Rozdział 4, Nowe znajomości, nowe poznania...

134 15 1
                                    


Biedny Ciemny! Nakładli mu po głowie i jeszcze trafiłam mu się moi – anomalia poglądowa. Z jego słów wynikało, że lepiej było go w ogóle nie ratować, bo robiąc to, poszłam przeciwko fundamentalnym prawom świata. Kanoniczna walka sił Dobra ze Złem już ciągnie się kolejne milenium i nikt z tutejszych nie śpieszył się tego zmieniać. I osobiście uważałam to za głupotę, zwłaszcza po obejrzeniu z bliska tych "sił".

Po mojej wypowiedzi, drow zapatrzył się na mnie, jak na rzadkie zjawisko przyrodnicze. Stwierdzając dla siebie, że siedząc i gapiąc się sobie nawzajem w oczy, to można zapuścić korzenie, wstałam i ruszyłam zbierać trofea.

- Co... Co ty robisz?

- Korzystam z powstałych zasobów – wyjaśniłam, pamiętając, że mam nową męską płeć i marszcząc nos od zapachu wybranej kurtki. Była porządna, nawet nie bardzo zachlapana juchą, ale strasznie przepocona.

- Ty... Będziesz to nosić?

- W takim stanie? Żartujesz? Wszystko co od nich wezmę, najpierw wyszoruję w rzece.

Ciemny obserwował mnie z jakimś dziwnym, oderwanym od rzeczywistości wyrazem twarzy. Patrzył, jak ograbiam zwłoki z różnych rzeczy i czyszczę je, zanim schowam do plecaka, albo rozwieszę na pobliskich krzakach do wyschnięcia. Kiedy skończyłam usiadłam z dala od ciał, a gryfek, który bez przerwy kręcił mi się pod nogami, usadowił mi się na kolanach. Bez zastanowienia zaczęłam palcami przeczesywać jego... pierzaste futro.

- Wiesz... Co to jest? – drow, wciąż w stanie lekkiego szoku i zamieszania, wskazał gryfka palcem.

- Właściwie to nie. – przyznałam – Ale takie trochę podobne do gryfa...

- Podobne... On uważa, że podobne... – mamrotał wpatrując się we mnie pustym wzrokiem. Nagle potarł uszy i skronie z krzykiem – wszedł w posiadanie legendarnego stworzenia i nawet o tym nie wie!

- To było przypadkiem...

- Przypadkiem! – w głosie drowa, jeszcze chwila, a wylałaby się histeria.

Spojrzałam na gryfka, a on spojrzał na mnie. O dziwo zrozumieliśmy się bez słów.


* * *


Velyth zaczerpnął łapczywie powietrza.

- Dość! Już wystarczy! Czuję się już doskonale!

- To może tak jeszcze raz? Dla utrwalenia efektu? – Jasny zapytał, raczej retorycznie.

Llendram dałby sobie rękę uciąć, że troska o jego zdrowie psychiczne w głosie Jasnego to zwykła kpina. Jak kogoś można topić troskliwie?!

To było poniżające. Przez pieczęć nie mógł korzystać z całego swojego potencjału i ten Jasny, który nawet by nie przetrwał jednego z treningów, które przeszedł Velyth, z łatwością był w stanie go obezwładnić.

Jasny wyjął swoją ofiarę z wody, złapał za brodę i spojrzał w oczy.

- Wygląda przytomnie – zawyrokował i zwrócił się do sowogryfa – Co sądzisz?

- Hoo! – odpowiedziała legenda.

- No, to skoro już się dobrze czujesz, to teraz posiedzisz sobie i odpoczniesz – powiedział radośnie szalony Jasny (teraz nie było co do tego wątpliwości) i klepnął Velyth prosto w pieczęć na piersi.


* **


- Oj, zemdlał bidula – stwierdziłam, kiedy mroczny nie raczył się obudzić po poklepywaniu policzków, zaglądaniu w oczy i masażu uszu. – No nic, i tak trzeba było go położyć. Gryfciu, myślisz że można go tu zostawić i zapolować?

Elf...ka?Where stories live. Discover now