Rozdział 45, Ktoś się nie bawi, żeby bawić się mógł ktoś...

67 9 6
                                    


Spojrzałam na Velyth. Porównanie z księżycem zrobiło na nim wrażenie. To trochę mi pomogło zebrać myśli.

Doczekałam się: prawie w prost powiedziano mi o uczuciach.

Pytanie: dlaczego? Nie posiadało odpowiedzi. Czy naprawdę można wytłumaczyć za co się kogoś kocha? Raczej nie. Dla mnie to wręcz dziwne kochać za coś konkretnego... I być może nawet w stosunku do mnie jest za co, tyle że ja nie jestem obiektywna.

Uśmiechnęłam się lekko podziwiając zmieszany wyraz jego twarzy, po czym, żeby go więcej nie peszyć, spojrzałam ponownie na resztę bawiącego się obłędnie towarzystwa, które jednak zorganizowało pieśni z tańcami. Żeby nie robić skandalu, pozwoliłam na to, ale sama nie mogłam się przyłączyć, choć się chciało. Byłam najbardziej trzeźwa i to niestety na mnie spoczywała odpowiedzialność za resztę, i to ja musiałam mieć na wszystko oko.

Jak się tak zastanowić, to chrzanu łysego Velyth powiedział by mi cokolwiek na trzeźwo, a lekko wstawiony zebrał się na odwagę.

Kapela zakończyła wesołym finałem, po sali przeszła fala oklasków i zauważyłam, jak moi znajomi poprowadzili swoje towarzyszki do wolnego stolika. Tylko Mistrz Śmierci pozostawił zaskoczoną i zawiedzioną dziewczynę, i odszukawszy mnie wzrokiem, ruszył ku mnie.

- Dobrze się bawisz, mistrzu? – zapytałam, kiedy się zbliżył.

Na jasnej, porcelanowej skórze pojawił się różowy rumieniec.

- Lesshalee, proszę... – powiedział z trudem spoglądając mi w oczy. Przypominał trochę szczeniaka, którego ktoś uderzył i aż pożałowałam żartu – Przyznaję, wtedy to było niepotrzebne... ale... czy naprawdę?...

- Elaran, nie gniewam się, – roześmiałam się lekko – ale już chyba zauważyłeś, że z natury jestem szkodnikiem.

Mistrz Śmierci odetchnął jakby z ulgą i spojrzał tęsknie na barmana, który obecnie był na drugim końcu lady.

- Elaran, daj spokój, nie myślisz, że wystarczy? Kto cię potem będzie niósł?

- Nie przesadzaj, ciem... Velyth może, a ja...

- Sok – sprostował jego podejrzenia Vel.

- Od jeszcze jednego mi nic nie będzie... – Elaran popatrzył na mnie błagalnie. Jakoś tak... z desperacją.

Zrobiłam poważną minę.

- Elaranie Shalen Nelaeryn Traleth, cóż takiego chciałbyś zapić, żeby zapomnieć?

Elfy nie umieją kłamać, a nie będąc trzeźwymi, to już w ogóle. Jasny natychmiast spojrzał na blat, jakby tam coś ciekawego było, i jego cała widoczna skóra nabrała malinowego koloru.

- Jeżeli dziewczyna ci się podoba i nie ma nic przeciwko, to czemu się ograniczać? – palnęłam.

Obydwaj spojrzeli na mnie, jak dwie panny z dobrego domu na bezbożnika.

Elaran wciąż zawstydzony, wbił ponownie spojrzenie w blat, a jego ręka mimowolnie dotknęła metalowej ozdoby na uchu. Zwróciłam się do Velyth, a ten spojrzał na mnie trochę z wyrzutem.

"Matko! Ratuj! Co takiego palnęłam?!"

"Nic wielkiego – bogini odpowiedziała niemal natychmiast – Zabójcy z Lodowych Szczytów są po prostu wyjątkowo pruderyjni, bardziej niż inni uszaści. Mają być nie czuli i zimni, żeby bez wahania odbierać życie. Żadnych radości i namiętności."

"A jak z dziećmi? Przecież ze śniegu ich nie lepią."

W mojej głowie rozbrzmiał dźwięczny śmiech, jak setka dzwoneczków.

Elf...ka?Donde viven las historias. Descúbrelo ahora