Rozdział 61, Zaproszenie na Jesienny Bal...

49 8 1
                                    


Och tak-tak! Co za szczęście! Co prawda... małżeństwo w tak młodym wieku... Ale co tam! Jest super tak, jak jest! Prawdziwa pieczęć jest między nami, odsłaniając i łącząc nasze uczucia. Jak mi powiedziała Matka na osobności, nie musiałam się też martwić, że zobaczy to ktoś, kto nie powinien, nikt nie zobaczy połączenia bez naszej zgody. Najważniejsze, on tego chciał, sam o to poprosił. I właśnie na to czekałam i miło, że nie trwało to setek lat.

Wróciliśmy z naszego... spaceru dopiero po zmroku. Wtedy po raz kolejny ja i Vel zostaliśmy napadnięci przez zaniepokojone elfy, gdy tylko łapy naszych wierzchowców dotknęły ziemi. Razem z nimi był mój brat. Nie panikował, ale spoglądał na mnie z zainteresowaniem. Chyba coś podejrzewał.

- Lex! Vel! – prawie spadłam z Echo, kiedy Keyvire skrócił nasze imiona. Nie spodziewałam się tego, chociaż już się przyjaźniliśmy, nigdy nie skrócił ani mojego imienia, ani tym bardziej imienia Velyth.

- I co się stało? – zapytałam, zeskakując z siodła.

- Naprawdę nie czuliście tego?! – Teorellis spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami.

- Oooh... – zaczęłam – Macie na myśli tę falę mocy, czy coś? Co z tym nie tak?

- Co masz na myśli? Czy ci nie wystarczy, że przeszła jakaś tajemnicza magiczna fala? – Loraralei, jak cała reszta, był nakręcony.

Nawet Elaran nie był jak zwykle blady i spokojny, jak lodowiec. Nie odzywał się, ale policzki miał zaróżowione z emocji.

- Wiecie, ja trochę znam się na magii, i w tej fali, co przeszła, nie wyczułem nic złego. A ty Reo? – brat w milczeniu pokręcił przecząco głową – Widzicie? On też nie, a ma więcej doświadczenia w magii ode mnie.

- I to ci wystarczy?

- Tak. Ufam przeczuciom, jeszcze mnie nie zawiodły.

- I uważasz, że wszystko jest w porządku?

- No wiesz... jak mogę to wiedzieć na pewno? Ale myślę, że to nic niebezpiecznego.

Nie przekonałam ich. Wciąż wymienili zaniepokojone spojrzenia między sobą. Spojrzałam na Velyth i postanowiłam jeszcze coś powiedzieć:

- Ale... rzeczywiście, to trochę dziwne... Czy Gerg też to poczuł?

- Oczywiście że nie! Tylko my, jaśni!

Spojrzałam na Vel, który mimowolnie, delikatnie się uśmiechnął. Rozpłynęłam się wewnętrznie na ten słodki widok.

- Ciekawe... – powiedział, patrząc na swoją dłoń w kolorze grafitu – Jakoś nigdy nie myślałem, że jestem jasnym...

- A co? Też to poczułeś? – zdziwił się Keyvire.

Velyth zawahał się chwilę, zanim skinął głową.

Elfy wymieniły zaniepokojone spojrzenia między sobą. Naprawdę nie wiedziałam, co im powiedzieć na pocieszenie, kiedy nagle usłyszeliśmy:

- Jasności! Wasza Jasności!

W naszym kierunku zmierzał Swirt i jeszcze jakiś elf prowadzący konia. Dla odmiany ten szpiczastouchy miał rudobrązowe włosy, zaplecione w gruby warkocz, i duże, sarnie oczy orzechowego koloru. Wyglądał na zmęczonego i chyba trochę nieprzytomnego. Swirt po cichu wycofał się, a elf zaczął wydobywać coś z wewnętrznej kieszeni płaszcza podróżnego i rozejrzał się. Wtedy wzrokiem natrafił na Velyth i zamarł zupełnie bez ruchu, z głupim wyrazem na twarzy.

- Cyralael? – zapytał niepewnie Loraralei, jakby nie do końca wierzył, że zobaczył znajomego.

Sarniooki wzdrygnął się i spojrzał na niego tępo, zanim otrząsnął się i z zaczerwienionymi uszami wręczył Loraralei list. Jasny Książę przyjął go i rozpieczętował, podczas gdy oczy posłańca mimowolnie zwróciły się na Vel. Właściwie nie zwróciłam na to uwagi wcześniej, ale jaśni, choć wyżsi niż przeciętni ludzie tego świata (mężczyźni zwykle mierzyli między 170-180), to żaden poznany nie miał tyle wzrostu, co ciemny. Pozostało pytanie, czy po prostu Vel jest tak wysoki, czy to po prostu wszyscy ciemni.

Elf...ka?Where stories live. Discover now