Rozdział 68, Plany nowej misji...

73 10 1
                                    


Odwracanie spojrzeń działało dobrze, dotarliśmy do wyjścia bez problemu, nie zauważeni przez nikogo, nawet przez węszących po całej sali ciemnych. Minęli nas dość blisko, a my mimowolnie wstrzymaliśmy oddech. Ciemna i jeden z jej ochroniarzy, chyba coś wyczuli i odwrócili się w naszym kierunku, ale niczego nie zauważyli i poszli dalej swoją drogą.

Tak więc w gruncie rzeczy nie zauważeni wydostaliśmy się na zewnątrz. Dotarliśmy do stajni, gdzie zaklęcie okazało się być nie takie super, jak by się wydawało – nie maskowało naszego zapachu i nasze wierzchowce zauważyły nas znacznie wcześniej.

„Lynks – zwróciłam się do kota – Jeszcze nie wiem, gdzie będziemy, więc daję ci wolną łapę w przemieszczaniu się. Teraz my polecimy do akademika Willow."

„Jasne – skinął łbem – Będę się kręcił gdzieś w pobliżu."

- Mareth, pozwól że ci przedstawię, gryf Velyth – Srebrnoskrzydły, i mój sowogryf Echo – obydwa gryfowe skłoniły się na przywitanie – Reo, ty polecisz z Vel, a Mareth ze mną.

- Dlaczego? – mąż próbował dyskretnie dowiedzieć się o motywach moich decyzji – Równie dobrze może polecieć ze mną.

Westchnęłam i zainteresowałam się:

- A pamiętasz swój pierwszy lot i jak się skończył?

- Ale to co innego!

- Więc wyjaśnij różnicę. I sposób postępowania, jeśli jednak on wpadnie w panikę.

Mój drogi drow nie miał mi co odpowiedzieć i tylko skinął głową przyjmując moje argumenty do wiadomości.

- Dobra wskakuj w siodło – poklepałam Echo po grzbiecie.

Mareth zrobił wielkie oczy, obejrzał się na Velyth, który już z Reo układali się w jednym siodle. Mój brat usiadł w drugiej kolejności, za moim mężem, i sam przypiął po pasku przy siodle swoje nogi.

- A dlaczego...

- Bo mój brat już latał, ma doświadczenie. A teraz wsiadaj, raz-raz – o mało co, a nie poklepałam go zachęcająco po tylnej części, na której siadają w siodle.

„Obiecuję, nie będę rzucać! – skrzeknęła Echo i przyjaźnie szczypnęła dziobem kołnierz nieśmiałego drowa – Będę szybować bardzo ostrożnie."

Mareth wziął głęboki oddech i wskoczył w siodło. Szybko zaciągnęłam paski na jego łydkach, mocując go pewnie w miejscu. Podskoczyłam i wspięłam się na miejsce za jego plecy. Przełożyłam ręce pod jego ramionami i położyłam między łopatkami Echo. Gryfek wzdrygnął się od uszu, aż po końcówkę ogona, strosząc sierść i pióra.

- Gotowi?

- Gotowi.

Obydwie bestie wypadły jak błyskawice ze stajni, strasząc stajennych, którzy oczywiście nie mogli nas widzieć, kiedy wchodziliśmy, więc byli przekonani, że bestie uciekły same. Nie wiedziałam, czy zdołali przebić spojrzeniami zaklęcie odwracania oczu i nas dostrzec, zanim zniknęliśmy w mroku nocnego nieba.

Kiedy łapy Echo przestały dotykać ziemi, Mareth natychmiast zesztywniał, wczepiając się desperacko w przedni łęk siodła. Jego serce załomotało jak bęben wojenny, oddech stał się krótki i urywany. Dotknęłam jego pleców, głaszcząc go i wplatając nici w jego energetykę, oddałam mu część swojej energii.

- Mareth, spójrz w niebo – poradziłam nachylając się do jego ucha.

Drow wzdrygnął się i spojrzał w górę. I zamarł, a jego serce zwolniło. Nocne niebo było przepiękne. Na chwilę przerwałam uspokajanie i dotknęłam brodą bransoletki komunikacyjnej.

Elf...ka?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz