Czytelnia Pod Wierzbą

105 19 4
                                    

Zauważając w oddali ludzi ubranych w zupełnie codzienne, wygodne stroje, postanowili szybko przebrać się za kontenerami w rzeczy, które nie będą wyróżniać ich na tle reszty przechodniów. To był pierwszy raz od dawna, kiedy Hongjoong wyciągnął ze swojego bagażu parę zwyczajnych jeansów oraz czarny podkoszulek z logiem oldschoolowego zespołu. Roztrzepał delikatnie swoje włosy, by wyzbyć się zalegających między kosmykami grudek piasku. Wooyoung z ulgą stwierdził, że adidasy były czymś niesamowitym, ponieważ stając na nogach, poczuł jakby chodził po obłokach. Długie dni spędzone w ciężkich, wojskowych butach mogły zmęczyć stopy, lecz w warunkach panujących na pustkowiu, były jedynym tak wytrzymałym obuwiem. Przepakowali plecaki, po czym już bardziej pewnie, powędrowali dróżką prowadzącą do głównej ulicy. 

Rozdzielili się na dwa zespoły, które poruszały się w pewnym odstępie od siebie, gdyż sześć osób przemieszczających się w zwartym szeregu, wzbudziłyby wątpliwości nie tylko mieszkańców, ale przede wszystkim prewencji wewnętrznej, która pod żadnym pozorem nie mogła odkryć ich obecności. Mingi, Hongjoong i Seonghwa poszli pierwsi, nakładając na swoje twarze fałszywe uśmiechy, mające za zadanie wprawić w złudzenie otoczenie, że to tylko grupka przyjaciół, która po prostu wspólnie spędza czas. W zasadzie, żaden z nich nie miał pojęcia, czy w tej rzeczywistości funkcjonują szkoły, czy takim prozaicznym jest spotykanie nastolatków popołudniem, maszerujących środkiem miasta, czy entuzjazm jest tu czymś oczywistym, a może właśnie nim mogli skupić potencjalne zainteresowanie. 

Jak się jednak okazało, wszyscy tutaj zmuszali się do zmistyfikowanego, arealnego szczęścia. Niektórzy być może naprawdę odczuwali tutaj radość. W końcu Otakja w swojej formie dawała poczucie prawdziwej wolności, bezpieczeństwa i doskonałości. Umysł człowieka nie był chyba w stanie wyobrazić sobie lepszego miejsca do życia niż to, czym to piekło było w obrazku. Inni, może zdawali sobie sprawę z tego, iż coś może być nie tak, a ideał jaki sobie wmawiali, ma pewne, bardzo wyraźne skazy. Natomiast w całym biegu, jakim tętniło to miasto, nie było chyba czasu na rozważanie, ile z tych wymysłów ma w gruncie rzeczy sens. 

Mingi był chyba najbardziej oszołomiony tym co mijali, jakie to było inne od tego, do czego przywykł, jakie nowoczesne,  nowe i wspaniałe. Malutkie sklepiki ciągnące się na parterach wysokich budowli z białej, kredowej cegły. W jednych sprzedawano cieplutkie, pachnące pieczywo, w innych słodycze w papierowych torebkach na wagę, w pobliżu była też kameralna restauracja, przed którą stał pojedynczy stolik pod parasolem, gdzie dwie kobiety w letnich sukienkach, popijały oranżadę, z czystych, przezroczystych szklanek. Zaskoczeniem nie był fakt, że Song nigdy nie zaznał smaku tego napoju, słodkich cukierków, czy nie widział lokalu, w którym mieściła się knajpa. Jednak w jego pamięci istniał nieusuwalny wizerunek zniszczonego świata, pomieszczeń, gdzie zalęgały się karaluchy, gdzie resztki życia odchodziły wraz z kolejnym niszczejącym od starości, spróchniałym meblem. Łakocie były dziecinnym marzeniem, po jakim napotykał tylko puste opakowania lub słoiki po gumach kulkach, do rozbitych o starą, marmurową posadzkę, tak jak w miasteczku, z którego niedawno uciekli. W Fedorze, chociaż rezydenci Głównej Siedziby nie odmawiali sobie dobroci, niedostępnych dla zwykłego śmiertelnika, to wciąż każdy miał tą krążącą po głowie świadomość, że to co mają jest kruche. Robią to, czego nie nie powinni, na co nie zasłużyli, co w każdym momencie może się wyczerpać, pomimo iż karmi teraz ich ciała, oczy i duszę. W Fedorze wszystko było tylko piękną imitacją już nie tak pięknej prawdy. Dążono do odwrócenia kart, do zbudowania czegoś, na co nie mieli środków, sił, zdolności. Pragnęli być tym, czym realnie była Otakja. 

Otakijczycy też byli zupełnie inni od Ocalonych. Ich nie dało się określić tym mianem, skoro oni wcale nie walczyli o przetrwanie. Mieli wszystko to, o co zabiegać mogła pierwsza, druga i trzecia fala. Cudowni ludzie, wyrwani jakby z poprzedniej epoki, a zarazem przyszłości, w schludnych strojach, z rozmaitymi, estetycznymi fryzurami, nosili makijaże, upinali włosy dla wyglądu, nie wygody, nosili trzewiki, botki, szpilki, tenisówki, garnitury, spódnice, cygaretki, koszule, bluzy, swetry. Gdyby zobaczyli kogoś spoza murów, w wymyślnej sukni, utkanej nie tyle z fantastycznych materiałów, co ze smutku, zrezygnowania oraz utęsknienia za tym, co już nie wróci, pewnie wybuchliby śmiechem. Tutaj historia potoczyła się inaczej, tak jakby żadnej katastrofy nie było, jakby każdy kontynuował swoje czynności, bez wiedzy, że tam gdzieś umierają setki, tysiące osób. 

FEDORA | ATEEZ | Seongjoong!auWhere stories live. Discover now