Rozdział 71, Umowa o pracę z duchami...

56 7 2
                                    


Nie wyspałam się, w nocy jeszcze przeszłam się po snach kilku agentów, których widziałam u Werbeny, ustalając, czy coś wiedzą, ale nie dowiedziałam się niczego. Zanim zorientowałam się, że wciąż jest za wcześnie, żeby coś wiedzieli czy zauważyli, już energię zmarnowałam.

Nie miałam specjalnego wyboru, kiedy przyszli mnie budzić, musiałam wstać, bo sama sobie zaplanowałam spotkanie. Po mimo stanu pół snu, dość szybko się ogarnęłam. Świeża koszula wyciągnięta z szafy, była o dwa rozmiary za duża, a spodnie nieco za krótkie, ale mnie to nie obchodziło. Nie zamierzałam na nikim robić wrażenia, ani nikogo oczarowywać.

Powlokłam się za służącym, robiącym za przewodnika i śniłam o kawie. Spotkanie wyznaczyłam w gabinecie i miały się na nim pojawić wszystkie duchy, zainteresowane współpracą z nowym władcą, to jest mną.

Ku własnemu zaskoczeniu, dowiedziałam się że gabinet był po sufit zapełniony pół złudnymi sylwetkami, które rozsunęły się przede mną robiąc mi przejście do biurka.

Stanęłam za tym meblem i spojrzałam z ciekawością po tłumie widm, a oni z ciekawością spojrzeli na nie.

- Dziękuję wszystkim, za tak liczne przybycie. Żeby formalności stało się za dość, nazywam się Lesshalee Feraraheal. Została mi powierzona władza nad tym miastem. Współpracuję z bogami w prawie bardzo poważnej, jak i delikatnej w naturze – mianowicie w sprawie nielegalnego wtargnięcia mieszkańców innego świata i próby podporządkowania go sobie. Sprawa jest delikatna, ponieważ nie możemy wystąpić przeciw wrogowi otwarcie. Najeźdźcy są znani, z tego, że niszczą to, co nie może im przypaść w udziale.

Jeszcze raz powiodłam wzrokiem po duchach. Na ich przejrzystych twarzach malowało się zaskoczenie, niedowierzanie, gniew.

- Dlatego poprosiłem szanownych państwa o zebranie się dziś tutaj. Od nikogo nie oczekuję akceptacji mojej kandydatury, na tak poważne stanowisko, które mi powierzono, nie mniej jednak sam nie dam rady sobie poradzić z zadaniem, dlatego proszę o pomoc. Niemniej jednak lojalnie ostrzegam: jeżeli ktokolwiek zgodzi się ze mną współpracować, będę wymagać posłuszeństwa. To znaczy rady mogę wysłuchać, ale ostateczna decyzja, co robić, będzie podejmowana samodzielnie przeze mnie.

- Ale... to jest jak? – zainteresował się jakiś dziadunio, poprawiając grube okulary.

- To znaczy, że każdy kto zechce się przyłączyć, a nie włóczyć się po mieście bez celu, będzie musiał pracować. I będę wymagać posłuszeństwa. Jednocześnie poproszę, żeby wszyscy, którzy nie życzą sobie takiego rozwoju wydarzeń, raczyli opuścić to pomieszczenie.

- A to dlaczego? – zapytał umięśniony wielki facet, z dziwnym odcieniem skóry i bardzo bujną brodą.

- Ponieważ zamierzam omówić z chętnymi do współpracy, warunki tejże współpracy.

Kilka duchów rozpłynęło się w powietrzu, ale wielki facet i dziadunio zostali. Szamanka orków też była obecna w tym tłumie, ale nie wykazywała, że już miałyśmy okazję się poznać.

Odetchnęłam głęboko, przygotowując się do długich wyjaśnień. Wiedziałam, że muszę przeżyć to wszystko: pytania... pretensje... żądania dowodów...

Tak jakbym pchała się na tak ważną pozycję, załatwiając konkurencję po kolei, w nie uczciwej walce, a następnie dowodziła, że świat był mi to winny.


***


- To wszystko na dziś – ogłosiłam zachrypniętym głosem – Dziękuję wszystkim za poświęcony czas.

Elf...ka?Where stories live. Discover now