Rozdział 65, Echa mrocznej przeszłości...

59 9 3
                                    


Mareth jeszcze raz rozejrzał się po sali. Mógłby przysiąc, że gdzieś w kąciku oka mignęła mu znajoma wysoka fryzura białych jak mleko włosów. Jednak nawet tak wysoka postać, jak jego Brat Ostrzy, jeśli to był naprawdę on, miał szansę zgubić się w tym tłumie.

Specjalnie poprosił Damę, aby puściła go w pojedynkę, żeby bez większych przeszkód przejść się po sali nie strasząc za bardzo gości i nie zwracając na siebie aż tak uwagi. Miał nadzieję, że w ten sposób da radę w końcu zobaczyć tego ciemnego, który wstrząsnął Mrocznymi Tunelami. Tego, który stał się, jak bohaterowie pradawnych legend, jeźdźcem gryfa. Kiedy po raz pierwszy o nim usłyszano, wszyscy założyli, że to paskudny żart ludzi, którzy oczywiście mieli coś nie tak z głowami. Zwłaszcza, że plotkarze umieszczali go w towarzystwie znienawidzonych jasnych.

Jednak plotki nie ustały, a wręcz przeciwnie – rozkwitły dodatkowymi szczegółami. Na początku wszyscy byli pewni, że ciemny należy do któregoś z jasnych, jest jego niewolnikiem, co samo w sobie było absurdalnym założeniem, bo każdy ciemny wolałby umrzeć, niż służyć jasnemu, ale potem... Potem plotkarze zaczęli drastycznie zmieniać przekazywane historie. Tyle, że już wtedy, w Mrocznych Tunelach znano pewien ważny szczegół: białe włosy i czerwone oczy tego ciemnego. Taki zestaw cech był na tyle rzadki, że od razu przypomniano sobie o pewnym wygnańcu... I kazano jego Damie zająć się źródłem plotek i wyjaśnić wszystko.

Mareth doskonale pamiętał dzień w którym był pewien, że utracił Brata Ostrza na zawsze. Pamiętał, jak wszedł on do komnat Mrocznej Damy... I jak tak naprawdę nigdy już z nich nie wyszedł. Ciemny, który opuścił komnatę miał puste spojrzenie kogoś, kto już umarł. Kiedy Mareth zrozumiał dlaczego, było już za późno... Brat Ostrzy równie dobrze mógłby być naprawdę martwy... Wygnańcy nie przeżywają, a los który ich spotyka, czasem naprawdę jest gorszy niż śmierć...

Nikt nigdy nie dowiedział się, że Mareth nie spał tej nocy. Pierwszy raz w życiu modlił się tak żarliwie do Ciemnej Matki. Nigdy wcześniej tego nie robił, nawet z powodu ukochanej przez niego Mrocznej Damy. Do pamiętnego świtu rozpaczliwie modlił się o cud. O cud, który uratuje życie i honor jedynego ciemnego, na którym mu tak naprawdę zależało, poza Mroczną Damą. Na tym, który nigdy na niego nie spojrzał z zazdrością i nie odnosił z wrogością, z powodu jego srebrzystych oczu.

A teraz pojawiła się nadzieja, że jakimś cudownym sposobem przeżył...

Rozejrzał się jeszcze raz, z nadzieją. A chociaż tak uważnie wypatrywał, nie zauważył i praktycznie wpadł na ciemnego, którego tak szukał.

- Velyth!... – zawołał cicho, bojąc się, że jeśli głos będzie chociaż niewiele głośniejszy, załamie się.

- Mareth? – Velyth spojrzał na niego wielkimi oczami, po czym obejrzał się gdzieś na salę.

On też tam spojrzał i dostrzegł swoją Mroczną Damę. Powrócił spojrzeniem do Velyth. I stali chwilę oglądając się nawzajem. Wszystko, co Mareth chciał mu powiedzieć, jakoś straciło na znaczeniu. Czerwone oczy, w które patrzył, były niby dokładnie takie same, a jednak inne. Nie było w nich tego cienia rozdrażnienia, które do tej pory było zawsze obecne. Ostre rysy wiecznie ponurej twarzy wygładziły się, tracąc poprzednią dzikość.

A potem Mareth poczuł na dłoni gorący powiew powietrza. Opuścił oczy i...

Tylko honor mężczyzny i wojownika powstrzymał go od przerażonego wrzasku, odskoczenia i sięgnięcia po broń.

Obok niego, obwąchując go z zainteresowaniem, stał dziki hocurr. Tak zwany domowy nie mógł osiągnąć takich rozmiarów i Mareth nie był wstanie zrozumieć, jak tak wielki drapieżnik mógł podejść do niego zupełnie niezauważony.

Elf...ka?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz