Rozdział 93, Kundel...

50 8 4
                                    


Velyth myślał nad tym, co powiedziała mu Lex. Naprawdę byli śledzeni i najwyraźniej dopiero teraz prześladowcy ich dogonili. Ale  jakoś był pewien, że tu chodziło o jego żonę. Kto i czego od niej chciał, niestety w obecnej sytuacji nie mógł wyjaśnić.

Trzeci dzień w Mrocznych Tunelach był powolną, nudną torturą. Kobieta, która okazała się jego matką, była na tyle zajęta, że nawet nie powitała Viessy, uznanej córki, kiedy ta wróciła, nie mówiąc już o tym, że nie mogła poświęcić nawet chwili urodzonemu w tajemnicy synowi. Viessa też nie przydzieliła mu żadnego zadania, nawet na pokaz, Alet udał się do świątyni Wielkiej Matki, a Mareth towarzyszył Viessie jak zwykle.

Velyth dostał ten sam pokój, który miał przed wygnaniem i teoretycznie , skoro nie dali mu żadnych obowiązków,mógł tam siedzieć, ile by zechciał. Ale jednak... to miejsce źle mu się kojarzyło. Natomiast ze stajni, gdzie na razie miał mieszkać Srebrnoskrzydły, wyrzucili go. Jakoś zapomniał, że dla ciemnych to nie jest normalne spać w boksie swojego wierzchowca...

Przez ostatnie pół roku przyzwyczaił się do towarzystwa... Do towarzystwa Lex, Srebrnego, Lynksa... Więc zdecydował się siedzieć w pokoju wspólnym dla służby. Towarzystwo było takie sobie, ale przynajmniej nie czuł się taki... samotny.

Nie oczekiwał, że wszystko łatwo i szybko się rozwiąże, wręcz przeciwnie, spodziewał się komplikacji. Wiedział, że Viessa będzie musiała załatwić kilka spraw, jak tylko wróci, wiedział, że od razu nie spotka się z matką jego niedoszłej ofiary, a nawet jeśli, to negocjacje mogą się przeciągnąć. I nawet spodziewał się, że ze zdolnością Lex do przyciągania kłopotów, jego Złote Słońce na pewno spotka patrol ciemnych. A jednak Lex przyciągnęła znacznie większe kłopoty - jakiegoś maga z obstawą wojowników, którego spotkanie aż tak bardzo ją poruszyło... Od początku dnia czuł, że coś jest nie tak. Czuł jej zaniepokojenie, a później... strach.

Mógł się z nią skontaktować amuletem, ale stwierdził, że poczeka, aż ona sama to zrobi, albo kiedy się uspokoi. Nie chciał jej przypadkiem rozproszyć w jakimś ważnym momencie. I miał rację. Kiedy już była bezpieczna, sama mu o wszystkim powiedziała.

- Hej, Krwawooki! – dość mocno stuknięto go w ramię.

Niechętnie przeniósł spojrzenie na tego, który zakłócał jego spokój. Mógł się tego spodziewać po powrocie do domu... swojej siostry i matki – nigdy go tu nie lubiono. Słudzy jego matki traktowali sługi jego siostry bardzo protekcjonalnie i z niechęcią, a ci należący do jego siostry okazywali sługom jego matki minimum szacunku i tylko tak na pokaz. A jego wszyscy traktowali jak robaka po równo...

Khevrith nie różnił się niczym od pozostałych. Może tylko entuzjazmem, z jakim go zaczepiał i jakie świństwa potrafił mu powiedzieć.

- Masz obrzydliwe spojrzenie, jak wściekły pies – stwierdził Khevrith, kiedy Velyth na niego spojrzał.

Zwykle w takiej sytuacji, Velyth wściekał się i... robił coś głupiego. Lecz nie tym razem. Tym razem, uszczypliwe komentarze o jego oczach, w ogóle Velyth nie poruszyły. Być może dlatego, że przypomniał sobie, jak Lex się nimi zachwycała.

Chwilę popatrzył na Khevrith, oczekując, że może jeszcze coś powie. Na przykład poda powód dla którego tak naprawdę go zaczepił, ale awanturnik nie powiedział już nic ważnego i tylko skrzywił się z obrzydzeniem.

- Na co się tak patrzysz, wygnańcu? – warknął Khevrith, wyraźnie zirytowany, że stara zabawa się nie udała.

Określenie "wygnaniec" też zupełnie nie ruszyło Velyth. Już dawno się z tym pogodził i zaczął żyć po swojemu, nie czując poprzedniego przywiązania. Jego widoczna obojętność sprawiła, że Khevrith nieco się speszył. Nie takiej reakcji się spodziewał.

Elf...ka?Where stories live. Discover now