Drzwi frontowe trzasnęły, a ja z ulgą rozpuściłam się po kanapie.
- Teraz już wiesz, co było mi tak trudno powiedzieć? – mruknęłam.
- Tak... Ale i tak myślę, że powiedział byś to lepiej...
- Być może, ale i tak uważam, że ona powinna to powiedzieć.
- Właściwie... dlaczego?
- Szczerze? Czasem warto nie mieć rodziny, niż mieć okropną... Ale zanim ktoś się na to zdecyduje, powinien mieć pewność, że krewni są okropni i nie do zniesienia... A mi się wydaje, że ona nie jest taka okropna.
- Dzięki tobie.
- Uh... No nie powiedziałbym. Gdyby naprawdę była taka straszna, to by na nią nic nie podziałało.
Velyth i Alet wymienili spojrzenia.
- No nie wiem... z tobą to wszystko jest możliwe – filozoficznie stwierdził mąż po czym mrużąc oczy zmierzył Alet uważnym spojrzeniem – A tak w ogóle... Czy ty wyglądasz inaczej, Tar?
Zanim zdążyłam zapytać, czemu nazwał Alet Tar, w głowie wyskoczyła mi informacja, że kapłani Wielkiej Matki u ciemnych nazywani są Tar, albo końcówka Tar jest dodawana do ich imienia. To stawało się permanentnym elementem ich imienia, a nie używanie tego jako końcówki, albo tytułu, to brak szacunku.
- L-Lex zmienił mój wygląd, żeby mnie nie znaleźli – Alet nerwowo przeczesał włosy.
Velyth natychmiast zwrócił się do mnie.
- Jak bardzo jesteśmy zagrożeni?
- Eee... – podrapałam się po głowie – Szczerze, to nie wiem. To było dla zwiększenia bezpieczeństwa. Z tego co wiem... Nie mają pojęcia, kto się do nich dostał, jak stamtąd wyszedł i skąd wiedział o więźniu. Więc nawet nie wiedzą, gdzie zacząć nas szukać.
- Już sprawdziłeś?
- Sprawdzam od początku, co jakiś czas... Magiczny szczur nie pozostawia śladów, nie musi jeść i spać, więc krąży po ich bazie i podsłuchuje. Um... Vel? A ty... jak się czujesz?
Emocje męża nieco przycichły, ale daleko mu było do nirwany. Nie chciałam, żeby niezauważenie eskalowało to w coś wielkiego.
Mąż drgnął i spróbował wygodniej usiąść na kanapie, jakby nagle zamieniła się w krzesło inkwizytorskie, najeżone kolcami. Mętna mieszanka emocji wypłynęła na powierzchnię.
- To ja... może pójdę do kuchni – Alet odwrócił się i wyszedł.
- Nic nie mamy! – krzyknęłam za nim – A stołówka jeszcze nie jest otwarta!
- Ah... jasne!... – odpowiedział i potupał z powrotem na piętro.
„Lynks, kochanie, zwolnisz mi miejsce obok mojego samca?" – zwróciłam się telepatycznie do kota.
„Mrrr... Jesteś okropna, siostro..." – zadudnił mi w odpowiedzi i rzeczywiście, przeciągnął się i zwolnił miejsce. Natychmiast zajęłam niszę ekologiczną, Vel nawet nie zdążył zrozumieć, co zaplanowałam.
Cmoknęłam go w policzek i wzięłam za rękę.
- Jeśli nie chcesz, nie musisz nic mówić. Ale jeśli chciałbyś, wysłucham – powiedziałam, delikatnie gładząc jego palce i grzbiet dłoni.
- Nie wiem... co powiedzieć... to obrzydliwe... – odwrócił wzrok.
- Powiedzieć ci ciekawostkę historyczną?
- C-co? – złapałam go zupełnie z zaskoczenia.
- Nie jesteś pierwszy, któremu życie wywinęło takie świństwo. Jest taki mit antycznej cywilizacji mojego świata: był sobie gość imieniem Labdakid. Bardzo... hmm... kochliwy i nie dbający za bardzo o płeć swoich pasji. W antycznych czasach mojego świata nikt nie widział w tym nic złego, potem mieliśmy regres, a za moich czasów, znowu przestało to mieć znaczenie, jeśli ludzie byli szczęśliwi. Ekh... gdzie to ja... Aha! I tak sobie wesoło żył, aż uwiódł jakiegoś młodzieńca i zaprzepaścił jego małżeństwo. Czy to młodzieniec zerwał zaręczyny, czy to oburzona rodzina panny młodej, skandale nigdy nie były mile widziane, nikt już nie pamięta, w każdym razie ślub się nie odbył. Wiadomo tylko, że ojciec młodzieńca bardzo się wściekł i zapowiedział, że potomków Labdakida spotka straszliwy koniec. Dlaczego nie przeklął samego Labdakida, nie mam pojęcia, to była by mądrzejsza decyzja... W każdym razie, co spotkało Labdakida, nie pamiętam, ale jego syn, albo może już jakiś prawnuk, został królem państwa-miasta i otrzymał przepowiednię, że jego syn go zabije i będzie mieć dzieci z własną matką. Domyślasz się, do czego to zmierza?
CZYTASZ
Elf...ka?
FantasyCzłowiekowi różnie może się w życiu przytrafić... Czasem dzieją się na przykład takie rzeczy, rodem jak z baśni. Tyle że... to nie baśń! A twoje zupełnie nowe, prawdziwe życie! Gdyby chociaż ktoś raczył wyjaśnić ci, skąd się tu wziąłeś i co powinien...