100 (KONIEC)

218 26 75
                                    

    Po dniach pełnych blasku, zawsze nadchodziła noc. I nadeszła, kiedy pochmurnego dnia, w żałobnych strojach podążali na cmentarz mieszczący się na przedmieściach. Nie była to huczna impreza, a cywile nie mieli nawet pojęcia, że przed południem, kilka osób stało nad czyjąś mogiłą, przeżywając osobistą pustkę. Chociaż ciało już dawno porzucono, tuż za murem, gdzie zostawiano szczątki więźniów, to ani Hongjoong, ani Mingi, tym bardziej San, nie mogli pozwolić, by tak bezceremonialnie pożegnać najbliższego przyjaciela. Początkowo miał być to symbol, symbol wyzwolenia Otakji, nowego początku oraz państwa pozbawionego śmierci oraz cierpienia, lecz odejście Wooyounga nie było w żadnym stopniu związane z dobrem ogółu. On pragnął uratować przyjaciela. W jego bohaterstwie było coś wykraczającego poza rządzę chwały. Kierowała nim lojalność oraz miłość, jaka gościła w niewielu ludzkich sercach. Dokonał czegoś tak odważnego, lecz przy tym indywidualnego. Całe cierpienie jakie nastąpiło potem, było ich. Tylko oni nosili w sercu wizerunek szatyna, takim jakim rzeczywiście był. Jedynie oni mogli opłakiwać tego chłopca, za wszystko co wniósł do ich żyć. To ich najbardziej dotykała ta strata oraz każdy dzień, w którym oczekiwali wesołego przywitania od roześmianego nastolatka, a napotykali realia, w których już nigdy nie mieli ujrzeć jego twarzy. Nawet jego własna matka, przez fakt jeszcze nie w pełni odzyskanej pamięci, łączyła z tym dzieciakiem mniej emocji, niżeli Joong, będący ostatnią osobą, jaką widział Woo. I chyba przez to, w nim gościła największa rozpacz. Starał się ją skrywać oraz z nią funkcjonować, aby nie zawieść kogoś, kto z pewnością nie oczekiwałby po nim łez, ani nie chciał oglądać przygnębienia. A mimo to, Hong cierpiał przez koszmary. Kiedyś śnił mu się Jihan, jego niewinna śmierć. Teraz obrazy jego oraz Wooyounga przeplatały się w głowie dziewiętnastolatka, pokazując jak wiele stracił. Czasem budził się w środku nocy marząc o niczym innym, jak ujrzenie nad sobą rozgwieżdżonego nieba, w pobliżu zacerowanego namiotu i trzech koców, pod którymi spali jego najbliżsi przyjaciele. Wtedy nie zdawał sobie sprawy, że w przyszłości będzie dziękował za każdy z tych dni, że będzie wspominał ją jako bajkę o trzech podróżnikach, jednym mądrym oraz rozważnym, innym sprytnym i silnym, trzecim dokładnym, uzdolnionym, a także ostatnim, tak dobrym, niewinnym oraz tak czystym . 

Nikt się do siebie nie odzywał. Była tam zaledwie ich piątka, ponieważ Yunho musiał wracać już do Fedory, a rodzicielka Junga stwierdziła, że nie jest w stanie się pojawić. Należał jej się czas, by ułożyć sobie wszystko, czego się dowiedziała, by odżyły w niej wspomnienia o synu i poznała chociaż cząstkę bólu, jaką nosili jego towarzysze. Stali w pewnej odległości, gdy dokonywano obrzędu. Mężczyzna, urzędnik, ponieważ niepowszechne były tu żadne tradycje religijne, wygłaszał dość szorstką,  zwięzłą formułkę, która nijak odzwierciedlała prawdziwy żal. San nie mógł tego słuchać, więc poszedł się przejść, zanim nie nastąpi część pogrzebu, w której miał wygłosić swoją przemowę. Kim zaciskał zęby, chowając się za plecami Seonghwy. Tamten nie miał zbytnio pojęcia co zrobić, bo jak bardzo nie zależało mu na odjęciu ciężaru, jaki dźwigał młodszy, tak po prostu wiedział, że się nie da. Każdy z nich musiał na swój sposób przerobić to sam, zamienić cały swój smutek w nadzieję, a wściekłość w dobro. Należało się pogodzić, bo nikt inny nie będzie mógł wybaczyć tego zdarzenia światu, poza właśnie nimi. Hwa nie obawiał się o Joonga. Znali się stosunkowo niedługo, ale wiedział o nim na tyle dużo, żeby wiedzieć ile siły ma w sobie ten chłopak. Był skrycie wrażliwy, a jego serce wcale nie zastygło w młodości, wręcz przeciwnie. Mimo to, on jak nikt potrafił walczyć o siebie oraz innych, więc Park był pewny, że i tym razem się nie podda. Nie w stylu Kima Hongjoonga, było uleganie własnym słabościom. 

- Poprosimy o zabranie głosu osoby, która zgodziła się w tym dniu, w szczególnych słowach pożegnać Junga Wooyounga. Proszę Pana?- urzędnik wskazał na Sana, który właśnie wracał zza drzewa, gasząc po drodze papierosa. Zabawne jak dawniej brzydził się nałogów, a dziś tak łatwo przychodziło mu, chodzenie niemalże całą dobę z metalową papierośnicą, zamkniętą w drżącej dłoni. Oczy miał podkrążone, niewyraźne. Ta przemiana przerażała Joonga, dlatego zdecydował się właśnie jemu przekazać odpowiedzialność wygłoszenia listu. Początkowo to właśnie Kim miał go ułożyć, jednak ostatecznie pojął, iż to dla jasnowłosego pożegnanie będzie najważniejsze. Być może wylanie wszystkich swoich pretensji i zostawienie ich tutaj, za sobą, pomoże mu ruszyć dalej. Tęsknił za jego uśmiechem, przepełnionym radością, tęsknił za troską jaką obdarzał wszystkich naokoło, tęsknił za dobrem, jakie odebrała mu ta śmierć. 

FEDORA | ATEEZ | Seongjoong!auWhere stories live. Discover now