzał teraz uzależnić się od czyjejś woli. Byłoby to dla niego zmazą na honorze, ujmą na wizerunku. Dostosuje się do tutejszych realiów, ale za nic w świecie nie pozwoli, by ten człowiek go stłamsił. Chociaż musiał przyznać, że postawienie się mu, jak i całej armii stojącej za nim, z tymi błyszczącymi lufami, wymagałoby pokładów odwagi. 

FEDORA | ATEEZ | Seongjoong!auWhere stories live. Discover now