Nowy kierunek

104 19 1
                                    

- Matko Hongjoong...- Wooyoung chciał coś powiedzieć, wyrazić w jakiś sposób ulgę, jaką odczuł po ujrzeniu szarowłosego, ale zupełnie nie wiedział jak ubrać myśli. Kim pokiwał głową na znak, że rozumie. Jeśli zdołają się zaraz stąd wydostać, będą mieli mnóstwo czasu na poszukiwanie odpowiednich określeń własnych emocji. Pozostał jednak jeszcze ostatni mężczyzna, wciąż trwający nad zwłokami swojej szefowej, zdezorientowany i bezdyskusyjnie przerażony.

- Jeśli nie będziesz walczyć, pozwolimy ci odejść. Za kilka minut na to piętro wtargnie ogień, a zaraz zacznie się palić strop i sufit zawali nam się na głowę. Jej już nie pomożesz.-

- To postrzał, na pewno da się wyciągnąć kulę.- wydusił, spoglądając błagalnie na Joonga. Nie było w nim oczekiwanej nienawiści, czy agresji, a tylko strach wymieszany w równych proporcjach ze smutkiem.- To moja matka.

Hong miał jej niewątpliwie wiele do zarzucenia i w innych okolicznościach nie wahałby się zużyć ostatniego nabóju na to by być pewnym jej końca. Sumienie nie pozwalało mu jednak zignorować jej syna, widzącego w nim kogoś, kto rzeczywiście mógłby coś zaradzić. Nie miał zamiaru trzymać w sobie poczucia winy, tak jak to było po morderstwie Jihana. To najgorsze możliwe uczucie, nie pozwalające normalnie funkcjonować, ingerujące w myśli, samopoczucie, w każdą podejmowaną decyzję.

- Idźcie na dwór, zaraz do was dołączę.- polecił, co nie spodobało się żadnemu z jego towarzyszy. San był gotowy wynosić go stamtąd siłą. To nie była odpowiednia pora na dowód odwagi lub bohaterstwa. Musieli iść...razem.

- Nie ma mowy.- warknął Seonghwa, łapiąc go mocno za przedramię. Hongjoong zmarszczył brwi, po czym zrzucił jego rękę.

- Przyjdę, dajcie mi pięć minut.- wyszeptał, wpatrując się w twarz Parka. Hwa odwrócił głowę, ciężko wzdychając.

- Pięć minut, jeśli się nie zjawisz, przyjdę tu po ciebie i będziesz miał na sumieniu znacznie więcej istnień niż jej.- wyszeptał, po czym skinął w kierunku Sana oraz Woo. Tamci nie chcieli iść, ale niedużo mogli w tej materii zdziałać, prócz realnego użycia siły. Kłótnia byłaby tylko dodatkowym marnotrawstwem tlenu i przeciekających im przez palce minut, więc zostawili Hongjoonga ruszając w stronę wyjścia.

Kim ukucnął przy kobiecie, a następnie nachylił się nad jej wargami żeby sprawdzić, czy oddycha. Tak jak się spodziewał, nie dawała nawet tej oznaki życia. Jej syn przyglądał się każdemu jego ruchowi, stąpając z nogi na nogę niecierpliwie.

- Straciła mnóstwo krwi, wątpię, że resuscytacja coś da...- westchnął. Ułożył dłonie na środku jej klatki piersiowej, by zaraz zacząć uciskać. Chyba pierwszy raz w życiu stosował tą wiedzę w praktyce, więc ledwo powstrzymywał drżenie rąk. Po trzydziestu przerwał, by założyć opatrunek uciskowy na miejsce rany, przy użyciu rękawa jednego ze strażników leżących w pobliżu oraz książki medycznej znalezionej gdzieś na podłodze. Kontynuował reanimację, ale ta nie przynosiła wyników. Z kolei czas mijał, a w powietrzu pojawiało się coraz więcej dymu, co było złym znakiem. Nie poddawał się, chociaż nie miał dobrego przeczucia.

Została minuta, kiedy doszedł go szmer wydobywający się z jej płuc, a potem pierwszy pełny wdech.

- Weź ją na ręce i wynieś. Jeśli przeżyła, na dworze czeka Jaebin, który jest lekarzem. Ja nie jestem w stanie wyciągnąć kuli.- oznajmił, a tamten bez zająknięcia zrobił to, co rozkazał Hongjoong.

----------------------------------------------------------

Na zewnątrz panowała chyba jeszcze bardziej napięta atmosfera niż w środku. Stali tam wszyscy, co do jednego, cali w kurzu, popiole oraz śladach krwi, niekoniecznie własnej. Mingi pomagał Wooyoungowi opatrzeć drobne rany, przy pomocy resztek wody, jaką wykradł z budynku. San obserwował wyższe piętra bezlitośnie pożerane przez ogień oraz modlił się, by w przeciągu kilku sekund zobaczyć Kima przy wyjściu.

FEDORA | ATEEZ | Seongjoong!auWhere stories live. Discover now