Rozdział 87, Zadziwiające wiadomości...

65 7 5
                                    


Wyszłam razem z Bambi, który z jakiegoś powodu postanowił mnie odprowadzić. Ponieważ nikt nie był zdziwiony, domyśliłam się, że to normalne, aby sługa przyprowadzał i odprowadzał gości.

- Naprawdę cię zabrali do więzienia? – zapytał mnie już na schodach.

- Naprawdę – potwierdziłam.

- Jak... jak ci się udało...?

- Mam wielu znajomych – odpowiedziałam wymijająco – I akurat jeden, na moje szczęście, trafił tam za pijaną burdę.

Jasny milczał chwilę, zanim cicho powiedział.

- Dziękuję...

- Za co? – zdziwiłam się.

- Udało ci się zapanować nad sytuacją i zapobiec tragedii.

- Ah... um... Wydaje mi się... to moja zdolność.

- Zdolność?

- Tak, zdolność. Bycia w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie.

Bambi pojechał ze mną powozem i wysadził pod bramą Akademii.

- Um... Lesshalee?

- Tak?

- Bądź... Bądź ostrożny.

- Jasne, postaram się i... Cyralael? Mów mi Lex.Odchrząknął, po czym powiedział cicho:

- Lael...

- Słucham?... – nie uwierzyłam, że tak łatwo poszło.

- Wysiadaj, jesteśmy na miejscu – pogonił mnie, odwracając się i ukrywając zmieszanie.

Uśmiechnęłam się i wysiadając, powiedziałam:

- Dobra, trzymaj się. Dobranoc, Lael.

Pomachałam mu wesoło ręką i przekroczyłam bramę.

- Dobry wieczór Swirt – przywitałam krasnoluda.

Osobiście zastanawiałam się, jakim cudem jest zawsze na stanowisku, ale jakoś nie pytałam. Próbowałam być przyjazna, ale krasnolud tylko się stresował, więc po prostu starałam się być miła i nie sprawiać mu problemów.

Swirt skinął mi głową na powitanie. Minęłam jego posterunek i ruszyłam w stronę swojego domku. Dzień zmęczył mnie porządnie i marzyło mi się wyspać porządnie na mojej kanapie. Minęłam domek Loraralei, gdzie świeciło się światło i słychać było... muzykę i wesołe głosy wielu osób. Mój domek w porównaniu był ciemny i cichy. Do drzwi została przyklejona kartka napisana charakterem pisma Vel z wiadomością, że wszyscy poszli do Lora.

Chwilę kontemplowałam opcję, czy nie zajrzeć na imprezę i sprawdzić, jak się bawią, ale zmęczenie wygrało. Jeśli bym przyszła, zaczęli by mnie wypytywać... a Velyth, chociaż miał amulet komunikacyjny, nie próbował się ze mną skontaktować. Więc przypuszczałam, że Erlareo uchylił mu rąbka tajemnicy.

Mimowolnie ziewnęłam na wspomnienie mojej miękkiej kanapy, otworzyłam drzwi i weszłam do domku. Ściągnęłam płaszcz i ze zdziwienia zamarłam w progu salonu, wpatrując się w pół mrok. By potwierdzić to, co widzę, popatrzyłam magicznym wzrokiem, ale się nie pomyliłam. Po cichu się wycofałam i weszłam do kuchni.

Dokonało się. Pozostawało tylko obstawiać, jak długo to potrwa. Chociaż kibicowałam, że jak najdłużej.

Szafki w kuchni już zostały zapełnione niepsującym się, długo stojącym towarem, więc mogłam zjeść suszonych owoców, sucharków, albo napić się herbaty, albo młodego wina. Trochę postukałam naczyniami, chociaż starałam się być jak najciszej i nie przeszkadzać. W salonie coś zaszurało i stuknęło o podłogę.

Elf...ka?Where stories live. Discover now